„O, to jest duży honor dziennikarza: on ci ta nigdy na słabsego nie hipnie, ino na mocniejsego”. Tak mówił ks. Tischner w latach 90. do redaktorów „Tygodnika Powszechnego” zgromadzonych w kościółku w Łopusznej. Wspomnienie tych i innych słów Tischnera znalazło się w najnowszej książce Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetki „Nasza historia. 20latRP.pl” (rozdzialik poświęcony ks. Tischnerowi jest na ss. 257–261). Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Świat Książki z okazji rocznicy wyborów czerwcowych 1989 roku.
„Nie zapomnimy”, piszą autorzy, „jak zaprosił całą redakcję w imieniu łopuśnian i swoim właśnie do Łopusznej. W swojej tępocie liczyliśmy głównie na herbatę po góralsku, podhalański żurek i tańce z góralkami w domu kultury (były, oj były, i to niezwykłe, a co niektórzy miejscowi długo i ze śmiechem opowiadali o tym, co zjadł sześć żurków i ruszać się nie mógł). Ale niespodziewanie najważniejsza okazała się msza góralska w ślicznym, drewnianym kościółku, tym samym, w którym sześć lat później żegnały Wielebnego tysiące ludzi. Tuż obok ołtarza śpiewały dziewczęta w góralskich strojach, w pierwszym rzędzie siedzieli pani Anna i Szef, pan Jerzy, oraz redakcja >>Tygodnika Powszechnego<<, a pod ścianami cisnęli się ci, którzy zwykle mają do kościoła najdalej”.
Tischner wygłosił wtedy niezwykłe kazanie, w którym rzemiosło dziennikarskie porównał do… zbójeckiego. Bardzo starannie poprowadził wywód, podpierając się cytatami z Tetmajera, a na koniec powiedział z naciskiem: „Trza rzec, że wszystko się kończy na honorze. Sprawa zbójnika i sprawa dziennikarza ta sama: honor”. Podobnie było w wielu innych sytuacjach: poczucie humoru i duchowa swoboda pozwalały mu w niekonwencjonalny sposób torować sobie drogę do serc i umysłów słuchaczy. „Jakże kochaliśmy go za to”, piszą autorzy, „że nawet do nas, najmarniejszych boskich żyjątek, potrafił znaleźć klucz”.

 

Efekt był taki, że również ludzie szukający drogi do Kościoła, chętnie rozmawiali z Tischnerem o wierze. A on wtedy najczęściej odwoływał się do swoich korzeni. „Góralska wiara”, mówił Tischner w wywiadzie udzielonym przed laty Witoldowi Beresiowi, „nie jest wiarą triumfującą. To jest wiara, która na każdym kroku szuka Pana Boga i stara się Go przepraszać. Kiedy patrzę z konfesjonału na odpust w Ludźmierzu, właśnie to widzę: Podhalanie idą do kościoła przede wszystkim po to, żeby przepraszać. W ogóle w całej góralskiej kulturze religijnej pokuta jest czymś, co ma być doświadczane nie tylko duchowo, ale i na ciele. I lud góralski chce mieć takie właśnie doświadczenia: potrzebuje klęknąć, iść na pielgrzymkę, zmęczyć się…”
„I”, dodawał, „choć nie można uogólniać, ale rzeczywiście jest w Polsce taka tendencja, żeby swoich win jakoś nie zauważać i chętniej ulepszać innych niż siebie. Na Podhalu ludzie są niesłychanie tolerancyjni dla innych i nikogo nie krzywdzą za to, że wierzy inaczej, żyje nie tak, jak nakazują przykazania, albo grzeszy niczym ten zbójnik. Podhalanie przede wszystkim są bardzo wymagający dla siebie samych, ba, są wręcz nietolerancyjni dla siebie”.
Cała książka optymistycznie i dowcipnie podsumowuje nasze dwudziestoletnie zmagania z wolnością. Wśród wielu zamieszczonych w niej ciekawostek znalazło się m.in. niepublikowane wcześniej zdjęcie ks. Tischnera zmagającego się z uciskającą go pod szyją… koloratką. Autorzy nie piszą jednak o sporach Tischnera z polskim Kościołem i jego wielkim wkładzie w przemianę polskiej religijności. Podkreślają natomiast, że jego śmierć była wielką stratą dla Kościoła, dla Polski, wreszcie – „dla nas samych”. „Wielebny to był po prostu bardzo dobry człowiek”, piszą.