„Ksiądz Józef opowiadał podczas kazania, że Pan Bóg stworzył wszystko, co nas otacza: żaby, zające, jelenie, misie… W końcu zapytał: >>Które stworzenie udało się Panu Bogu najbardziej?<<. I wtedy ze środka kościoła wyszła mała dziewczynka, podeszła do mikrofonu i powiedziała: >>Chyba ja<<. Ludzie w kościele się roześmieli, a dziewczynka się zawstydziła. Ale ksiądz ją pochwalił: >>Bardzo dobrze powiedziałaś!<<”.

Powyższa anegdota to fragment wstępu do książki „Rozmowy z dziećmi. Kazania niecodzienne”, w której zostały zebrane zachowane kazania ks. Józefa Tischnera do przedszkolaków, a także cykl opowiadań, które napisał z myślą o małych czytelnikach. Autorem wstępu jest Wojciech Bonowicz. Książka jest przeznaczona dla dzieci, dlatego wstęp ma formę gawędy.

Wyglądało to tak: co niedzielę o godzinie dziesiątej otwierały się drzwi zakrystii, rozlegał się dźwięk dzwonka i na środek kościoła wychodziła procesja małych ministrantów. Ostatni ministrant niósł dużego pluszowego misia. A za ministrantem, który niósł misia, szedł ksiądz, do którego miś należał. Miś nazywał się Bartek, a ksiądz nazywał się Józef Tischner. Wszystko to działo się w kościele pod wezwaniem Świętego Marka w Krakowie przy ulicy Sławkowskiej. Dawno? Nie tak dawno, bo jeszcze żyją ludzie, którzy to pamiętają.
Od chwili, kiedy ksiądz Józef odprawił w kościele świętego Marka pierwszą Mszę świętą dla przedszkolaków, minie niebawem czterdzieści lat. Przedszkolaki, które chodziły na te Msze, są dziś dorosłymi ludźmi. Nawet ich dzieci są już dorosłe. A jednak o tych Mszach ciągle się pamięta. Dlaczego? Bo były to pierwsze takie Msze w Polsce: pierwsze Msze, podczas których ksiądz schodził z mikrofonem między dzieci i rozmawiał z nimi. I były to Msze szczególne: bo brały w nich udział nie tylko dzieci, ich rodzice, ministranci, no i oczywiście ksiądz – ale również misie i lalki. Ksiądz Józef mówił, że Pan Jezus umarł także za misie. Może nie wszyscy to rozumieli, może nie wszystkim się to podobało. Ksiądz chciał powiedzieć, że dla Pana Jezusa ważne jest wszystko to, co kochamy. Pan Jezus umarł za wszystkie nasze miłości, duże i małe.
I dlatego ksiądz też przychodził na Msze z misiem – Bartkiem. Żartował, że Bartek to głuptas, który niczego nie rozumie, który wszystkiemu się dziwi, i trzeba mu wytłumaczyć, co się dzieje w kościele. Ksiądz prosił dzieci, żeby mu pomogły w tym tłumaczeniu. Pytał: co stoi na ołtarzu? Co jest w tej czerwonej książce? A tam na ścianie – co tam widzicie? Niektóre dzieci bały się mikrofonu. Ksiądz Józef zachęcał: „Nie bój się mówić do mikrofonu, bo on połyka tylko słowa, a człowieka zostawia”. I tak powoli razem z Bartkiem dzieci odkrywały, co się znajduje w kościele, co dzieje się na ołtarzu i co Pan Jezus mówi do nich w Ewangelii.
Po kazaniu Bartek trafiał na kolana jednego z dzieci, które trzymało go już do końca Mszy. To było wielkie wyróżnienie. Bartka dostawało dziecko, które najlepiej odpowiedziało, przyniosło ciekawy rysunek albo po raz pierwszy przyszło na Mszę do Świętego Marka.
