„Kiedy dzisiaj patrzę na ojczyznę i na Kościół w naszym kraju, cisną mi się słowa: Cóż ci się stało, Polsko, że zbudowałaś mury między twymi synami i córkami?”, pisze w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” wybitny duszpasterz o. Ludwik Wiśniewski OP.
„Jestem już starym księdzem i mam świadomość, że czasu zostało mi niewiele, więc skoro mam coś powiedzieć, to teraz”, napisał w marcu do biskupów polskich, przesyłając im artykuł zatytułowany „Sprawy wymagające szczególnej duszpasterskiej troski”. „Zrodził się on z przekonania, że coś niedobrego dzieje się w naszym kraju i że coś niedobrego zakradło się do naszego Kościoła”, tłumaczył. Skrócona i zaktualizowana wersja tamtego artykułu ukazała się na łamach najnowszego „Tygodnika Powszechnego” pt. „Polska, dom zamknięty” Pełną wersję można znaleźć na stronie: powszech.net/tekst-owisniewskiego.
Poniżej publikujemy fragment tej niezwykle przenikliwej analizy, zachęcając jednocześnie do zapoznania się z całością, czy to w wersji elektronicznej, czy papierowej (numer będzie w kioskach do wtorku 29 maja):
Jesteśmy dziś świadkami kuriozalnej sytuacji. W 1989 r. odzyskaliśmy niepodległość, ale z ust wielu naszych rodaków, w tym także wybitnych przedstawicieli Kościoła, płyną wypowiedzi, że aż do 2015 r. nasze państwo tak naprawdę nie było nasze. Manifestujący w obronie Telewizji Trwam, a także uczestnicy tzw. miesięcznic zachowywali się tak, jakby Polską nie rządzili demokratycznie wybrani przedstawiciele narodu, ale najeźdźcy.
Św. Jan Paweł II cały rozdział w encyklice „Centesimus annus” zatytułował „Rok 1989” – honorując i popierając w ten sposób przemiany, jakie dokonały się wówczas w Europie i w Polsce. Jasne: następne ćwierćwiecze nie wyglądało idealnie, ale przekreślanie go w całości to niegodziwość – w tej sprawie potrzebny jest zdecydowany głos pasterzy Kościoła.
Wiele lat temu ks. Józef Tischner pisał: „Jestem przekonany, że wchodzimy dziś w Polsce w kryzys wiary, jaki nie miał sobie równego”. Jest zapewne wiele przyczyn tego kryzysu, ale jednym z nich jest chyba kościelny „tryumfalizm”. Pisał też: „Po upadku komunizmu popadliśmy w nowy obłęd – dawniej wszystko musiało być socjalistyczne dzięki pośrednictwu partii – a teraz wszystko ma być chrześcijańskie dzięki pośrednictwu Kościoła”. Bez zezwolenia Kościoła nie może być „prawdziwej rodziny”, „prawdziwego wychowania”, „prawdziwego państwa”, „prawdziwych środków przekazu”. Narasta przekonanie, zwłaszcza wśród młodego pokolenia, które gwałtownie oddala się od Kościoła, że układ stosunków państwo–Kościół, ukształtowany w latach 90. XX wieku, jest nie do utrzymania. Twierdzi się, że kler używa instytucji państwowych, aby obywatelom narzucać swoje poglądy.
Tego rodzaju twierdzenia – zgodne z prawdą czy nie – nie mogą zostać bez odpowiedzi. Trzeba na nowo ukazać podstawowe zasady nauki społecznej Kościoła. Chciałoby się zwłaszcza, aby Kościół ustami biskupów wyjaśnił, na czym polega rozdział Kościoła od państwa i ukazał, że on jest zbawienny dla obu stron. Powinien temu towarzyszyć szczery rachunek sumienia, jeżeli zdarzało nam się mieszać porządek kościelny z państwowym.
W ostatnich latach nieraz byliśmy świadkami manipulowania religią i Kościołem przez działaczy politycznych. Jedna z partii twierdzi np., że tylko ona zapewnia wolność Kościołowi i tylko ona kieruje się jego zasadami moralnymi. Urządza przy tym mityngi polityczne, których częścią jest Eucharystia: mszę traktuje się jako „ozdobnik”, upiększający i podnoszący rangę demonstracji. Wielu wierzących niepokoją miesięcznice, które chyba niewiele wspólnego mają z żałobą po tragicznie zmarłych. A telewizja publiczna wyspecjalizowała się w ukazywaniu rozmodlonych twarzy czołowych przedstawicieli tej partii, co ma chyba potwierdzać słuszność podejmowanych przez nich decyzji.
