„>>A Słowo stało się ciałem i mieszkało między nami<<. Ten, kto tak napisał o Jezusie Chrystusie, narodzonym w Betlejem w szopie między bydlętami, dobrze pojął tajemniczą moc słowa. Napisał tak dla tych, którzy czują tę moc podobnie. Zatrzymajmy przez chwilę uwagę nad tajemnicą słowa”. Świąteczna „Gazeta Wyborcza” (24-26 grudnia 2010) za stroną www.agaludka.republika.pl opublikowała nieznane kazanie ks. Tischnera.

„A Słowo stało się ciałem i mieszkało między nami”. Ten, kto tak napisał o Jezusie Chrystusie, narodzonym w Betlejem w szopie między bydlętami, dobrze pojął tajemniczą moc słowa. Napisał tak dla tych, którzy czują tę moc podobnie. Zatrzymajmy przez chwilę uwagę nad tajemnicą słowa.
Słowo jest podobne do światła. Światło wydobywa z ciemności rzecz i tym sposobem pozwala ją rozpatrywać, raz z jednej a raz z drugiej strony. Rzecz, na którą nie ma słowa, może nawet istnieje, ale jest nieobecna a więc się nie liczy. Światło słowa to światło skupione. Ono nie błądzi po byle czym i byle gdzie, lecz zdąża ku prawdzie rzeczy i stara się w nią trafić. Słowo i światło mają w sobie coś z miłości. Słowo ogarnia rzecz, nic w niej nie zmieniając. Mówi do rzeczy: „miłuję cię taką, jaką jesteś”. Czasami słowo i rzecz tak przywiązują się do siebie, że stanowią ze sobą jedno. Gdy słowo umiera, rzecz ginie wraz z nim. Słowo żyje jedną kluczową zasadą: nie zdradzić rzeczy. Zasadą słowa jest wierność.
Nie każde słowo jest jednakowo wierne. Są słowa, które dopiero szukają swej ostatecznej wierności. Słowa te są wierne poszukiwaniu i jego kierunkowi. Ale są słowa, które już odnalazły swoje sedno rzeczy i tak się z nim związały, że są życiem rzeczy. Takie słowa są dla człowieka jak chleb.
Św. Jan Ewangelista, który pierwszy powiedział o tym, że „Słowo stało się ciałem”, odkrył coś niezwykłego – odkrył, że cały człowiek może być słowem. Wtedy wszystko, co człowiek robi i czego doznaje, staje się światłem, wskazaniem prawdy, wiernością temu, kto i na co wskazuje. Życiorys takiego człowieka staje się wielką mową. Czyją mową? Mową tego, kto posyła człowieka na ziemię – mową Wielkiego Posyłającego. Jeśli więc ktoś chce wiedzieć, kim jest Wielki Posyłający, musi umieć czytać w życiorysie Posłanego. A wtedy
wyczyta w nim wierność budzącą największą Nadzieję. I tym właśnie był Jezus, którego po urodzeniu położono w żłobie, bo nie było innego wyjścia.
Właśnie obchodzimy pamiątkę tamtego wydarzenia. W naszych mieszkaniach znajdzie się z pewnością jakiś obrazek, na którym będzie to wymalowane. Staniemy przed tym obrazkiem, tą szopką jako ludzie głodni słów i zaśpiewamy:

Podnieś rączkę Boże Dziecię,
Błogosław Ojczyznę miłą (…).
Dom nasz i majętność całą
i wszystkie wioski z miastami…

