„Słowa – przechwycone i zabrudzone – mogą odzyskiwać swoją moc. Odzyskują ją dzięki ludziom niekalkulującym, nieprowadzącym politycznej gry, ale sięgającym wprost do źródła”, pisze Wojciech Bonowicz w felietonie opublikowanym na łamach „Tygodnika Powszechnego” (nr 42/2021).

„Solidarność jest jeszcze przed nami” – trudno sobie wymarzyć lepsze hasło na czas, który właśnie przeżywamy. W dniu, w którym ten numer „Tygodnika” trafi do kiosków, w Krakowie rozpoczną się 20. Dni Tischnerowskie.

Nie jestem w stanie przewidzieć, o czym będzie się rozmawiało podczas składających się na nie debat. Niemniej hasło, które im towarzyszy, dobrze opisuje problem, przed jakim stanęliśmy. To parafraza słynnego zdania Tischnera, który pod koniec życia napisał: „Mam takie głębokie przekonanie, iż chrześcijaństwo – Ewangelię – mamy nie tyle za sobą, ile przed sobą”. Pod piórem Tischnera słowa te tchnęły optymizmem: dziś, wyraźniej niż kiedykolwiek, widać cel, ku któremu zmierzamy. Przez wieki chrześcijaństwo potwierdzało swoją tożsamość przede wszystkim w sporze z innymi. Skupianie się na tym, co odróżnia, kosztowało życie wielu ludzi. „Nadszedł czas odwrotu”, twierdził autor „Księdza na manowcach”. „Zabitych już nie wskrzesimy, ale pokochawszy różnice, może dojrzejemy do nieco mądrzejszej miłości”.

Nie wiem, czy ostatnie lata nie zachwiałyby optymizmem Tischnera i czy jego słów nie należałoby dziś tłumaczyć inaczej. Bo w końcu „przed nami” może oznaczać, że cel się nie przybliża, lecz oddala. Czy skłonni bylibyśmy przyznać, że chrześcijaństwo w Polsce „pokochało różnice” i „dojrzewa do mądrzejszej miłości”? Niewątpliwie są między nami kobiety i mężczyźni dający przykład takiego chrześcijaństwa. Ale jak duża to liczba? I czy nie są w przewadze ci, którzy twierdzą, że zamiast pokochać różnice i odkrywać podobieństwa, trzeba raczej wyraźniej zarysować granice i wrócić do sporu?

Podobnie rzecz się ma z solidarnością. Niby nie ma w niej nic niejasnego: solidarność oznacza wyciągnięcie ręki do tych, którzy cierpią, zwłaszcza – jak mówił Tischner – cierpią cierpieniem niepotrzebnym, zawinionym przez innych ludzi. Solidarność nie jest obwarowana żadnymi innymi warunkami: jest cierpiący i jego krzyk, a cała reszta nie ma w tym momencie żadnego znaczenia. Najpierw trzeba opatrzyć rany, dać chleb głodnemu, a marznącemu ubranie. Wyobraźmy sobie Samarytanina, który zamiast podnieść leżącego przy drodze Żyda przepycha go w jakieś niewidoczne miejsce… Solidarność nie kalkuluje. Jest, pisał Tischner, „jak ciepły promień słońca: gdziekolwiek się zatrzyma, pozostawia ciepło, które promieniuje dalej, bez przemocy. Jej chodzi tylko o jedno: aby jej nie stawiano przeszkód – głupich, bezsensownych przeszkód. (…) Solidarność to bliskość – to braterstwo dla porażonych”.

Wiele słów zostało przechwyconych i zniszczonych. Pewnie już o tym pisałem, ale napiszę raz jeszcze. Byłem w szoku, kiedy sześć lat temu blisko Dworca Głównego w Krakowie zobaczyłem namiot z napisem: „Nie bądź obojętny – podpisz petycję przeciwko uchodźcom”. Zbierała te podpisy partia, która niewiele dziś znaczy w parlamencie, ale zdołała wprowadzić do niego grupkę nacjonalistów. Można by napisać cały osobny esej o takich przechwyceniach; niedawno w jednym z miast pojawiły się plakaty: „Twoje ciało należy do Ciebie – nie daj się zaszczepić”. Słowo „solidarność” także zostało przechwycone. Więcej nawet, stało się elementem partyjnej gry. Żeby było straszniej (bo przecież nie śmieszniej), partia, która ma w nazwie przymiotnik „solidarna”, ustami swoich przedstawicieli głosi poglądy jak najdalsze od tego, co zapisane w „Etyce solidarności”. Nie muszę dodawać, że powołując się na chrześcijańskie wartości, nie zamierza bynajmniej „pokochać różnic” i pracować nad pojednaniem. Jest partią konfliktu, antyeuropejskiej retoryki i narodowego egoizmu. Nie ona jedna zresztą… Tyle że ona używa – jako przykrywki czy wabika – słowa „solidarność”. Z kim solidarna jest taka Polska?

Słowa – przechwycone i zabrudzone – mogą jednak odzyskiwać swoją moc. Odzyskują ją dzięki ludziom nie- kalkulującym, nieprowadzącym politycznej gry, ale sięgającym wprost do źródła. Na szczęście jest w Polsce jeszcze dość Samarytan, którzy wiedzą, co należy zrobić. To oni pozwalają z optymizmem czytać te słowa: „Solidarność jest jeszcze przed nami”. I ważne jest to „przed nami”. Bo solidarność to nie wysiłek jednej czy drugiej osoby, ale coś, co określa etyczny charakter wspólnoty. Chwila, w której byśmy o tym zapomnieli, byłaby – przestrzegał Tischner – chwilą naszego samobójstwa.

Felieton ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” – nr 42/2021 (z datą 17 października). Więcej felietonów i artykułów Wojciecha Bonowicza można znaleźć tutaj.

 

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.