Dzieci bardzo Bartka polubiły. I zaczęły przynosić własne zabawki. Pewien chłopiec przyniósł pluszowego psa, do którego był bardzo przywiązany. Pies był już stary, wyleniały – to znaczy stracił sporo sierści. Ale widocznie chłopiec bardzo go kochał. Ksiądz Józef mówił akurat kazanie o Łazarzu. Łazarz był biedny i chory. Leżał przy bramie pałacu, który należał do bogatego pana, i czekał na resztki z obiadu. A kiedy tak leżał, przychodziły do niego psy i lizały jego rany, żeby mu sprawić ulgę. Ksiądz Józef wyciągnął ze stosu maskotek tego wyleniałego psa i powiedział: „Patrzcie, właśnie taki pies lizał jego rany!”.
Najczęściej ksiądz tłumaczył Bartkowi i dzieciom to, co danego dnia zapisane było w Ewangelii. Pewnego razu były to słowa: „Nie samym chlebem żyje człowiek”. Ksiądz Józef zapytał dzieci, jakie znają pokarmy dla ciała. Dzieci, oczywiście, wymieniły wszystkie możliwe przysmaki: pączki, czekoladę, naleśniki. „No dobrze”, mówi ksiądz. „A pokarm dla serca?”. Zapadło milczenie. Po chwili jeden z chłopaków wyciągnął rękę i zawołał: „Wiem! Pomidory!”. I wtedy cały kościół się roześmiał. Ale ksiądz nie chciał, żeby chłopcu zrobiło się przykro, więc położył mu rękę na ramieniu i mówi: „Wiesz, pomidory to także pokarm dla ciała. Ale kiedy ktoś komuś zrobi radość, to jest to pokarm dla serca. Widzisz, jaką radość zrobiłeś wszystkim? To jest właśnie pokarm dla serca”.
Innym razem ksiądz Józef opowiadał podczas kazania, że Pan Bóg stworzył wszystko, co nas otacza: żaby, zające, jelenie, misie… I tak wymieniał razem z dziećmi różne zwierzęta, a w końcu zapytał: „Które stworzenie udało się Panu Bogu najbardziej?”. Miał nadzieję, że dzieci powiedzą: „Człowiek”. Ale dzieci milczały. I wtedy ze środka kościoła wyszła mała dziewczynka, podeszła do mikrofonu i powiedziała: „Chyba ja”. Ludzie w kościele znowu się roześmieli, a dziewczynka się zawstydziła. Ale ksiądz ją pochwalił: „Bardzo dobrze powiedziałaś! Bo przecież jak człowiek nie wierzy, że się udał Panu Bogu, to jest mu smutno i źle, i nie chce mu się żyć. W oczach Pana Boga każdy z nas jest piękny i ważny, i udany”.
Dzieci uczestniczyły w Mszy aktywnie: trzymały księdzu lekcjonarz – czyli tę czerwoną książkę, z której czyta się Ewangelię – a czasem odczytywały ogłoszenia („Bo wtedy rodzice słuchają uważniej”, śmiał się ksiądz). Przynosiły też rysunki, które ksiądz Józef komentował i wieszał po Mszy w gablotce. Kiedy rysunków nie było, udawał, że się złości i mówił, że przedszkolaki są leniwe.
Czasem dzieciom udawało się zadziwić księdza. Kiedyś podczas kazania zapytał, skąd się biorą chleb i wino. O chlebie dzieci dużo wiedziały: że się go robi z mąki, że piecze się go w piecu. Ale z winem był kłopot. Na szczęście była na Mszy dziewczynka, która widziała, jak wygląda praca w winnicy: jak winogrona dojrzewają, jak się je zbiera, wygniata, i tak dalej. Zaczęła o tym bardzo pięknie opowiadać, a w czasie jej opowieści na ołtarz padły promienie słońca i odbiły się w szklanej ampułce, w której było wino. A potem ksiądz zapytał: „Dlaczego Pan Jezus przychodzi do nas przez wino i przez chleb?” I wtedy jeden z chłopców odpowiedział: „Bo tam jest zaczarowana ludzka praca”. Ksiądz o mało nie usiadł z wrażenia, że przedszkolaki potrafią być tak mądre.
