„Co należy zrobić? Natychmiast przyjmujemy tę falę migrantów, których widzimy na ulicach Europy. Oni są upokorzeni. Zmęczeni. Przerażeni. To zwykła przyzwoitość – otworzyć im drzwi. Więc ich przyjmujemy, a później skupiamy się na podejmowaniu prób rozwiązania konfliktu w Syrii”, mówi Janina Ochojska, prezes PAH i laureatka Nagrody Znaku i Hestii im ks. J. Tischnera, w wywiadzie dla najnowszego „Tygodnika Powszechnego” (nr 37/2015) .

„Co ja mogę?”, pyta na wstępie wywiadu Błażej Strzelczyk („Obojętność, która zabija” – „Tygodnik Powszechny” nr 37/2015). „Możesz wiedzieć. Interesować się. Pytać i się martwić”, odpowiada Janina Ochojska. „To, że >>wiemy<<, już staje się początkiem nadziei dla tych ludzi. Nasz gest solidarności z nimi, nasze zmartwienie już jest początkiem odmiany ich losu”.
„Załóżmy, że wiem. Co dalej?”, prowokuje dziennikarz. „Myślę, że my w całej tej dyskusji narzuciliśmy złą perspektywę”, mówi Ochojska. „Pytasz o uchodźców. Patrzysz na rezultaty. Bolą cię konsekwencje. A nie patrzysz na to, skąd się wziął problem. (…) Europejczycy wyobrażają sobie, że tam, gdzie jest wojna, nic nie ma. Tymczasem w krajach, gdzie jest wojna, żyją ludzie. Którzy często nie chcą opuścić swojego kraju. Bo tam mają dom, ziemię, starych rodziców, dzieci, które chcą wychowywać w ich kulturze i języku. Nie chcą emigrować. (…) Ucieczka jest ostatecznością. Uciekają ci, którzy już nie mają warunków na przeżycie. Nie mają wody, żywności, opieki lekarskiej. Panuje głód. Dzieci nie uczą się od czterech lat. Uciekają, kiedy ich życie naprawdę staje się zagrożone. (…) Nasze doświadczenie z Syrii [PAH pracuje tam od trzech lat – przyp. Tischner.pl] podpowiada, że ludzie chcą tam zostać. Na ucieczkę decydują się nieliczni, którzy nie mają już nic. Ani opieki medycznej, ani edukacji, ani żywności.

„Co proponujesz?” „Żebyśmy zaczęli rozwiązywać problemy tam, na miejscu. Żeby opinia publiczna wreszcie spojrzała poważnie na problem wojny w Syrii. (…) Natychmiast przyjmujemy tę falę migrantów, których widzimy na ulicach Europy. Oni są upokorzeni. Zmęczeni. Przerażeni. To zwykła przyzwoitość – otworzyć im drzwi. Więc ich przyjmujemy, a później skupiamy się na podejmowaniu prób rozwiązania konfliktu w Syrii. (…) Ludzie nie rozumieją tego konfliktu. Uważają, że to pomaganie terrorystom. To też wina mediów. Europejski dziennikarz myśli ogólnikami. Ludzie nie chcą wiedzieć, co się tam rzeczywiście dzieje, i nie dociera do nich historia pojedynczego człowieka. Więc gdy pytasz mnie, co możemy robić, to przede wszystkim trafiać w źródło problemu. A źródłem problemu jest ta wojna”. „Wojny nie zakończę”, mówi dziennikarz. „Ale możesz pomóc tym ludziom przeżyć”, odpowiada Ochojska.