Z problemem stosunków państwo–Kościół wiąże się kwestia ustawodawstwa. Jeśli państwo demokratyczne posiada sobie właściwą autonomię, to znaczy, że również jej etos jest w jakimś sensie autonomiczny i różny od etosu Kościoła. W sprawie ustawodawstwa są więc możliwe dwa stanowiska. Pierwsze: żeby było obowiązujące, winno być dokładnym odbiciem prawa naturalnego, którego wykładnię przynosi nauczanie Kościoła. Drugie: ponieważ zadaniem demokratycznego państwa jest stać na straży wartości podstawowych, pozostawiając obywatelom dążenie do wartości najwyższych, a wartością podstawową, na straży której stoi państwo, jest pokój społeczny i bezpieczeństwo obywateli, to właśnie one wyznaczają pole działania ustawodawcom. Kościół powinien jasno mówić, jakie rozwiązania uważa za dobre, a jakie za złe, ale kształt konkretnych rozwiązań prawnych musi zostawić sumieniu ustawodawców i nie grozić im wykluczeniem z Kościoła, jeśli ustanowią prawo niezgodne z postulatami Episkopatu. Ta sprawa czeka na autorytatywne wyjaśnienie, bo zamęt w tej materii powoduje wiele nieporozumień.
Sobór poleca Kościołowi wydawanie ocen moralnych, także w kwestiach politycznych. Jest to nie tylko jego prawo, ale i obowiązek. W naszym życiu społecznym wystąpiły w ostatnich latach niepokojące zjawiska, które jednak nie doczekały się moralnej oceny Kościoła. Są to takie kwestie jak nieposzanowanie Konstytucji, brak szacunku dla obywateli „gorszego sortu”, a szczególnie problem tzw. zbrodni smoleńskiej, który najbardziej podzielił nasz naród.
Na te trudne tematy wypowiadali się niektórzy hierarchowie. Ich słowa były jednak często niezrozumiałe, a nawet gorszące. Sformułowanie jasnego stanowiska jest, jak się wydaje, poważnym obowiązkiem biskupów. Odkładanie go, wobec głębokich podziałów społeczeństwa i narastającej nienawiści, byłoby poważnym grzechem zaniedbania. (…)
Nie można pomniejszać roli narodu w życiu jednostki. Naród, który wzbogaca i wręcz ożywia człowieka swoją kulturą, potrzebny jest człowiekowi jak chleb. Równocześnie należy pamiętać, że idea egoizmu narodowego może być rodzajem bałwochwalstwa, i że narodowe szaleństwa doprowadziły do dwu strasznych wojen.
Trwa wśród polityków i moralistów dyskusja, czym różni się patriotyzm od nacjonalizmu. Niektórzy twierdzą, że nacjonalizm bywa prawdziwym patriotyzmem i nie musi się łączyć z wykluczeniem innych. Samo pojęcie ma być neutralne i dopiero analiza konkretnego nacjonalizmu pozwala wystawić mu ocenę.
Jan Paweł II był jednak innego zdania. W przemówieniu, które wygłosił w ONZ, pojawiają się krytyczne uwagi pod adresem utylitaryzmu, relatywizmu, sceptycyzmu, ale szczególnym przedmiotem krytyki jest nacjonalizm. Nacjonalizm bowiem, mówi papież, jest ideologicznym usprawiedliwieniem przemocy, jaką jeden naród stosuje wobec drugiego. A skrajna odmiana nacjonalizmu może prowadzić do totalitaryzmu.
Polski nacjonalizm, wyrosły na myśli Romana Dmowskiego, ma swoją specyfikę: jest nierozerwalnie powiązany z katolicyzmem. Katolicyzm, rozumiany tutaj nie religijnie, ale kulturowo, jest esencją, bez której nie do pomyślenia jest narodowe państwo polskie. Ta narodowo-katolicka idea wydaje się być neopogańska, wykorzystuje bowiem religię do celów politycznych.
W ostatnich latach ugrupowania nacjonalistyczne, nazywające siebie „narodowymi”, przeżywają renesans; rozmnożyły się niepomiernie, przyciągają wielu młodych Polaków, nawiązały związki z dobrze zorganizowanymi grupami kibicowskimi.
