„Różni ludzie obdarowują mnie przy różnych okazjach rozmaitymi rzeczami. Co z nimi robię? Rozdaję”, mówi przełożona Wspólnoty „Chleb Życia” w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” (nr 50/2017).
Rozmowę, zatytułowaną „Święty Mikołaj w Nagorzycach”, przeprowadził Artur Sporniak. Padają pytania m.in. o to, jak wyglądały świąteczne prezenty w rodzinnym domu s. Małgorzaty, a jak spędza wigilię we wspólnocie.
„Mamy kilka wigilii”, odpowiada s. Małgorzata. „Przede wszystkim jest ogólna wigilia z wszystkimi mieszkańcami. Każdy dostaje pod choinkę jakiś prezencik – w zależności od tego, na co nas stać: jakaś dobra czekolada, kawa, dezodorant, lepszy żel pod prysznic – to, na co ich na co dzień nie stać. Oprócz tego mam rodzinę, na którą składają się moje adoptowane dzieci, które zdążyły już dorosnąć, oraz rodzinę Wojtka i Tamary – członków wspólnoty. W rodzinie jest kolejna wigilia. Co do prezentów, to będziemy losować i każdy dostaje jedną osobę, której ma kupić prezent. Rodzina jest liczna, liczy około 15 osób, więc nie stać nas, by wszyscy kupowali prezenty wszystkim. Wigilia rodzinna będzie w Nagorzycach, a tam też mamy rezydentów – jest dwóch księży: Tomaszek i Grześ Syryjczyk. Wszyscy razem spędzamy wigilię. Zwykle kupujemy książki, ładniejsze ubrania, przy których normalnie ręka nam drgnie, by sobie je kupić, czasami lepsze kosmetyki”.
Prezentów musi być dużo, podkreśla s. Małgorzata. Jest to ważne zwłaszcza dla jej syna Artura, który jest osobą z autyzmem. „Dzisiaj byliśmy u dentysty i Artur bardzo grzecznie siedział z jednego powodu: wiedział, że dostanie prezent. Pani dentystka nigdy nie bierze od nas pieniędzy, przeciwnie – Artur dostaje zawsze od niej jakieś pieniążki i dzisiaj za te pieniążki kupił dwa plastikowe globusy. Więc prezenty muszą być i jestem jak najbardziej za ich dawaniem. Jeśli tylko jest możliwość i okazja. To mogą być drobiazgi, ale świadczą one o pamięci, o naszej miłości”.
„Co się staje z tymi prezentami Artura, bo ich jest chyba bardzo dużo?”, dopytuje Sporniak. „Tanie gadżety ulegają zniszczeniu, a np. książki albo rozdaje się dzieciom, albo daje do naszej świetlicy – tak, by Artur nie widział. Inaczej byśmy utonęli w tych rzeczach. W tej chwili Artur ma np. cztery książki o tym samym tytule. Dzisiaj kupione globusy po jakimś czasie zapewne rozłoży na kawałki i będą mu służyć np. jako pudełka na spinacze”.
Na pytanie, czy Artur sam lubi dawać prezenty, s. Małgorzata potwierdza: „Bardzo lubi, ale daje tylko mnie. Często jest tak, że jak dostanie jakąś książkę, albo ją sam kupi, mówi: „To dla Gosi”. Artur ma zwyczaj zabierać nam wszystkie zapalniczki, zwykle chowa je do butelek. Ale zabiera po to, żeby jak np. trzeba będzie zapalić gaz w kuchence, mógł nam usłużyć. Czasem też droczy się z nami, mówi: „Nie dam!”. Ale generalnie Artur lubi być potrzebny. I lubi dbać o mnie. Gdy skończę czytać wieczorem książkę, chowa ją pod poduszkę. Kiedy natomiast kładę się koło niego – zawsze ktoś musi z nim spać, bo w nocy zdarzają mu się ataki padaczki – wówczas wyciąga książkę spod poduszki i mi oddaje. Dla samej przyjemności dawania. Pilnował ją dla mnie. Artur też lubi robić przyjemności”.
„Czy jest jakiś prezent, który chciałaby Siostra dostać?”, pyta dziennikarz „Tygodnika”. „Nie zastanawiałam się nad tym”, śmieje się s. Chmielewska. „Generalnie mam wszystko, co do życia potrzebne. Nie mam specjalnych życzeń. Każda drobna rzecz otrzymana od kogoś, kto dał mi ją z serca, sprawia mi przyjemność”. A jeśli prezent jest nietrafiony? „Różni ludzie obdarowują mnie przy różnych okazjach rozmaitymi rzeczami. Co z nimi robię? Rozdaję. I są ludzie, którzy z tych prezentów się bardzo cieszą. Nie mam nawet gdzie gromadzić tylu gadżetów. (…) Ostatnio otrzymałam dwie prześliczne filiżanki. Dostała je moja córka. W mojej sytuacji tego typu rzeczy absolutnie nie zdają egzaminu. Natomiast gdy ktoś ma prywatny dom, mogą mu się przydać”.
„Przysłowie mówi, że więcej szczęścia jest w dawaniu. To prawda?”, pyta Artur Sporniak. „Oczywiście, że tak. Jeśli ktoś coś dostanie i uśmiechnie się, jest zadowolony, to sprawia to ofiarodawcy radość. Na co dzień żyjemy tym, co konieczne. Żeby podkreślić wyjątkowość momentu świąt, obdarowujemy się przedmiotami, na które normalnie byśmy sobie nie pozwolili. Prezent odrywa nas od codzienności. I dlatego może być materialnym wyrazem miłości.
Ludzie, z którymi mam do czynienia, naprawdę są szczęśliwi, otrzymując prezent. Ostatnio kilku rodzinom kupiliśmy węgiel. Taki prezent to naprawdę jest szczęście. Dla naszych dwojga młodych stypendystów ktoś zafundował ubrania. Dziewczynka, która jest teraz w pierwszej klasie licealnej, pierwszy raz w życiu była w galerii handlowej, a mieszka niedaleko miasta, w którym jest ta galeria. I chyba pierwszy raz w życiu dostała nowe ubrania. Pełnia szczęścia!
Oczywiście można się obyć bez wielu rzeczy materialnych, ale one mogą też przynieść radość i szczęście, np. podnosząc poczucie własnej wartości. Nie mogą zastąpić poczucia wartości, ale mogą je podnieść. Jeśli dzieciak zawsze siedział w szkole w ostatniej ławce, bo zawsze chodził w używanych rzeczach, gdy dostał zupełnie nowe ubranie, poczuł się inaczej”.
Małgorzata Chmielewska jest przełożoną Wspólnoty „Chleb Życia”, prowadzącej domy dla bezdomnych, chorych, samotnych matek oraz noclegownie dla kobiet i mężczyzn. W 2012 roku otrzymała za swoją działalność Nagrodę Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera.
Cały wywiad można przeczytać tutaj.