Pytana o to, jacy są uchodźcy, szefowa PAH odpowiada rzeczowo: „To nie są ludzie idealni, którzy będą całowali nas po rękach, dziękując pokornie za okazaną pomoc. To są ludzie z ogromnymi traumami. Wyobraź sobie, że wioska tych ludzi została zbombardowana. Ktoś się uratował. Uciekł do kuzynki. Tam znów bombardowania. Później obóz dla uchodźców. (…) To coś niezmiernie upokarzającego. Uchodźca z ciężkim bagażem doświadczeń ma prawo do upustu nerwów. Przychodzą ludzie głęboko zranieni. Im trzeba pomagać bez oczekiwania na dowody wdzięczności”. „Czego potrzebują?”, dopytuje Strzelczyk. „Ja myślę, że godności. Ian Buruma w swojej nowej książce opisuje wyzwolenie obozu w Bergen-Belsen. Tuż po wyzwoleniu miał tam trafić ogromny transport szminek. Wyobrażasz sobie? Upokorzenie wojny, obóz koncentracyjny, jeńcy i – nie wiadomo skąd – transport szminek. Ci, którzy zarządzali tym wyzwolonym obozem, dziwili się i pukali w czoło. Tymczasem okazało się, że szminki były niezwykle cenne dla więźniarek. Ich godność była wtedy tak zszargana, że pomalowanie sobie ust było jej odzyskiwaniem. Gdy myślimy o pomaganiu, powinniśmy pamiętać też o tej umownej szmince. Nie wiem, czy to dobry przykład, ale przemawia do mojej wyobraźni”.

Bardzo ważne jest przypominanie ludziom o zwykłej przyzwoitości: to o na powinna nas motywować do pomocy uchodźcom. Ale jest tez inspiracja religijna. „Jeżeli ktoś naprawdę uważa się za chrześcijanina, to mówienie o uchodźcy w negatywny sposób i odmawianie mu schronienia jest grzechem. Oczywiście chrześcijanin musi się zastanowić, czy jest przygotowany na przyjęcie kogoś o obcej kulturze i wierze. Ale nie może ich skreślać na starcie. Bo musisz racjonalizować. Przyjmiesz czteroosobową rodzinę do domu? (…) Miesiąc – dasz radę. Trzy miesiące – zaczniesz się niepokoić. Rok? >>Kurczę – myślisz sobie – chciałbym się ożenić. Mam plany na życie<<. A teraz sobie wyobraź taką scenę. Stoisz w kościele. Jest niedziela. Podczas ogłoszeń proboszcz mówi tak: >>Drodzy parafianie. Robimy zrzutkę. Sprowadźmy do nas jedną rodzinę<<. Sam może nie dasz rady, ale wspólnie już tak”.

W sytuacjach kryzysowych widać, jaki naprawdę jest nasz system wartości, zwraca uwagę szefowa PAH-u. „Źle wychowaliśmy nasze dzieci. Popatrz na okres, gdy panował tu komunizm. Kazano nam się bać wroga. Tym wrogiem był obcy. Zamykaliśmy się w pewnym kręgu, który miał nam dać poczucie bezpieczeństwa. Okazuje się, że nie byliśmy przygotowani na wolność. (…) Kiedyś nie mieliśmy nic, dziś chcemy mieć wszystko. Nie jesteśmy wychowani ekonomicznie. Wydaje nam się, że pieniądz to coś, co jest dane. Wydaje nam się, że posiadanie nie niesie ze sobą konsekwencji”.

Jednak koniec wywiadu przynosi powiew optymizmu. „Wierzę, że jako naród jesteśmy inni, niż to wyrażamy w hejterskich komentarzach. Bo czy ludzie, którzy słuchają Słowa Bożego, mogą być źli? Jeśli chcą żyć tym Słowem Bożym, to muszą być dobrzy. Chrześcijaństwo nie jest politurą. Nie znam nikogo, kto skrajnie odrzuca uchodźców. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby im pomóc. Nie ma się czego bać”, mówi Janina Ochojska.

Pełny tekst wywiadu można znaleźć w papierowym lub elektronicznym wydaniu „Tygodnika Powszechnego” (nr 37/2015) oraz na stronie internetowej pisma