A przedszkolaków – i nie tylko przedszkolaków – było na Mszach coraz więcej. A ponieważ lubiły Bartka, więc i misie, które ze sobą przynosiły, coraz częściej też nazywały Bartkami. I w ten sposób już nie jeden Bartek, ale wiele Bartków poznawało tajemnice Mszy i Ewangelii.
Niekiedy w kościele robiło się bardzo wesoło. Kiedyś jedna dziewczynka nieoczekiwanie powiedziała do mikrofonu, że jej tata… sika do umywalki. Innym razem, w święto świętego Józefa, pierwszego maja, ksiądz zapytał dzieci: „Czy wiecie, kto jest patronem ludzi pracy?”. I jedna z dziewczynek z tryumfem oznajmiła: “Święty Gierek!”. Wszyscy się roześmiali, bo Edward Gierek był przywódcą partii komunistycznej, która wtedy rządziła w Polsce, i telewizja codziennie go pokazywała. Bywały jednak i takie odpowiedzi, po których w kościele zapadała przejmująca cisza. Kiedyś ksiądz wyjaśniał dzieciom, co to znaczy, że Pan Bóg jest sędzią. Zapytał dzieci: „Kiedy ludziom potrzebny jest sędzia?”. A jeden z chłopców odparł: „Wtedy, gdy rodzice nie mogą się rozejść”.
Bardzo często dzieci podchodziły do księdza, szarpały za brzeg ornatu i pytały o coś niezwiązanego z kazaniem. Pewien chłopczyk chciał wiedzieć, co to za złota skrzynka stoi na ołtarzu. Więc ksiądz Józef wziął go na ręce i pokazał mu z bliska tabernakulum. Innym razem jakaś dziewczynka w czasie kazania poprosiła: „Może mi pan dać tego misia?”. Ksiądz nie obrażał się, kiedy dzieci mówiły do niego „pan”, nawet ich nie poprawiał. Wiedział, że z czasem same nauczą się, jak się do niego zwracać. „Oczywiście, że mogę ci dać misia”, odpowiedział. Ale kiedyś zdarzyło się zabawne nieporozumienie. Ksiądz Józef opowiadał o tym, że Pan Jezus wypłynął na jezioro Genezaret. I kiedy opisywał, jak wygląda jezioro, że w jeziorze łowi się ryby, a czasem raki, wtedy do mikrofonu podeszła mała dziewczynka i spytała: „Panie Jezu, a czy raki mają nożyczki?”. I ksiądz zaniemówił. Nie wiedział, czy ma najpierw wyjaśnić, jak to jest z tymi nożyczkami, czy tłumaczyć, kim jest on sam. W końcu powiedział: „Ja mam na imię Józek, nie Jezus”. Ale dzieci niespecjalnie zwróciły uwagę na jego wyjaśnienia – zajęte były sporem o to, czy raki mają nożyczki, czy nie mają…
Ksiądz Józef odprawiał Msze dla dzieci przez dziesięć lat, a może trochę więcej. Zachowało się, niestety, tylko kilka kazań, które podczas nich wygłosił. Możecie je przeczytać w tej książeczce. Znajdziecie w niej także trzy opowiadania, które napisał dla dzieci. W Polsce jest dziś wiele szkół, które noszą imię księdza Tischnera, i dzieci w tych szkołach uczą się, że był kiedyś taki ksiądz, który na Msze przychodził z misiem. Ksiądz Tischner zmarł w 2000 roku. A co się stało z Bartkiem? Tego nikt nie wie. Może ksiądz podarował go któremuś dziecku? Może, jak się ukaże ta książeczka, ktoś gdzieś przypomni sobie, że ma na strychu takiego starego misia…? Dobrze byłoby, żeby ten miś się znalazł. Kto wie, może opowiedziałby nam jeszcze jakąś historię?

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.