Zanim jednak zacznie się bić na alarm, trzeba powiedzieć, co następuje: jest rzeczą zrozumiałą, że młodzi ludzie chcą należeć do jakiejś grupy, chcą mieć swoje przedstawicielstwo i wpływać na kształt życia społecznego. Wychowywanie młodzieży polega w dużej mierze na tworzeniu dynamicznych środowisk, które młody człowiek uzna za własne i w których – razem z rówieśnikami – ma szanse rozwijać swoje zdolności i realizować swoje ambicje. Należałoby się zatem cieszyć z powstania ugrupowań, którym nieobca jest sprawa Polski, gdyby nie pewne „ale”.
Oto młodzieżowe, narodowe ugrupowania, od Młodzieży Wszechpolskiej do Obozu Narodowo-Radykalnego, w swoim działaniu posługują się agresją, przede wszystkim słowną. Powstała cała litania wykrzykiwanych przez nie haseł, spośród których „Cała Polska głośno krzyczy, nie chce tej islamskiej dziczy” należy do najłagodniejszych. Mamy także przypadki agresji fizycznej, motywowanej niechęcią do obcych, żeby wspomnieć choćby napaść na procesję ukraińską w Przemyślu czy ataki na obcokrajowców w różnych miastach. Te godne potępienia działania wypływają rzekomo z inspiracji chrześcijańskiej: siedem środowisk narodowych podpisało wspólny apel „Nacjonalizm chrześcijański – wielka idea i wielka odpowiedzialność”.
Zagrożenia rosną, kiedy uwzględni się klimat, jaki zapanował w naszym społeczeństwie. W ciągu ostatnich lat większość młodych ludzi zanurzyła się w internetowej rzeczywistości pełnej zła i nienawiści. Internetowe szambo, hejt, zdominowało niemal wszystkie portale. To szambo wypełnione jest wulgaryzmami i mową podżegającą do nienawiści: „spalić go jak żydów w piecach” to wpis niemal „niewinny”, a najgorsze jest to, że z tą kloaką coraz bardziej się oswajamy.
Jeszcze smutniejsza jest mowa i działalność ludzi zajmujących eksponowane miejsca w polityce i życiu społecznym Polski. Chyba schamieliśmy i, co najgorsze, przywykliśmy do tego, jak przywykliśmy do słyszanego na każdym kroku słowa na literę „k”. Uzbierałem szereg wycinków z prasy, które miałem zamiar tu przedstawić, ale ogarnął mnie wstyd: notable, właściwie ze wszystkich obozów politycznych, wyśmiewają innych i lżą. Zdumiewa, że w tym towarzystwie poczesne miejsce zajmują kapłani Kościoła, i to często z tytułem profesorskim. Nie można przecież pogodzić Eucharystii z przemocą, choćby „tylko słowną”.
Oto dlaczego z radością przeczytałem dokument Konferencji Episkopatu Polski pt. „Chrześcijański kształt patriotyzmu”, w którym jednoznacznie potępiono nacjonalizm. Zabrakło mi jednak stwierdzenia, że zaraza nacjonalistyczna zakorzeniła się też w Kościele, w związku z czym biskupi wyrażają skruchę. Zabrakło mi też apelu do kapłanów, aby wystrzegali się w nauczaniu akcentów nacjonalistycznych i budowali zdrowy patriotyzm, tak jak to ukazuje dokument.
Mam nadzieję, że za tym dokumentem pójdą dalsze kroki Episkopatu. Choćby dokonanie przeglądu wydarzeń mieniących się katolickimi, np. miesięcznic smoleńskich, ale też nauczania Radia Maryja czy artykułów w „Naszym Dzienniku”, żeby sprawdzić, czy nie miesza się tam modlitwy z agresją, a nawet nienawiścią. Tu bowiem – jak piszą biskupi – gdzie jest agresja, pomówienia, nienawiść, nie może być mowy o patriotyzmie. (…)
Papież Franciszek po odebraniu Nagrody im. Karola Wielkiego powiedział: „Cóż ci się stało, Europo, ojczyzno poetów, filozofów, artystów, muzyków, pisarzy? Cóż ci się stało, Europo, matko ludów i narodów, matko wspaniałych mężczyzn i kobiet, którzy potrafili bronić i dawać swoje życie za godność swych braci?”. Kiedy dzisiaj patrzę na Polskę i na polski Kościół, cisną mi się słowa: „Cóż ci się stało, Polsko, że zamknęłaś swoje drzwi przed potrzebującymi pomocy? Cóż ci się stało, że zbudowałaś mury między twymi synami i córkami? Cóż ci się stało, że zagubiłaś solidarność i tolerujesz zakłamanie i nienawiść? Cóż ci się stało, że profanujesz wiarę ojców i wciągasz ją w służbę egoistycznej polityki? Cóż ci się, Polsko, stało?”