Te słowa trafiają w samo sedno. One wydobywają na światło to, z czego zbudowano naszą duszę. Ukazują pole naszej wierności.
Dom nasz… Tak, tak, błogosław nasz dom. Jakiż jest ten dom? Zobacz: mamy niezwykłe trudności mieszkaniowe, zrób coś. Ale, ale… czy wypada teraz o tym mówić? Przecież Słowo stało się ciałem w szopie. Nie mówmy więc o domu, mówmy o tym, co w domu. Bo słowo „dom” wskazuje na to, co w środku, a nie na to, co na zewnątrz. A co jest w środku?
Dom jest miejscem wzajemności. Z wzajemnością sprawa ma się tak: oblubieniec ofiaruje oblubienicy dom i oblubienica ofiaruje oblubieńcowi dom, chociaż w samotności żadne z nich nie miało domu; dopiero gdy się spotkali, pomyśleli, że mogą sobie ofiarować dom. To dziwne: mogli dać to, czego nie mieli – a mieli, dopiero gdy się spotkali. Wzajemność polega na tym, że się daje i zarazem jest się wdzięcznym z tego powodu, iż się w ogóle może dać. Ona właśnie jest kamieniem węgielnym domu.
Błogosław dom… Znaczy to: zasiej jakieś dobre ziarno słowa w samym środku naszej domowej wzajemności, aby z tego wyrosła prawdziwa rodzina. Gdy będziemy widzieć to świecące w nas słowo, umocnimy się w służbie i wdzięczności. Bo masz rację: człowiek nie przychodzi tu po to, aby mu służono, lecz aby służyć i życie dać.
Ojczyźnie też błogosław. Mamy z nią mnóstwo kłopotów, bo jej wciąż nie potrafimy do końca zbudować ani odbudować. Nawet dość się staramy, ale idzie nam to po grudzie. Czy nie dałbyś nam lepszej Ojczyzny? Ale, ale… Czy sam miałeś lepszą? Ile było kłopotów z Twoją Ojczyzną! Ledwo się urodziłeś a już
chciano Ci uciąć głowę. Znasz słowo „uciekinierka”? Byłoby o czym pogadać! A smak niezgody… A problem niepodległości… Pracowałeś w swojej Ojczyźnie rękami i słowami a na końcu świadectwem. Chciałeś nauczyć rodaków wspólnych słów, by mieli wspólne światło. Nam też budowałeś dom ze słów.
Ojczyzna to także wzajemność. Dajemy sobie Ojczyznę nawzajem jedni drugim, chociaż nikt z nas w samotności Ojczyzny nie stanowi. Budujemy ją rękami, słowami, świadectwami. Wzajemność na tym polega, że górnik daje węgiel a rolnik chleb. Bo górnik może być górnikiem dlatego, że ktoś nie jest górnikiem a rolnik dlatego rolnikiem, że ktoś nie jest rolnikiem. Ale żeby węgiel trafił do rolnika a chleb do górnika, potrzeba słowa – pracy słów.
Słowo wędruje od ludzi do ludzi i oświetla drogę. Gdy braknie słów, zacierają się drogi i chleb nie może trafić do górnika a węgiel do rolnika. Ojczyzna jest wtedy podzielona z powodu braku słów. Mamy w naszej Ojczyźnie problem z tym trafianiem. Z tym wspólnym światłem. Stąd jest tyle ciemności między nami.
Kiedyś zapłakałeś nad stolicą swojej Ojczyzny, bo „nie poznała czasu nawiedzenia swego”. Otwórz nam oczy, abyśmy nie popełnili tragicznego błędu Twoich rodaków. Czujemy: jest czas naszego nawiedzenia. Zasiej dobre słowo pomiędzy nas. Wiemy o tym dobrze: „nie samym chlebem żyje człowiek”…
Raz jeszcze rzućmy okiem na Betlejem. Od tego miejsca zaczyna się pochód przez historię ludzi skąpanych w Słowie. Ktokolwiek przyjmuje to Słowo, jak ziemia przyjmuje siew, ten sam zaczyna promieniować słowem a promieniując – śpiewa. Czy to nie zdumiewające? Kto tylko spotkał się wtedy ze Słowem, zaczynał śpiewać. Maryja była pierwsza: „Uwielbiaj, duszo moja, Pana tak bardzo dobrego…” Pasterze też śpiewają. Aniołom nie ma się co dziwić, bo one całe są ze śpiewu. Za kilka dni zaśpiewa nawet Symeon starzec, chociaż starcom przeważnie nie jest do śpiewu. My także śpiewamy, cali w rytmie poloneza. Nie może nie być poloneza w Betlejem.
Co właściwie w człowieku śpiewa? Nie gardło! Naprawdę śpiewa w nim jego wolność. Stoimy przed stajenką betlejemską, widzimy Dzieciątko, Maryję i Józefa a czujemy: wolność. Czyżby tu rodziła się nasza wolność? Poczynało wyzwolenie? Zdumiewające!
Coś podobnego będzie czuł później jeden rybak, gdy usłyszy: „Odtąd już ludzi łowić będziesz”. Rybak ten był wolny, bo mógł wybierać między jedną rybą a drugą rybą. Był wolny na poziomie ryb. A teraz ofiarowano mu wolność na poziomie ludzi. Wybór pozostał, ale poziom wolności się zmienił. Wolność stała się bardziej dojrzała. Przeniknęło w nią poczucie nowej godności. Śpiew wyraża to, że człowiek postąpił nieco wyżej na podstawionej mu drabinie godnej wolności. Czy my tego nie czujemy? My, w tym kraju? Nie idzie o to, żeby wybierać, ale o to, między czym a czym mamy wybierać.
Dlatego dobrze rozumiemy słowa: kto raz przyłożył ręce do pługa, nie powinien wstecz się oglądać. Mając człowieka pod ręką, nie należy tęsknić do ryb. Dla człowieka istnieć, znaczy: śpiewać. Śpiewamy: „ciałem się stało i mieszkało między nami”. Wierne – jak światło i miłość. Rodzące godność i wolność.
Słuchajmy uważnie tej pieśni. Niech nam nie umknie jej rytm i zaklęte w niej dzieje. Starajmy się podjąć jej niezwykłą moc. Oto jest pieśń, w której swą godność wyśpiewuje wolny lud.