„Jezus nie zalecał surowej ascezy, umartwienia, nienawiści do ciała. Sprowadzał je tylko na właściwe miejsce: nigdy nie jest warte tego, by je czcić czy kultywować dla niego samego”, pisał Leszek Kołakowski w eseju „Jezus ośmieszony”.
Esej, pisany po francusku w latach 80. i ostatecznie nie dokończony, został odnaleziony kilka lat temu w papierach po zmarłym filozofie. Opublikowany przez Znak, stał się prawdziwa sensacją, a w konsekwencji – bestsellerem. Teraz wszedł do tomu „Chrześcijaństwo”, zbierającego najważniejsze wypowiedzi Kołakowskiego na temat tej religii. Poniżej przedrukowujemy niewielki fragment, zawierający zasadniczą ideę wspomnianego eseju.
Czy (…) głoszona przez Jezusa apokalipsa, nieunikniona, ale o niedającym się określić terminie, istnieje nadal dla nas, w naszej epoce, w świetle naszej zdemitologizowanej (i to jak!) świadomości? Co może nam dać w życiu, jak wpłynąć na to, o co zabiega-my? Czy jej potrzebujemy? Moja odpowiedź brzmi: bardziej niż kiedykolwiek. Przyswojenie sobie apokaliptycznego sposobu patrzenia na świat jest prawdopodobnie warunkiem, aby rasa ludzka mogła przeżyć i uniknąć apokalipsy samozagłady, wielkiego Końca, który sama sobie przygotowuje.
Nasza ziemia nie jest wieczna, pewnego dnia przestanie istnieć. Egzystencja człowieka na jej powierzchni też nie jest wieczna, a każdy z nas żyje w cieniu swojej apokalipsy prywatnej, nieuniknionej i w gruncie rzeczy nieodległej: własnej śmierci. Przesłanie Jezusa było takie: w obliczu nieuniknionego Końca wszystkie dobra i rzeczy ziemskie są jeśli nie bezwartościowe, to w każdym razie drugorzędne i względne, nigdy nie powinny uchodzić za dobra same w sobie, a tym bardziej za wartości absolutne. Myśleć inaczej to idolatria, to oddawanie najwyższej czci temu, co nietrwałe, bez znaczenia, pozbawione wagi.
Nie, On nie zalecał surowej ascezy, umartwienia, nienawiści do ciała i tego, co należy do świata. Jadał zarówno z uczniami, jak z wielkimi grzesznikami, rozdzielał chleb, ryby, wino, błogosławił gościom weselnym, chwalił w swych przypowieściach ciężką pracę rolników i robotników, popierał przezorność, uzdrawiał chorych, pozwalał oddawać cesarzowi, co cesarskie. Ale choć nie miał pogardy czy nienawiści do tego, co cielesne, sprowadzał je na właściwe miejsce: nigdy nie jest warte tego, by je czcić czy kultywować dla niego samego. Jest tylko jedna rzecz godna bezwarunkowego pragnienia: to Bóg i Jego Królestwo; jest tylko jedna rzecz, która jest złem absolutnym: utrata duszy, jej nieodwracalne zepsucie.
Chrześcijaństwo traci cały swój sens historyczny, moralny i religijny w momencie, gdy zapomni się o tej najważniejszej idei: że wszystkie wartości doczesne są tylko względne i drugorzędne. Znamy oczywiście w naszej epoce ludzi, którzy usiłują nas przekonać, że rdzeniem przesłania Jezusa jest taki czy inny system polityczny, egalitaryzm, rewolucja, upaństwowienie fabryk, zniesienie własności prywatnej. Są też tacy – mniej liczni – którzy mówią, że przeciwnie: istotą Jego nauki jest zachęta do gromadzenia pieniędzy. Nie są oni chrześcijanami w żadnym uznanym sensie i nie ma potrzeby poświęcać im więcej uwagi.
Czy to najprostsze i naiwne przykazanie Jezusa, tyle razy ośmieszane, jest już przeżytkiem? Czy zasługuje na pogardę? Mamy powody, by uważać, że potrzebujemy go bardziej niż pierwsi chrześcijanie, że w gruncie rzeczy to, że zapomnieliśmy o Jezusie i w rezultacie o Jego najbardziej znanym przykazaniu, sprawiło, że znaleźliśmy się tam, gdzie teraz jesteśmy – często zrozpaczeni, wiecznie zatrwożeni, pozbawieni znaków. Czyż nie jest tak, że – jak wszyscy widzą – nasza rozpaczliwa zachłanność, ciągle rosnąca spirala potrzeb, nasze oczekiwanie, iż wszyscy, łącznie z najbogatszymi, nie tylko mamy prawo, by mieć coraz więcej wszystkiego, ale rzeczywiście mamy coraz więcej – że to wszystko doprowadziło nas do punktu, w którym skumulowane napięcie spowoduje przerażającą katastrofę?
Tom „Chrześcijaństwo”, w opracowaniu Huberta Czyżewskiego, można zamówić tutaj.
Autorem zdjęcia Leszka Kołakowskiego jest Adam Walanus.