W nocy z 13 na 14 października zmarł w Gdańsku Marian Kołodziej, wybitny plastyk, scenograf teatralny i filmowy, były więzień obozów koncentracyjnych Auschwitz, Gross-Rosen, Buchenwaldu, Sachsenhausen i Mauthausen. Miał 88 lat.
W historii sztuki pozostanie jako autor poruszającego cyklu prac „Klisze pamięci. Labirynty”, poświęconego rzeczywistości obozowej. W 1940 roku jako osiemnastoletni chłopak Marian Kołodziej został aresztowany przez gestapo i wywieziony do Auschwitz wraz z pierwszym transportem więźniów (otrzymał numer 432). Gehenna obozowa trwała aż do zakończenia wojny. Po powrocie do Polski ukończył wydział scenografii Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jako scenograf współpracował m.in. z Adamem Hanuszkiewiczem, Kazimierzem Kutzem i Stanisławem Różewiczem.
Po blisko pół wieku milczenia na temat przeżyć obozowych na początku lat 90. rozpoczął pracę nad cyklem „Klisz…”, która trwała aż do ostatnich dni życia. „Musiałem wypełnić ten obowiązek, jaki miałem, jaki dosłownie mi w obozie narzucono – zdania relacji z tego, co tam było”, mówił w wywiadzie. „Przyszedł moment w mojej chorobie (zawał mózgu), kiedy uświadomiłem sobie, że nie wypełniłem tego obowiązku. Przyszedł strach, że nie zdążę wypełnić go do końca. Zamknąłem się na powrót w Auschwitz. I paradoksalnie, ta praca, ta robota pomagała mi, uzdrawiała mnie. Ręce, palce były coraz sprawniejsze”.
Zbiór prac artysta ofiarował Centrum św. Maksymiliana w Harmężach k. Oświęcimia, znajdującym się w miejscu dawnego podobozu KL Auschwitz Harmense.
Zwiedziwszy wystawę prac Mariana Kołodzieja w 1995 roku, ks. Józef Tischner powiedział „Gazecie Wyborczej”: „Przede wszystkim wydaje się, że każda przemiana tych obrazów w słowa jest jakimś uszczerbkiem dla nich. Obrazy są tak pełne wymowy, że każda próba ich uzupełniania komentarzem słownym jest próbą beznadziejną. One tego komentarza nie tylko nie potrzebują, ale w jakimś sensie go unieważniają. Oczywiście, można na ich tle rozwijać całą filozofię Oświęcimia, ale i tak liczba wypowiedzianych słów nie przejdzie w jakość tych obrazów.
Wydaje mi się, że są [one] przede wszystkim obrazami o człowieku. I powiedziałbym: człowieku znajdującym się w stanie rozkładu duchowego. Nie tylko fizycznego. Są to obrazy o śmierci, która straciła wszelki sens. Nie są to obrazy o Ukrzyżowanym, bo ukrzyżowanie sens miało. Nie są to obrazy ciał męczenników; są to obrazy o śmierci najbardziej nagiej, bezlitosnej, rzekłbym – pozbawionej wszelkiej głębi, wszelkiego rozumu. Można by powiedzieć, że są wyrazem naszego współczesnego demonizmu. Z tym, że demonizm był inteligentny. Natomiast w tych obrazach nawet inteligencji demonizmu nie widać. Jest tylko śmierć, która przechodzi, idzie, niszczy, zabiera, nie wiadomo po co, dlaczego.
Pytanie >>Gdzie jest Bóg?<< wisi nad obrazami. Ale Boga nie ma tam, dokąd Go nie zaproszono. Na tym polega wielkość człowieka, że może Boga nie zapraszać w swój świat, może Go wypędzać ze swojego świata. Jest to świat Boga przepędzonego, wypędzonego, a z drugiej strony przecież jakoś obecnego – poprzez ojca Kolbe.
Byłem parę razy w Oświęcimiu, chodziłem po Brzezince. Ale nigdy nie zobaczyłem tam tego, co zobaczyłem na tej wystawie. I to właściwie jest wszystko, co mogę powiedzieć: prawdziwy Oświęcim jest na tej wystawie”.