Podobnie jak w ubiegłoroczne wakacje, przypominamy w tym roku różne znane i mniej znane teksty ks. Tischnera, aby zachęcić do chwili refleksji nad tym, co miał nam do powiedzenia. Tym razem proponujemy ważny tekst poświęcony przyszłości Europy i przyszłości Polski w Europie, napisany w 1997 r. Dziś publikujemy jego drugą, ostatnią część.
Poczucie narodowe: w żywiole uczuć
Nie można zapomnieć o roli, jaką odegrała świadomość narodowa – patriotyzm – w procesie obalania komunizmu. Imperium sowieckie uległo rozpadowi pod wpływem oddolnego naporu świadomości narodowej Polaków, Litwinów, Węgrów i wielu innych. Nie można jednak ignorować klęsk, do jakich doprowadziła świadomość narodowa kraje byłej Jugosławii. Świadomość narodowa znalazła się dziś w pułapce: nie można odmówić jej roli wyzwoleńczej i nie można milczeć, obserwując przejawy jej patologii.
Każdy kolejny krok do Europy wymaga pogłębionej refleksji nad sensem i wartością świadomości narodowej. Stojąc na drodze do zjednoczonej Europy, widać ostrzej niż kiedykolwiek całą złożoność owej tradycji. Rysują się dwie główne tendencje: jedna, której nosicielem była mitologia romantyczna, wiąże polskość z niewinnie cierpiącym Chrystusem i druga, której nosicielem jest przede wszystkim Cyprian Kamil Norwid, wiąże polskość ze świadomością „moralnego zjednoczenia”. Pierwsza tendencja widzi naród jako ofiarę zewnętrznej przemocy. Druga jest krytyczna wobec polskości: jako naród godni podziwu, jako społeczeństwo – pośmiewisko świata.
Oparte na mitologii romantycznej poczucie narodowe szuka wsparcia religii. Z pomieszania wiary i mitologii romantycznej rysuje się perspektywa neo-mesjanizmu. Naród cierpi. Cierpi niewinnie. Cierpi przede wszystkim przez potwarców, którymi są najczęściej rodzime mniejszości narodowe lub przedstawiciele obcych ideologii: liberalizmu, komunizmu, laicyzmu. W cierpieniu tym naród jest podobny do Chrystusa. Tak więc, kto bije w naród, bije w Chrystusa.
Taki obraz narodu prowadzi do szczególnego fundamentalizmu religijnego. Fundamentalizm nie polega na tym, że broni się fundamentów wiary, lecz na tym, że fundamentem czyni się coś, co fundamentem nie jest. Neo-mesjanizm dokonuje przewrotu w porządku prawd wiary. Fundamentem nie jest już dogmat, że Chrystus umarł za wszystkich, lecz to, że krytyka narodu jest krytyką Chrystusa.
Mówi się, że Kościół i wiara stały się dziś ofiarą „nieprzejednanych ataków” ze strony postkomunistycznych liberałów. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej owym atakom, zauważymy bez trudu, że nie mają one nic wspólnego ani z niegdysiejszymi atakami czasów reformacji na Kościół, ani z krytyką religii ze strony takich myślicieli jak Nietzsche czy Freud. Polega ona raczej na „obrazie uczuć religijnych”. Katolicy czują się „obrażani” przez krytyków. Co to oznacza? Oznacza to obecność wśród nas sentymentalizmu religijnego. Uczucie stało się głównym miejscem rozkwitu wiary. Fundamentalistyczna i narodowa wiara uwiła sobie gniazdo w żywiole uczuć.
Neoromantyczna wiara jest również organicznie niezdolna do kompromisu. Nie widzi ani płaszczyzny, ani narzędzi kompromisu. Łatwiej jej przychodzi „cierpieć za miliony” niż porozumiewać się z sąsiadami. Wiara romantyczna więcej korzyści duchowych czerpie z klęski niż ze zwycięstwa.
Niewątpliwie jest w tym jakiś paradoks: jeśli u początków wspólnoty europejskiej stanęła wizja chrześcijaństwa takich mężów stanu jak Adenauer, Schuman i de Gasperi, to u początków odwrotu od Europy polskich fundamentalistów staje wizja przeciwna. Tamto chrześcijaństwo łączyło narody we wspólnotę państw demokratycznych. W zamierzeniu nie służyło zniszczeniu narodów, lecz ich podtrzymaniu w ramach „Europy ojczyzn”. Neoromantyczna interpretacja katolicyzmu legitymizuje odwrót od takiej Europy.
