Ponieważ zaczęły się wakacje, przez najbliższe tygodnie dla wszystkich, którzy wypoczywają, i tych, którzy wypoczywać nie mogą, publikujemy anegdoty związane z ks. Tischnerem. Dziś dwie kolejne – o przyjaźni z jednym z polskich biskupów.

Ks. Tischner miewał wśród biskupów bliskich przyjaciół. Jednym z nich był biskup Adam Dyczkowski pochodzący z Kętów na Podbeskidziu. Poznali się w 1961 roku podczas Tygodnia Filozoficznego organizowanego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ze względu na zamiłowanie do wspinaczki Dyczkowskiego nazywano „Harnasiem”. Wspólnie z Tischnerem wyprawiali się przez lata w Tatry, spierając się przy okazji o filozofię. „Józek starał się przekonać mnie do swojej filozofii fenomenologicznej, ale bez skutku”, wspominał po latach ksiądz biskup. „Zostałem wierny swojemu tomizmowi”.
Ze wspólnych górskich przygód Dyczkowski zapamiętał następującą sytuację: „Kiedyś rozbiliśmy namiot w Tatrach na Hali Gąsienicowej. Był dobrze zaimpregnowany, ale miał dziurę w podłodze. Józek doszedł do wniosku, że musimy coś pod te dziurę podłożyć. >>Adam, pudzies w tamtom strone i bees sukoł, a ja w tom strone<<. Jakoś niczego nie mogłem znaleźć. Naraz słyszę głos Józka. Stoi pod Kopą Magury, trzyma kawał papy i woła: >>Adam, habemus papam!<<”.

Kiedy Dyczkowski został biskupem pomocniczym we Wrocławiu, dostał od Tischnera następujący list (cytuję za opracowaniem Józefa Borzyszkowskiego „Filozof szczęsnych darów. Pro memoria ks. Józef Tischner (1931-2000)”):
„Harnaś ostomilsy!
W tyk cięzkik dlo Ciebie chwilak jestem przy Tobie. Musis wej na sytko znaleźć sposób. Bez sposobu nie rusys. Kapelus trza spuścić na ocy i… orać. Powódź trza mieć w takim miejscu, o wtorym sie wiy, ale sie nie godo. Ino uwazuj, co byś sie kómu nie woroł.
Pewnie Ci to godajóm, cobyś nie zbiskupioł. Co Ci powiym, to Ci powiym, ale Ci powiym, ze niby cymu. Trza być tym, kim się jest. Chłop powiniyn być chłopym, baba babóm, a biskup biskupym. Zaś filozof ma być mnóm. Amyn. Ty zaś, cobyś był paradny, przy włodaniu, przy siyle, przy krzepie, co by Cie na obiadak wizytacyjnych nie truli – tego Ci zycym. I niek Cie sie bojóm. Niby cymu majóm sie nie boć? Cy ześ sietniok?
Zanosi sie, ze bedym we Wrocławiu cęściej, to Ci doradze, jak cego wiedzioł nie bees. Do reśty polecóm Cie pod opieke Matce Boskiej Ludzimierskiej, wtoro sie juz nie jednym sietniokiem opiekowała, a Tyś przecie nie sietniok, ani nie ramiącko od kosule, to sie ta kłopotać duzo nie bedzie. Scęść Boze na tyk wysokościach! Matko Boska ratujze Go od pieronów!”.