„Powtarzał, że filozof musi brać się za bary z tym, co najważniejsze – życie, śmierć, Bóg, wieczność, miłość – i konfrontować się z największymi”. Tak Krzysztofa Michalskiego w piątą rocznicę śmierci wspomina Wojciech Bonowicz.
Felieton Wojciecha Bonowicza zatytułowany „Na skrzyżowaniu” ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” (nr 8/2018). Krzysztof Michalski zmarł 10 lutego 2013 roku w Wiedniu. Był wieloletnim przyjacielem ks. Józefa Tischnera, wspólnie z nim zorganizował Instytut Nauk o Człowieku w Wiedniu i spotkania intelektualistów z całego świata z papieżem Janem Pawłem II w Castel Gandolfo.
Krzysztofa nie ma pięć lat. Siedzę i po raz kolejny kartkuję książkę, którą ułożył, ale której publikacji już nie doczekał – „Eseje o Bogu i śmierci”.
Kartkuję, żeby go odnaleźć, żeby chwilę z nim być, posłuchać, co ma do powiedzenia. W rozmowach prywatnych, nad talerzem pierogów i wódką, wolał żartować i wspominać. Czasem jednak, niespodziewanie, schodził na tematy poważne, które zajmowały go naprawdę. Powtarzał, że filozof musi brać się za bary z tym, co najważniejsze – życie, śmierć, Bóg, wieczność, miłość – i konfrontować się z największymi. On sam upodobał sobie Nietzschego.
Nie będę się wymądrzał. Przepiszę z jego książki fragment dla mnie ważny, w którym Krzysztof pyta – siebie i nas – co znaczy „żyć po chrześcijańsku”. Uważał, że Nietzsche, wielki krytyk chrześcijaństwa, może nam w tej kwestii coś podpowiedzieć. Jednak w cytowanym fragmencie nie odwołuje się doń bezpośrednio; to, co notuje, jest raczej wnioskiem z długich godzin, miesięcy i lat spędzonych nad jego dziełem. „Nie można do końca wiedzieć, co znaczy »być chrześcijaninem«” – pisze i przywołuje słowa Audena, wedle którego chrześcijanin „to ktoś, kto wie, że nim nie jest”. Nie można wiedzieć, że się j e s t chrześcijaninem, „wiedzieć można co najwyżej, że się nie dorasta, że się nie potrafi, że się nie da rady. Wiedzieć można tylko o niepowodzeniu tego wysiłku (żeby być chrześcijaninem) – nie o jego sukcesie (że się nim jest)”.
Wbrew pozorom, to nie jest myśl zaplątana w paradoksy i zakochana w nich. „Świadomość chrześcijańska to zatem świadomość – pisze dalej Krzysztof – że moje życie kryje w sobie możliwość innego życia niż to, które mam. Nie, nie »lepszego« życia: życia bez trosk, chorób, strachu, życia, co się nie kończy. Chodzi tu raczej o radykalnie inną możliwość życia, która nie da się ogarnąć z perspektywy pojęć, jakie dotąd sobie uformowałem. (…) Jak ta – niesłychana, rozrywająca sieć moich pojęć – możliwość życia wychodzi na jaw, jeśli nie może ujawnić się w wiedzy?”. Odpowiedź brzmi: ona ujawnia się w spotkaniu z drugim człowiekiem – i tylko tam. Ujawnia się, o ile wchodzę w nie „jak dziecko”, bo tylko dziecko, jak powiada Pismo, może „wejść do Królestwa Bożego”. „Odrzucić wszelkie zobowiązania, które czynią mnie tym, kim jestem, reguły, prawa, co wprowadzają z konieczności różnice między ludźmi: stać się niewinnym jak dziecko”. Przyjąć drugiego z całą naiwnością, „bez względu na to, czy jest bandytą, czy sprawiedliwym, idiotą czy mędrcem”, nie osądzając go, lecz dla niego porzucając dotychczasowego siebie. „Tak tylko można spotkać Boga”, powtarza kilka razy Krzysztof.
„Czego ty chcesz, Krzysiu?”, mam ochotę go zapytać. „Czy to aby nie najprostsza droga, by wszystkich, którzy uważają się za chrześcijan, wpędzić w poczucie winy? Czy nie zachowujesz się jak pierwszy lepszy kaznodzieja, który wyrzuca słuchającym go owieczkom, że »nie dorastają«?”.
Wiem, co mi odpowie: przeczytaj raz jeszcze. W przywołanym fragmencie wszystko jest powiedziane. Chrześcijańskie życie to nie życie w jakiejś abstrakcji, w świecie idei krążących nad głowami ludzi, w strukturze, która powiela idee, nie wcielając ich w życie lub wcielając częściowo, gdy samej strukturze to nie zagraża. Nie. Chrześcijańskie życie to życie z drugim, oparte na jego bezwzględnej akceptacji. Wyrzeczenie się nie tylko wrogości, chęci zapanowania nad nim, zmanipulowania go, ale nawet – dopasowania do własnych kategorii, norm, reguł postępowania. „Taka relacja przerywa nasze normalne życie, między wczoraj a jutro – a jednak jest w nie wpisana, jest jego drugą stroną – pisze Krzyś. – Jest jego możliwością: możliwością wyzwolenia z tego, czym teraz jestem, czym byłem, czym oczekuję, że będę. Możliwością wyzwolenia z czasu”. Zmartwychwstaniem. Zbawieniem.
Nie uwierzycie, gdzie piszę ten felieton. Siedzę w samochodzie na jednym z krakowskich skrzyżowań. Właśnie stuknęliśmy inne auto i czekamy na przyjazd policji. Książkę Krzysztofa Michalskiego mam ze sobą naprawdę. Minęło już pół godziny, czterdzieści minut, pięćdziesiąt, godzina… Nikt nie nadjeżdża, ręce mam zimne jak trup – a głowę rozpaloną.
Im dłużej kartkuję i notuję, tym bardziej.
Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.