Publikujemy fragment książki Wojciecha Bonowicza „Kapelusz na wodzie”, która ukaże się nakładem Znaku w kwietniu tego roku. Jest to zbiór krótkich gawęd poświęconych życiu i myśli autora „Etyki solidarności”, przygotowany w związku ze zbliżająca się dziesiątą rocznicą jego śmierci. Poniższy fragment nosi tytuł „Dwa światy”.

„Miałem dosyć szczególne dzieciństwo”, opowiadał Tischner. „Z jednej strony jako dziecko nauczycieli musiałem być głową trochę wśród inteligencji, a z drugiej strony jako mieszkający na wsi nie mogłem się odróżniać od innych dzieci – musiałem gadać jak one, kląć jak one, starać się robić mniej więcej to samo, co one. I w ten sposób żyłem jakby na pograniczu tych dwóch światów”.
Ta podwójność – bycie równocześnie „wewnątrz” i „na zewnątrz” świata, w którym się dorastało – niewątpliwie sprzyjała naturom refleksyjnym. Ale dzieci nauczycieli nosiły też w sobie pewną tęsknotę za „rajem utraconym”: „nie pasały krów na polanach, nie spały po bacówkach bez względu na pogodę”, były chowane trochę pod kloszem. „Pamiętam, jak moi koledzy, kiedy jeszcze byli małymi chłopakami, zostali wysłani przez rodziców na bacówkę. Matka im nagotowała ziemniaków, ale żeby myszy i pilchy im tych ziemniaków nie zjadły, powiesiła garnek wysoko pod dachem. Biedne chłopaki, płakali z głodu cały dzień, bo garnek był za wysoko i nie mogli się do niego dostać. Dopiero wieczorem przyszła matka i im ten garnek zdjęła. Ja takich doświadczeń nie miałem i była we mnie jakaś zazdrość o nie. Mój najmłodszy brat uciekał z domu na cały tydzień i siedział z chłopakami w górach na bacówkach, ale to też nie było to samo, bo nie dostawał w skórę, jak krowy weszły w cudze”.
Życie, które tak pociągało Tischnera, miało też swoją ciemną stronę. Obowiązywały w nim dość okrutne prawa. „Pamiętam, jak kiedyś, bawiąc się w wojsko, strzelaliśmy z flaszek z wapnem. Jednemu z kolegów flaszka nie pękła, wyjął ją więc, potrząsnął, i wtedy nastąpił wybuch. Zalało mu wapnem oczy. Trzeba było go jak najszybciej zawieźć do szpitala. Ale ojciec nie dał konia, bo koń był spracowany… Więc szedł biedak do lekarza około dziesięciu kilometrów, z przepaską na oczach, prowadzony przez matkę”.
Tischnerowie, jak wielu wiejskich nauczycieli w tamtych czasach, dostali mieszkanie w szkole – niedużym drewnianym budynku, w którym znajdowały się ponadto dwie sale lekcyjne. „Józik był bardzo spokojnym dzieckiem”, wspomina Maria Smarduch. „Jego rodzice mieli wielu znajomych i przyjaciół, stale ktoś przychodził. Kiedyś pani Tischnerowa rozmawiała z woźną, która relacjonowała ważne zdarzenie. Chłopiec zajęty był swoją ulubioną zabawą – przekładał książki z jednej półki na drugą. Wieczorem przyszła inna kobieta i nawiązała do tamtego zdarzenia. W jej relacji znalazło się zmienione słowo. Wtedy Józik się wtrącił: »Źle mówicie, inaczej tu opowiadali«. Okazało się, że zabawa nie przeszkadzała mu w uważnym słuchaniu”. Miał wtedy pięć, może sześć lat.
