„To nie tomizm okazał się skazanym na wymarcie kierunkiem; to katolicyzm otwarty okazał się niewiele znaczącą wysepką na morzu myślenia tradycyjnego, niechętnego zmianom i temu, co nowe”, pisze filozof Dobrosław Kot.

Najnowszy „Znak” (nr 772 – 9/2019) powraca do największej i najgłośniejszej w powojennej Polsce dyskusji filozoficznej i teologicznej, czyli sporu ks. Józefa Tischnera z tomizmem. Rozpoczęty w 1970 r. artykułem Schyłek chrześcijaństwa tomistycznego spór ten trwał przeszło dekadę, a jego echa nawet dłużej; reminiscencje dawnych polemik widać również w tekstach i wypowiedziach ich autorów w latach 90. ubiegłego wieku. Czy jednak dyskusja Tischnera z tomistami – która zaangażowała także przedstawicieli innych opcji filozoficznych – rzeczywiście była owocna? Czy wpłynęła na ożywienie polskiego świata filozoficznego i – szerzej – na polskie życie intelektualne? Czy zmieniła podejście instytucji kościelnych do współczesnej filozofii?

Miesięcznik publikuje artykuł Dobrosława Kota, który na powyższe pytania odpowiada przecząco. W artykule „Historia pewnego rozczarowania. Spór Tischnera z tomistami” Kot opowiada o tym, jak patrzył na ów spór w latach 90., jak zmieniła się później jego optyka i jak znaczenie tamtych polemik wygląda z perspektywy dnia dzisiejszego. Oto fragmenty jego artykułu.

„Wychowywałem się w cieniu dyskusji Józefa Tischnera z tomistami. Studiując filozofię w Krakowie, w latach 90. patrzyłem z zazdrością i podziwem na nieodległe czasy, kiedy filozofom chciało się debatować, wymieniać argumenty.

Wydawało mi się wtedy, że takie spory powinny być esencją prawdziwego myślenia, kuźnią, w której wykuwają się poglądy, stanowiska, argumenty. Wysoka temperatura dyskusji angażowała ponadto emocjonalnie: wyobrażałem sobie, że stojąc po stronie Tischnera, jestem w awangardzie, że dopełnienie się tego sporu w rzeczywistości, jego przeniknięcie do powszechnego myślenia o chrześcijaństwie jest przesądzone; że odejście tomizmu na zasłużoną emeryturę i triumf katolicyzmu otwartego to kwestia najbliższych lat.

Spór zdążył obrosnąć licznymi legendami, powtarzanymi szeptem. Podobno ktoś ze środowiska lubelskiego pisał do Watykanu donosy na Tischnera, zarzucając mu nieprawowierność; podobno sam Tischner odważył się pojechać z odczytem na KUL, gdzie został wygwizdany przez dogmatycznie tomistyczną społeczność. Podobno. Nie sprawdzałem tych plotek i chciałem wierzyć, że Tischner samotnie staje do walki z legionem tomistów, wspieranych przez wiernych i gotowych na wszystko akolitów. Mityczny obraz tej walki rozpalał wyobraźnię.

Po niemal ćwierćwieczu od tamtych odurzeń muszę stanąć w niewesołej prawdzie i uznać iluzoryczność własnych nadziei. Myślenie posoborowe, otwartość na świat i obecne w nim prądy intelektualne to w Kościele katolickim – zwłaszcza w Polsce – nie rzeczywistość, tylko wąski margines. To nie tomizm okazał się skazanym na wymarcie kierunkiem; to katolicyzm otwarty okazał się niewiele znaczącą wysepką na morzu myślenia tradycyjnego, niechętnego zmianom i temu, co nowe.

W gruncie rzeczy 20 lat, które upłynęło od czasów moich studiów, to historia fundamentalnego rozczarowania. (…)
W latach 90. w swoich tekstach publicystycznych Tischner przestrzegał przed integryzmem, który miał za niebezpieczny sposób myślenia zamykający katolicyzm na świat i chcący zawładnąć totalnie umysłami wierzących, przenikający w struktury władzy i próbujący budować katolickie państwo Boże na ziemi. Ale wtedy lefebryści byli egzotycznym rezerwatem poza granicami Kościoła, a toruńska rozgłośnia dopiero stawiała pierwsze kroki. W Krakowie wykładali Życiński, Heller, Kłoczowski, Tarnowski, w „Znaku” i „Tygodniku Powszechnym” pojawiały się odważne teksty, które próbowały pokazać nowoczesny wymiar chrześcijaństwa. Otwieranie się Kościoła wydawało mi się ruchem nie do powstrzymania. (…)

Stanowiące kontynuację tego sporu publicystyczne przestrogi Tischnera z lat 90. spełniają się: model Kościoła zintegrowanego z państwem, wpisującego swoje prawa w prawo stanowione, urzeczywistnia się w kolejnych dekadach. Kościół nie negocjuje ze światem współczesnym, tylko się od niego odwraca. Nie tylko głosi wartości, które uważa za nienegocjowalne, czasem mimo anachroniczności argumentów sięgających dawnych wieków i tamtejszych rozpoznań naukowo-medycznych, ale żąda, by te wartości były nienegocjowalne dla państwa, obowiązujące wszystkich obywateli, wierzących i niewierzących. Pozornie niemożliwy do powstrzymania ruch otwarcia okazał się niewiele znaczącym zakłóceniem zamykania.

Nie jest to jednak wielki triumf tomizmu, co mogłoby jeszcze przynosić jakieś intelektualne pocieszenie, tylko odwrót od myślenia. Myślenie, jak pisał Tischner, musi być gotowe zanegować samo siebie. Ta potencjalność jest dla wielu w Kościele niebezpieczna. Debata wiąże się z otwarciem, ryzykiem wpuszczenia wrogich idei, ryzykiem wątpliwości i pytań. Im bardziej w Kościele – i w jakiejkolwiek innej instytucji czy społeczności – chodzi o władzę, tym gorzej dla myślenia. Dyskusja, wątpliwości, pytania osłabiają władzę. Być może zapytywanie jest pobożnością myślenia, jak pisał Heidegger. Dla władzy jednak myślenie jest słabością, a prawdziwą pobożnością staje się niemyślenie. Dlatego ostateczna porażka Tischnera – jeśli miarą zwycięstwa miałby być wpływ na kształt Kościoła – nie jest jednocześnie sukcesem tomizmu. Na dobre zakorzeniony w katechizmie i liturgii nie przeminie zapewne prędko. Ale jego podstawowa myśl – jak chciał ją widzieć Tischner – czyli opowiedzenie o wierze w kategoriach intelektualnych, stała się w polskim Kościele równie marginalna, jak sam tomizm w europejskiej filozofii”.

Zachęcamy bardzo do przeczytania całego artykułu. Można to zrobić w wersji papierowej bądź elektronicznej. Więcej informacji o nowym numerze miesięcznika „Znak” oraz o tym, jak go zdobyć, można znaleźć tutaj

Na zdjęciu: Dobrosław Kot podczas dyskusji o książce ks. Tischnera „Inny” – 17. Dni Tischnerowskie w Krakowie. Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.