„Nasze ubóstwo polega na ciągłym braku stabilności – z wyboru, nie z konieczności. Polega na konieczności odpowiadania na dziwne potrzeby. Bycia do dyspozycji dzień i noc”. W wydawnictwie WAM ukazała się książka-wywiad z s. Małgorzatą Chmielewską, laureatką Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera.
Obszerną rozmowę zatytułowaną „Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie” przeprowadzili dziennikarze Błażej Strzelczyk („Tygodnik Powszechny”) i Piotr Żyłka (deon.pl). „Poznaliśmy osobę, która każdego dnia żyje z biedakami, bezdomnymi i ludźmi wykluczonymi. Jak sama mówi – zarządza Bieda Holdingiem. I robi to z ogromną pasją, poświęceniem i pomysłowością. Z zawstydzeniem patrzyliśmy na jej spokój i cierpliwość w naprawdę ekstremalnych sytuacjach. I zastanawialiśmy się, skąd ona bierze na to wszystko siłę”.
Autorzy odwiedzili s. Małgorzatę w jej domu w Nagorzycach. „Trafiliśmy do świata, gdzie smutek, bieda, nędza i głód mieszają się z niemającym granic poczuciem humoru, dystansem i ironią. (…) To jest rozmowa bardzo szczera. Do bólu. Bez pudrowania. Bez udawania. Bez okrągłych słówek. Siostra Małgorzata mówi o swoim życiu, Kościele i Polsce z odwagą osoby, która widziała i doświadczyła takich rzeczy, że już po prostu nie musi kalkulować”.
„Czy pomagając od tylu lat, miała siostra jakieś spektakularne porażki? Chciałaby coś siostra zmienić w swoim życiu?”, pytają dziennikarze. „Z tą wiedzą, którą mam obecnie, na pewno bym coś zmieniła, na pewno zrobiłabym coś lepiej, ale z wiedzą, którą miałam lat temu dziesięć, piętnaście, robiłam to, co potrafiłam w tamtym momencie najlepiej. Uczymy się przez całe życie. Tak więc nie mam jakichś spektakularnych porażek, jak też nie mam spektakularnych sukcesów. Po prostu robię to, co do mnie należy, i staram się to zrobić jak najlepiej”.
„Czego siostra nauczyła się przez tyle lat pomagania?” „Co to znaczy miłość. Tego mnie Pan Bóg uczy poprzez ludzi i poprzez wydarzenia. Od Artura [adoptowanego syna] nauczyłam się mnóstwo, ale oczywiście także od moich przyjaciół, braci we wspólnocie, ludzi Kościoła, od ludzi, których spotykam, od ubogich, z którymi jestem, od kobiety, którą spotkaliśmy dzisiaj, od niej się też uczę. (…) Ona, jak każdy człowiek, popełniała w życiu błędy, ale to nie jest człowiek, który by narzekał. Nawet jak mieszkała w kurniku, też nie narzekała i wręcz broniła tych, którzy z urzędu powinni byli jej pomóc. To jest taka postawa życiowa, która – myślę – pozwala jej przeżyć wszelkie możliwe trudności. I to, że swojej starej babci nie odesłała do domu pomocy społecznej, dlatego że babcia jej pomogła, gdy ona była w trudnej sytuacji – to nie jest codzienny gest. Zwykle się pozbywamy starych ludzi, którzy są dla nas kłopotem i obciążeniem”.
Przełożona polskiej Wspólnoty Chleb Życia opowiada o warunkach, w jakich żyją jej podopieczni. „Bogu dzięki, dzisiaj o wpół do dziewiątej wieczorem we
wszystkich domach jest co jeść, jest ciepło i każdy ma gdzie spać, nawet jeśli jest to spanie na kanapie w jadalni. W związku z tym nie mogę powiedzieć, że żyjemy w nędzy. Bogu dzięki nie jest tak, że jutro nie będzie co do garnka włożyć. Mam świadomość, że przynajmniej jutro będzie, co daje pewien oddech, aczkolwiek nie mam poczucia bezpieczeństwa, pewności, że tu za chwilę nie popsuje się piec centralnego ogrzewania albo nie zabraknie prądu w Zochcinie, co spowoduje odcięcie wszystkich źródeł ciepła, a jest ich sześć czy siedem, co w rezultacie spowoduje konieczność ewakuacji ludzi.
To jest ciągły niepokój. Każdy z nas ma takie niepokoje, bo one są związane z życiem. Nasze ubóstwo polega na ciągłym braku stabilności – z wyboru, nie z konieczności. Polega na konieczności odpowiadania na dziwne potrzeby. Bycia do dyspozycji dzień i noc. Rzeczywiście spotykamy się z bardzo dużym ludzkim cierpieniem, pokręconymi życiorysami”.
Na pytanie, jak sobie z tym radzić, s. Małgorzata odpowiada: „Sam człowiek sobie nie poradzi. To niesie Chrystus, my tylko idziemy razem z Nim. Inaczej się nie da. Jeśli sobie powiemy, że jesteśmy tylko Jego współpracownikami, to do czego służy szef? Szef zwykle służy do tego, żeby zrzucać na niego wszelkie kłopoty, problemy, frustracje i niepowodzenia. I takim szefem jest Pan Jezus.
Pan Jezus nie bez powodu wysyłał po dwóch, ale to jest trudne do zrozumienia, bo młodzi ludzie, którzy do nas przychodzą, żeby pomagać, są głęboko przekonani, że sobie poradzą sami. A to da się robić wyłącznie we wspólnocie i nie powinno się nawiązywać indywidualnych przyjaźni z żadnym mieszkańcem, bo to zwykle prowadzi do kolejnych nieszczęść. I to jest rzecz bardzo trudna dla młodych ludzi, którzy się zaprzyjaźniają z niektórymi naszymi mieszkańcami, rozbijając równowagę w grupie, tworząc jakby podgrupy. A poza tym są podatni na manipulację i sami nie potrafią udźwignąć nieszczęścia tego człowieka, z którym się zaprzyjaźniają.
Dlatego my bez przerwy się porozumiewamy, bez przerwy omawiamy różne sprawy, spotykamy się chociażby po to, żeby się wzajemnie wysłuchać i sobie doradzić, co zrobić z jakimś człowiekiem, jak mu pomóc, jak zareagować. Samemu się nie da, a poza tym nie da się bez Chrystusa, to nie miałoby zresztą sensu. Przede wszystkim liczy się to, że jesteśmy z Chrystusem, dla Chrystusa i tak naprawdę to On to wszystko niesie, On jest właścicielem ubogich i nas. Cały czas Mu to mówię. Mówię Mu: >>no, teraz jako właściciel, Panie Boże, przesadziłeś, w związku z powyższym personel się wycofuje i działaj<<! Na ogół to skutkuje”.
Książkę „Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie” można zamówić tutaj.