I znów nie umiem odpowiedzieć na pytanie, jak wielkie wpływy posiada w społeczeństwie ten typ przeżywania wiary. Być może wpływ byłby większy, gdyby nie spory wśród przywódców. Z drugiej strony jednak spory są czymś naturalnym. Adam Mickiewicz mówił kiedyś, że Polacy, gdy tylko przywróci się im wolność, nie będą potrzebowali praw pisanych, mają bowiem tak dobre serca, że wystarczy im spojrzeć w serce, by wiedzieli, co mają robić. Zdaje się, że marzenie Mickiewicza sprawdziło się – przynajmniej częściowo: ludzie patrzą w serca i dla demokracji nie widzą tam miejsca.
Dziedzictwo komunizmu: dar czystego sumienia
Na temat dziedzictwa komunizmu napisano już tomy. Problem nie wydaje się jednak wyczerpany. Mimo iż komunizm był wrogiem demokracji, system, który stworzył, nazwał „demokracją”. Komunizm był wrogiem zjednoczonej Europy, choć zmierzał do zjednoczenia Europy. Komunizm oznaczał władzę jednej partii, mimo to dawał wielu ludziom świadomość udziału we władzy. Wyjście ze świata komunistycznej iluzji okazuje się trudniejsze niż przejście od nicości do prawdy.
Władza komunistyczna była władzą zbrodniczą, dawała jednak poddanym poczucie moralnego bezpieczeństwa. Nieocenionym darem totalitaryzmu był dar czystego sumienia. Poddany mógł uczestniczyć w zbrodni, a mimo to czuć się niewinny. Zbrodnia przeciw ludzkości, jaka się dokonała, okazuje się zbrodnią bez zbrodniarzy. I nie ma w tym żadnej nieszczerości. Wierni poddani władzy totalitarnej nie poczuwają się do winy. Władza zdjęła z nich odpowiedzialność za ich czyny, a pozostawiła odpowiedzialność za same dobre intencje. Ponieważ wszyscy mieli dobre intencje, nikt nie czuje się winny.
Podobna świadomość towarzyszy również naszej wierze. Także tutaj nie widać entuzjazmu zwycięzców. Czy nie ma w tym jakiejś zagadki? Po upadku systemu, który był „hańbą naszych czasów”, wielu sądzi, że system trwa lub że z jednego niebezpieczeństwa przeszliśmy w drugie – jeszcze większe. Jak wytłumaczyć ową upowszechniającą się świadomość niezawinionej przegranej?
Wydaje mi się, że jedynym sensownym wytłumaczeniem jest koncepcja resentymentu. Autorami koncepcji są, jak wiadomo, Fryderyk Nietzsche i Max Scheler. Mimo dzielących ich różnic w stosowaniu koncepcji, samo pojęcie resentymentu jest im wspólne. Pojęcie to wskazuje na szczególny mechanizm świadomości, który łagodzi człowiekowi jego poczucie przegranej. Człowiek sięga po wzniosłe ideały. W jakimś momencie przegrywa. Z czyjej winy? Człowiek nie jest na tyle dojrzały, by uznać, że z własnej winy. W odpowiedzi dokonuje duchowej zemsty na tych, którzy wygrali. I albo kwestionuje ideały, albo kwestionuje zwycięzców. Nietzsche mówi o „buncie niewolników na polu moralności” i o „zemście w imaginacji”.
Resentyment nie jest w stanie znieść jednego: widoku urzeczywistnionego dobra. Kain zabija Abla nie dlatego, że Abel był zły, lecz dlatego, że był dobry. Dla świadomości resentymentalnej – świadomości przegranych – zjednoczona Europa jest pełna win. Jej winą podstawową jest to, że odniosła jakiś sukces. Gdyby jej sukces był jeszcze większy, miałaby jeszcze większą winę i tym bardziej zasługiwałaby na wzgardę.
Wspomniałem na początku, że nasze „pięć minut” historii oznacza, że polska wolność stanęła wobec nowej perspektywy. Nie chodzi o to, czy bardziej na lewo czy bardziej na prawo, czy do tyłu czy do przodu, lecz o to, że właśnie wzwyż, na poziom istnienia. Dzisiejsze samookreślenie wolności wymaga gruntownych przemyśleń. Chodzi o powtórne przemyślenie uniwersalistycznych perspektyw chrześcijaństwa, o przemyślenie etycznych fundamentów świadomości narodowej, o wyzwolenie z resentymentów, w jakie wtrącił nas czas totalitarnych iluzji. Nasze „pięć minut” w historii oznacza narodziny nowego poczucia odpowiedzialności.