Ojciec Tischnera wybrał Łopuszną ze względu na bliskość Nowego Targu i stacji kolejowej. Z dzisiejszej perspektywy widać, że był to wybór szczęśliwy także z innych powodów. Łopuszna to wieś z tradycjami: stoi tu drewniany kościółek z początku XVI wieku, w którym zachował się jeszcze starszy tryptyk z centralną sceną koronacji Najświętszej Maryi Panny, oraz osiemnastowieczny dwór, który w XIX wieku był własnością rodziny Tetmajerów. W dworze tym po powstaniu listopadowym ukrywał się pisarz i poeta Seweryn Goszczyński. Tu napisał Dziennik podróży do Tatrów, w którym niejedną stronę poświęcił Łopusznej i jej mieszkańcom.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy Tischner przeczytał dzieło Goszczyńskiego. Przy jakiejś okazji wspomniał, że znalazł je na półce w domu Czerwoszów – rodziny chłopskiej, ale bardzo dbającej o wykształcenie dzieci i z tego powodu zaprzyjaźnionej z Tischnerami. Możliwe więc, że poznał Dziennik jeszcze przed wojną. W każdym razie zaczerpnął z niego szereg idei i spostrzeżeń dotyczących górali – ich wierzeń, obyczajów, charakteru – z których potem skwapliwie korzystał.
U Goszczyńskiego wyczytał między innymi o dziwożonach – pół kobietach, pół zwierzętach – które, wedle mieszkańców Łopusznej, ukrywały się w okolicach Małej Góry. Kiedy wiele lat później w telewizyjnym programie Alicji Resich-Modlińskiej padło pytanie, czy w Łopusznej są smoki, Tischner odpowiedział, że nie, ale są za to dziwożony. „Jest tam dziura, w której mieszkają, czasem się pokazują, kradną dzieci – niegrzeczne dzieci – co tam z nimi robią, to nie wiem. Mnie straszono dziwożonami, kiedy byłem mały”. A ponieważ dziennikarka chciała się dowiedzieć, co dokładnie z kobiety miała dziwożona, Tischner odparł: „Podejrzewam, że dusza była z tego – pani Alicjo, bardzo przepraszam, ale tak mówili – bydlęcia, a ciało było kobiece. I niewykluczone, że to potem wpłynęło na mój żywot. Już nie chciałem sprawdzać…”.
Świat małego Tischnera rozdwoił się więc także na to, co przeżywane, i to, co napisane. Nauczycielski dom i bliskość miejsc związanych z literaturą sprawiły, że zaczął poważnie myśleć o tym, by poświęcić się pisaniu. W czasie wojny – kiedy rodzina Tischnerów musiała opuścić Łopuszną i osiedlić się najpierw w Rabie Wyżnej, a potem w Rogoźniku – bardzo dużo czytał. Jego lektury z tych lat to między innymi Trylogia Sienkiewicza i Listy z Zakopanego Kornela Makuszyńskiego. W październiku 1944 roku zaczął prowadzić dziennik, którego pierwszy rozdział zatytułował „Mój życiorys i moja przeszłość”.
– W czasie jakiejś luźnej rozmowy zeszliśmy na tematy rodzinne – wspomina kuzyn Tischnera Andrzej Chowaniec. – Pamiętam, że Józek powiedział: „Gdybym miał jeszcze raz wybierać sobie rodziców, to też wybrałbym nauczycieli”. Gdy zwykłe wiejskie dzieci musiały pomagać w polu czy posługiwać w domu, on miał czas, żeby się uczyć. Mimo to Tischnerowie bardzo pilnowali, żeby synowie nie traktowali innych dzieci z wyższością. Zresztą sami dawali przykład. Kiedyś ojciec Józka był świadkiem, jak chłopi śmiali się z sąsiada i „dziadowali” go, bo nie naprawiał uszkodzonego domu. Ojciec poszedł do domu, zabrał swoje oszczędności i pożyczył temu wyśmiewanemu. „Napraw sobie dom, aby się z ciebie nie śmiali, a jak będziesz mógł, to mi pieniądze zwrócisz”. –
„Byłem wychowywany do wypełniania obowiązków”, wspominał po latach Tischner w obszernej rozmowie z Dorotą Zańko i Jarosławem Gowinem. „Nie było ich wiele, ale za to regularne: musiałem zwłaszcza troszczyć się o opał. Jeszcze rąbanie drzewa nie było tak uciążliwe; można sobie było wyobrażać, że  – wybaczcie  – ścina się głowy Niemcom (był to przecież czas okupacji). Ale już piłowanie było cholernie nudne i wyczerpujące. To zakorzenienie w obowiązkach traktuję jednak jako wielką wartość. Dziś dzieci często nie mają innych powinności poza nauką, czyli doskonaleniem siebie. Tymczasem moi koledzy musieli doskonalić gęsi, owce czy krowy… To uczyło przełamywania egocentryzmu”.