„Ewangelia jest pewną całością. Nie ma w jej tekście zdań, które nie byłyby powiązane z resztą. Niestety, w praktyce kościelnej niektóre słowa i zdania absolutyzowano, podczas gdy inne spychano w cień. Trzeba na nowo zobaczyć jedne na tle drugich, w ich wzajemnych relacjach”, mówi w nowej, obszernej rozmowie-rzece wybitny teolog, laureat m.in. Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera, o. Wacław Hryniewicz OMI.

Współautorką książki jest Justyna Siemienowicz, młoda dziennikarka związana z miesięcznikiem „Znak”, która cenionemu teologowi zadaje szereg trudnych pytań. Paleta tematów jest bardzo szeroka: od problemów w małżeństwie czy przyjaźni, przez kwestię władzy w Kościele, możliwości dopuszczenia do święceń kapłańskich kobiet czy dialogu z innymi religiami, aż do dylematów bioetyki czy wyzwań, jakie stawia przed wiarą nauka. Książkę rzeczywiście można czytać jako „przegląd palących dla katolików kwestii”, jak reklamuje ją wydawca.
O. Hryniewicz jawi się w tej książce jako bardzo wnikliwy czytelnik Ewangelii i Nowego Testamentu, a także człowiek obznajomiony z tradycją chrześcijańską (w tym także – bardzo dobrze znający jej wschodnie skrzydło). Teolog jasno i odważnie przedstawia swój punkt widzenia: nie jesteśmy u kresu, lecz u początku prawdziwego chrześcijaństwa, „bardziej wrażliwego na ludzkie dramaty, współczującego ludzkiej niedoli, miłosiernego na wzór samego Boga, przebaczającego i wyrozumiałego, otwartego, życzliwego i przyjaznego dla wszystkich”. Wiara musi być wiarą wciąż poszukującą, oczekującą na ostateczną odpowiedź.

Oto fragment rozmowy poświęconej władzy w Kościele:

JS: We wcześniejszej rozmowie przyrównał Ksiądz chrześcijan do uczniów kłócących się o pierwszeństwo nawet w czasie Ostatniej Wieczerzy. Choć ewangeliści wspominają o tych kłótniach „ku przestrodze”, można powiedzieć, że uczniowie mieli się o co spierać, że Jezus dał im do tego powody, obiecując najpierw samemu Piotrowi, a potem także pozostałym: „Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 18, 18). Czy nie jest to kwintesencja władzy religijnej?

WH: Powiązanie tego, co na ziemi, z tym, co w niebie, ustanawia religię. Zarazem jednak przesądza o tym, że władza religijna może być jedną z najbardziej niebezpiecznych władz świata, bo sięga aż po ostateczne przeznaczenie człowieka. Okłada się ona wręcz boskim autorytetem i w imię Boga wydaje pewne decyzje i dekrety, których konsekwencje mogą być dla ludzi katastrofalne. Czy taką władzę dał nam Bóg? Czy taką mógł mieć na myśli Jezus, kierując do uczniów te dobitne słowa? Jeżeli Kościołowi rzeczywiście została dana aż taka władza, to można się przerazić. Byłaby to bowiem władza absolutna w najczystszej postaci, a każda władza absolutna degeneruje się w ludzkich rękach.

JS: Czy słowa te jednak tego nie sugerują?

WH: Nie sądzę. Trzeba przede wszystkim zauważyć, że w Ewangelii Mateusza tylko dwa razy pada słowo „Kościół” – właśnie tam gdzie mowa jest o władzy związywania i rozwiązywania. Pierwszy raz wtedy, gdy Piotr na pytanie Mistrza: „A wy za kogo mnie uważacie?”, odpowiada: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Jezus odwzajemnia mu się, mówiąc: „Ty jesteś Piotr [czyli Skała] i na tej skale zbuduję mój Kościół, a potęga śmierci [dosłownie: bramy Hadesu] go nie zwycięży. Tobie dam klucze Królestwa Niebios…” (Mt 16, 18).

JS: A drugi raz w kontekście tak zwanego upomnienia braterskiego.

