„Przez całe życie uczymy się jednocześnie bycia z innymi i samotności. Są granice, za które nie wpuszczamy nikogo”, mówi ks. Adam Boniecki w rozmowie z Anną Goc w najnowszym „Tygodniku Powszechnym”.

 

Z długiej rozmowy, zatytułowanej „Moja i twoja nadzieja”, wybieramy – na zachętę – cztery fragmenty. Wywiad ukazał się w najnowszym, podwójnym numerze „Tygodnika” (2019, nr 17-18). Całą rozmowę można przeczytać w wydaniu papierowym lub na stronie inernetowej.

O mszach odprawianych bez udziału wiernych. „Te samotnie odprawiane msze św. zawsze były, i jeśli się zdarzają, to nadal są dla mnie silnym przeżyciem. W pustym pomieszczeniu, bez innych uczestników odczuwam wspólnotę z Kościołem, ze wszystkimi mszami, które na świecie się w tym momencie odprawiają. Nie jestem w centrum, bo jestem sam. Wtedy nie ma innego centrum poza Jezusem. Zbliżonym przeżyciem są dla mnie te msze św. w pustym czy prawie pustym kościele, w niewidzialnej łączności z tymi, którzy w swoich domach się łączą przez internet”.

 

O samotności. „Pogodzenie się z własną samotnością sprawia, że przestaję się miotać: nikt mnie nie rozumie, nikt mnie nie kocha. I mogę się cieszyć, jeśli ktoś mnie trochę kocha, trochę rozumie. My też nie kochamy i nie rozumiemy wszystkich, którzy by tego od nas oczekiwali i tak, jakby chcieli… Mówi się, że człowiek umiera w samotności. Ale nie tylko w umieraniu jesteśmy samotni. Przez całe życie uczymy się jednocześnie bycia z innymi i samotności. Są progi naszego wnętrza, których innym ludziom niełatwo przekroczyć. Granice, za które nie wpuszczamy nikogo. Ostatecznie, w najważniejszych momentach, nawet przy bliskości tych, których kochamy, jesteśmy samotni. Od tego nikt nie ucieknie”.

 

O pomaganiu. „Powiedzmy szczerze, DPS-y nie były oczkiem w głowie ani w czasach Polski Ludowej, ani po upadku komunizmu. Co można zrobić? Wydaje mi się, że tu słowa niewiele dadzą. Nie ma żadnych magicznych formułek, zaklęć, które by pomogły ludziom zepchniętym na margines. Ale nie można ich zostawić. To sytuacje, kiedy trzeba działać. Tak łatwo wszystko spycha się na państwo. Na poziomie lokalnych wspólnot powinno się myśleć o najsłabszych. Natychmiast tworzyć bezpieczne przestrzenie dla osób, które są ofiarami przemocy – a ona w czasie narodowej kwarantanny straszliwie przybrała na sile. Ofiary skazane na przebywanie non stop z oprawcami nie mogą wezwać pomocy, nie mają dokąd uciec. Może gdzieś taką bezpieczną przestrzenią może być plebania albo dom parafialny? Ci, którzy nimi zarządzają, mówią dużo o wspólnocie. A wspólnota wymaga tworzenia ratunkowych struktur”.

 

O ostrożnej nadziei. „Spytałem kiedyś psychoterapeutkę, czy to nie jest przygnębiające, że wyciąga człowieka z jego chorobowych stanów, a on za chwilę zapada w nie znowu. Ona na to: wystarczy, że ten człowiek przespał spokojnie jedną noc, to już jest warte każdego wysiłku. To nie jest nadzieja, że ktoś okaże się zbawicielem świata. Ale nadzieja na to, że będzie trochę jaśniej. Choćby miało być jaśniej tylko u jednego człowieka. Trochę tak jak z nagłą awarią elektryczności. Można narzekać na ciemność. Ale też można zapalić świecę i postawić ją na klatce schodowej. Całych schodów nie oświetlimy, ale będzie trochę jaśniej. I do tego chyba sprowadza się ta przyziemna nadzieja. Żeby było jaśniej.

 

Polecamy też bardzo obszerną rozmowę Anny Goc z ks. Adamem Bonieckim, opublikowaną w książce „Boniecki. Rozmowy o życiu”. Książkę można zamówić tutaj.