Zmarły 31 sierpnia kard. Carlo Maria Martini to jedna z największych i najpiękniejszych postaci współczesnego Kościoła. Tuż po śmierci kardynała gazeta „Corriere della Sera” opublikowała jego wyznanie, że Kościół w Europie i bogatej Ameryce jest „zmęczony”, że jako instytucja jest dziś „200 lat do tyłu” i „wymaga radykalnej przemiany”. W najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (nr 37/2012) znajdziemy blok materiałów poświęconych temu nietuzinkowemu hierarsze.

„Tygodnik” drukuje m.in. fragment jego książki zatytułowany „W co wierzy ten, kto wierzy” oraz artykuł ks. Roberta Nęcka „Prorok dzisiejszego Kościoła”. My publikujemy obszerne fragmenty artykułu ks. Adama Bonieckiego „Wielkość kardynała Martiniego”:

31 sierpnia w jezuickim domu studiów w Gallarate zmarł wielki człowiek Kościoła, kardynał Carlo Maria Martini. Zostawił gigantyczną spuściznę, ponad 40 książek, nie licząc tekstów rozsianych w takich książkach jak np. kolejne publikacje wykładów ze spotkań nazwanych „Katedrą niewierzących”, w których zamieszczono jego znakomite podsumowania kolejnych dni debat. Niektóre ksiązki to zapis głoszonych rekolekcji, zwykle – dla kapłanów. Te, w odróżnieniu od rozpraw naukowych, zachowały „styl mówiony”. Jest też opasły tom kazań i wypowiedzi kardynała w Roku Jubileuszowym 2000. Wspominam o tym, bo media skupiły uwagę na krótkim wywiadzie udzielonym niedługo przed śmiercią. Nazwano go „testamentem” kardynała. Oczywiście ostatni autoryzowany wywiad jest ważny, ale nazywanie go testamentem to przesada. Jeśli jakiś tekst można by uznać za jego duchowy testament, to nie te kilka zdań, lecz raczej „Nocne rozmowy w Jerozolimie” – książkę, na którą składają się rozmowy prowadzone przez autora także tego ostatniego wywiadu, jezuitę Georga Sporschilla. Okazała się ona najbardziej poczytną książką kardynała. W moim przekonaniu to ona jest jego „testamentem”, a co ważniejsze, przybliża osobę i myśl wielkiego arcybiskupa Mediolanu. (…)
Powiem krótko: kardynał nie głosił herezji. Jego odpowiedzi na delikatne pytania (prezerwatywy, możliwość Komunii św. dla rozwiedzionych i powtórnie poślubionych, celibat, AIDS itd.) są niezwykle wycieniowane. Słusznie napisał w poprzednim „Tygodniku” ks. Draguła, że „wielu chciałoby widzieć w Martinim enfant terrible Kościoła katolickiego, człowieka, który wędrował po obrzeżach doktryny, a może nawet – pewno byli i tacy, którzy namiętnie poszukiwali tego w jego myślach i słowach – wykraczał poza tę doktrynę, ocierając się o herezję”, gdy tymczasem on „należał do ludzi, którzy uważali, że z człowiekiem trzeba iść tak daleko, jak tylko się da. Stąd brały się jego wypowiedzi, które nie tyle kwestionowały naukę Kościoła, co próbowały sformułować wewnątrz Kościoła te pytania, które zadawane mu były z zewnątrz”. Mam nadzieję, że „Nocne rozmowy” ukażą się także w Polsce. Tyle co do testamentu.
Wielki człowiek Kościoła… Intryguje mnie jego wielkość. Był wielki w sensie fizycznym, o głowę przerastał innych kardynałów, co można sprawdzić na wszystkich zbiorowych fotografiach Świętego Kolegium, ale też niepostrzeżenie stał się niekwestionowaną wielkością. Nie sprawił tego urząd arcybiskupa Mediolanu. Po nim na tej stolicy zasiada już drugi następca. Z pewnością obaj są pełni zasług, ale, poza kręgiem zainteresowanych, kto o nich słyszał?
Kiedy ojciec Georg spytał go, w jaki sposób zdołał przyciągnąć tysiące młodych ludzi na organizowane w mediolańskiej katedrze spotkania poświęcone czytaniu Biblii, odpowiedział, że „zasadniczą rzeczą jest wielkie otwarcie. Nie wolno się bać. Czego miałby się bać człowiek, który złożył swoją ufność w Bogu?”. Przy innej okazji opowiedział, że jako pięciolatek został przez matkę wystawiony do zorganizowanego na plaży konkursu piękności. Kandydaci musieli się m.in. wykazać także tężyzną fizyczną. Urządzono więc wyścigi. Przegapił sygnał startu, inni ruszyli, a on został w miejscu. Wtedy organizator wyścigu podszedł, wziął go w ramiona, zaniósł na metę i postawił na miejscu zwycięzcy. Dla Martiniego to był obraz Boga…
Ufał i był przekonany, że Bóg niesie go w swoich ramionach. Był człowiekiem wielkiej wiary i się nie bał. Nie bał się trudnych pytań, nie bał się nieprzetartych dróg, nie bał się ryzyka. Zrozumienie chrześcijaństwa czerpał z Biblii. Rzecz nie w tym, że był erudytą, ale w tym, że kochał Pismo Święte, żył nim, oddychał nim. Jego kazania, rekolekcje i inne wystąpienia są przeniknięte Biblią, jej znajomością z pierwszej ręki. (…) Łaska buduje na naturze, to wszystko było u niego budowane na nieprzeciętnych zdolnościach i inteligencji, wspierane wewnętrzną dyscypliną i gigantyczną pracowitością. (…)
Czy instytucja, w której – mówiąc po ludzku – dominuje mierność, może wyemanować wielkość? Czy grono przeciętnych może w swoim łonie znieść nieprzeciętność? Czy w świecie asekuranckiej, bojaźliwej ostrożności możliwa jest odwaga przecierania nowych dróg?… Historia daje nam odpowiedź pozytywną, choć takimi darami nas nie rozpieszcza.

Całość artykułu można znaleźć tutaj.