WH: Ma ono stopniowalny charakter i w istocie stanowi regułę postępowania we wspólnocie wobec tych, którzy dopuszczają się zła: „Jeśli twój brat zawiniłby wobec ciebie, idź i upomnij go w cztery oczy. (…) Jeśli zaś nie usłuchałby, weź ze sobą jeszcze jednego lub dwóch świadków (…). Jeśli i tych nie usłucha, powiedz Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik” (Mt 18, 15–17). Oba te fragmenty wieńczy cytowane przez Panią zdanie. Zwracam uwagę na pojawiające się w obu przypadkach słowo „Kościół” (ekklēsía), bo świadczy ono o tym, że fragmenty te zostały dopisane do pierwotnego tekstu Ewangelii, dodane do niego w późniejszej redakcji. Egzegeci biblijni przyznają dziś, że nie są to słowa Jezusa. Obydwa fragmenty traktują, w perspektywie popaschalnej, o problemach wczesnego Kościoła. Dlatego można powiedzieć, że w tym przypadku, paradoksalnie, wierniejszy pod względem chronologicznym jest przekaz Jana, na ogół pomijany przez historyków jako Ewangelia późna i mocno „przetworzona” w stosunku do tego, co naprawdę mógł powiedzieć historyczny Jezus. W czwartej Ewangelii bowiem interesujące nas zdanie Jezus wypowiada do uczniów już po swoim zmartwychwstaniu. Co istotne, poprzedza je wezwanie: „Weźcie Ducha Świętego!”, a po nim bezpośrednio następują słowa: „Komu grzechy odpuścicie, są mu odpuszczone, a komu zatrzymacie, są mu zatrzymane” (dosłownie w trybie warunkowym, zaczynającym się od greckiego án: „Których grzechy odpuścilibyście, są im odpuszczone, których zatrzymalibyście, są zatrzymane”; J 20, 22–23).

JS: W relacji Janowej rzeczywiście wezwanie do przyjęcia Ducha Świętego mocno wybrzmiewa i odgrywa równorzędną rolę w stosunku do następującego po nim zdania.

WH: I takie właśnie rozłożenie akcentów jest bardzo ważne, bo wskazuje, że mamy do czynienia z pewnym darem. Z jednej strony jest to dar radosny – obietnica tego, że w naszych decyzjach, przedsięwzięciach możemy liczyć na przychylność Boga, a z drugiej – dotykający tego, co bolesne i mroczne w życiu człowieka. Tego Bożego daru związywania i rozwiązywania, jak każdego, można nadużyć. To nie jest sztywna reguła do mechanicznego stosowania. Dlatego to odniesienie do Ducha Świętego, Ducha prawdy i właściwego rozeznawania, jest tak istotne. Kościołowi zdarza się raczej nadużywać władzy związywania, zamykania drogi. Trudniej jest mu natomiast rozpoznać sytuację, kiedy powinien skorzystać z władzy rozwiązywania, pójść po linii miłosierdzia czy też zachować postawę wrażliwości i otwartości. A przecież w tym, co mówi Jezus, priorytety są wyraźnie zaznaczone – na pierwszym miejscu jest: „komu odpuścilibyście grzechy, są im odpuszczone”, a dopiero potem: „komu zatrzymalibyście (…)”. Nie odwracajmy tej kolejności! Bogu zależy przede wszystkim na tym, by wyprowadzać z sytuacji grzechu, niewierności. Bo jeżeli grzech więzi człowieka, to zniewala go, pomniejsza, a Bóg chce, żeby on wzrastał i dojrzewał w swoim człowieczeństwie. „Chwałą Boga jest żyjący człowiek” – uczył święty Ireneusz z Lyonu. Wszyscy jesteśmy Jego dziećmi, Jego radością. Podzielił się z nami tym, co miał najlepszego. Jeśli więc dał Kościołowi jakąś władzę, to po to, by służyła ona ocaleniu i zbawieniu. Skoro On jest najlepszym i najskuteczniejszym lekarzem i pedagogiem, to także dana przez Niego władza jest po to, by uzdrawiać i wychowywać, a nie by dręczyć, zastraszać czy poniżać. „Spowiedź to nie sala tortur” – powtarza często papież Franciszek. To jedno z jego ulubionych porównań, bardzo trafnie oddające skutki możliwych nadużyć w sferze tak zwanej władzy religijnej. Dlatego nie szafujmy tak tym „związywaniem” i „zatrzymywaniem”. Boskim priorytetem jest rozwiązywanie i odpuszczanie. „Zatrzymanie” jest może tylko dla sytuacji wyjątkowych, w których nie można postąpić inaczej.

JS: Ale jednak jest. Poza tym tylko Ewangelia Jana zachowuje taką kolejność. U Mateusza i Łukasza na pierwszym miejscu jest związywanie.

WH: To, że w Ewangelii Jana kolejność jest inna niż u pozostałych ewangelistów, nie jest bez znaczenia. Tylko u Jana bowiem dar rozwiązywania i związywania, który może być przecież rozumiany szeroko, przybiera konkretny kształt odpuszczania i zatrzymywania grzechów. Poza tym, niezależnie już od kolejności, trzeba mieć na uwadze sposób wypowiedzi i jej siłę illokucyjną, a więc jej intencję, cel. Słowa Jezusa nawiązują do praktyki rabinicznej. To właśnie rabini decydowali o tym, jak interpretować Prawo (Torę). To oni rozstrzygali o tym, czego się trzymać i co jest wiążące, a od czego można być uwolnionym. Na swój boski sposób Bóg respektuje ludzkie decyzje dotyczące tego, co zatrzymać, a co rozwiązać. Polecenie Nauczyciela z Nazaretu każe Piotrowi i innym uczniom patrzeć na ludzkie sprawy niejako oczyma miłosiernego Boga, który każdemu człowiekowi otwiera możliwość rozpoczynania na nowo. Priorytet przynależy do przebaczenia. Jezus mówi w Ewangeliach na sposób paradoksalny, często zestawiając ze sobą przeciwieństwa, zderzając je, a niekiedy też specjalnie je wyolbrzymiając – tak jak wtedy gdy mówił o uchu igielnym, przez które łatwiej przecisnąć się wielbłądowi, niż bogaczowi wejść do Królestwa Niebieskiego, lub o drzazdze i belce w oku. To są przecież bulwersujące porównania! I jest w tym wiele z żydowskiej mądrości językowej. Czemu to wszystko służy? Chodzi o to, by dotrzeć do słuchacza, poruszyć go, a także by poprzez paralelne zestawienia lub ostre skontrastowanie pewnych kwestii łatwiej zapadły one w pamięć. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Biblia jest księgą paradoksów, a nie traktatem filozoficznym. Proszę zobaczyć, że akapit dalej po tym jak pada bardzo kategoryczne zdanie: „A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik”, na pytanie Piotra: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini wobec mnie? Czy aż siedem razy?”, Jezus odpowiada równie kategorycznie: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt razy siedem [hebdomēkontákis heptà]” (Mt 18, 21–22), błędnie przekładane jako siedemdziesiąt siedem – a więc nieskończenie wiele razy. Taka jest właśnie logika Biblii. Do jej słów trzeba podchodzić z wielką intuicją i mądrością serca. Myślę, że nie brakuje jej papieżowi Franciszkowi. W jego wypowiedziach, w sposobie mówienia znać ducha Ewangelii. Na przykład w powtarzanym przez niego zdaniu: „Bóg nie męczy się przebaczaniem”. To nie jest język chłodny, cyzelowany, ale gorący, obrazowy, trafiający do serca człowieka. Przyznał on zresztą kiedyś, że nie miał odwagi odmawiać odpuszczenia grzechów komuś, kto żyje w sytuacji, którą na ogół ludzie potępiają. Ewangelia stale otwiera nową przyszłość przed każdym człowiekiem.

JS: Mówi Ksiądz o gorącym, obrazowym języku, ale Kościół jednoznacznie zinterpretował fragmenty, o których rozmawiamy, i nadał im bardzo oficjalną wymowę. Słowa skierowane do Piotra to – jak możemy przeczytać choćby w przypisach pomieszczonych w Biblii Tysiąclecia – „obietnica ustanowienia prymatu”, te same słowa wypowiedziane do uczniów to „rozszerzenie na starszych Kościoła tych uprawnień, które w związku z obietnicą ustanowienia prymatu były dane samemu Piotrowi”, a fragment z Ewangelii Jana, o którym przed chwilą wspominaliśmy, to „tekst klasyczny dla sakramentu pokuty: mówi on o przekazaniu Apostołom i ich następcom władzy odpuszczania grzechów mocą Ducha Świętego”. Takie sformułowania zawierają niewiele z tych intuicji, o których Ksiądz wspomniał. Stanowią one raczej przykład sformalizowanego języka władzy.

WH: Na kształcie chrześcijaństwa zachodniego, a zwłaszcza Kościoła rzymskokatolickiego, bardzo zaciążył jurydyzm łaciński. I przytoczone przez Panią objaśnienia tekstu ewangelicznego są tego wymownym świadectwem; dotyczy to zwłaszcza obietnicy „prymatu”. Jakiego prymatu? Tekst Janowy (J 21, 15 17) mówi o prymacie miłości i troski, a nie władzy! „Czy miłujesz Mnie?” – trzykrotnie pyta Jezus zakłopotanego Piotra (trzykrotne było jego zaparcie się Jezusa). A potem trzykrotnie powtarza, zmieniając słownictwo, aby Jego słowa utrwaliły się w pamięci: „Paś moje baranki” (Bóske tà arnía mou), „Troszcz się jak pasterz o moje owce” (Poímaine tà próbatà mou), „Paś owce moje” (Bóske tà próbatà mou). Czy to nie wymowne i dosadne słowa? Biblia Tysiąclecia w piątym wydaniu uparcie obstaje przy śródtytule: „Piotr otrzymuje władzę [!] pasterską”. Istna obsesja władzy! Boli mnie to bardzo…Myślę, że jurydyczne słownictwo będzie coraz trudniejsze do utrzymania wobec świadomości, jaką zdobywamy o tym, kim był Jezus, jakie znaczenie miało Jego posłannictwo, jak kształtowały się dzieje wspólnoty, która wokół Niego wyrosła. I nie chodzi wcale o to, aby stwierdzić: „Jezus nie ustanowił sakramentów, w takim razie odejdźmy od nich”. To byłoby uproszczenie i wyraz utopijnej wiary, że możemy dosłownie powrócić do czasów, gdy Jezus chodził po ziemi. Powinniśmy natomiast odchodzić od skostniałych form rozumienia prawd wiary i przesłania Ewangelii. I tak o sakramentach można myśleć jako o sytuacjach, które ogarniają ważne momenty w życiu człowieka i je uświęcają. Kiedyś w ogóle przecież nie liczno sakramentów – to dopiero Piotr Lombard w średniowieczu policzył, że jest ich siedem. Prawosławni w okresie wpływów zachodnich także przyjęli tę liczbę. Protestanci natomiast mówią tylko o dwóch sakramentach ustanowionych przez Jezusa: o chrzcie i o Wieczerzy Pańskiej. Są też Kościoły bądź wspólnoty chrześcijańskie, które w ogóle ich nie mają. Trzeba tę różnorodność uszanować. Musimy przestać patrzeć na przesłanie Ewangelii jak na kultyczny ceremoniał poddany ścisłym rubrykom i przepisom. To jest zapis dla życia ludzi z krwi i kości. Odkrywajmy bardziej tę egzystencjalną treść na kartach Pisma Świętego i niech ona koryguje jurydyczne przerosty w przekazie wiary.

JS: Jak ją wydobywać?

WH: Wydaje się nam, że dobrze znamy Ewangelię, a już na pewno te jej fragmenty, które regularnie słyszymy w czasie sprawowania Eucharystii. Jest to często złudne wrażenie, bo osłuchać się z czymś to nie to samo, co zrozumieć. Trzeba więc tak obcować z Ewangelią, jakbyśmy ją czytali lub jej słuchali po raz pierwszy. Należy też zwracać uwagę na to, w jakim momencie padają dane słowa, w odpowiedzi na jaką sytuację, co po nich następuje. Ewangelia jest pewną całością. Nie ma w jej tekście zdań, które nie byłyby powiązane z resztą. Niestety, w praktyce kościelnej niektóre słowa i zdania absolutyzowano, podczas gdy inne spychano w cień. Trzeba na nowo zobaczyć jedne na tle drugich, w ich wzajemnych relacjach, wtedy bowiem dopiero na powrót zaczynają one żyć.

Książkę „Wiara w oczekiwaniu” można zamówić tutaj.