Laureatka Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera s. Małgorzata Chmielewska zaapelowała na łamach „Tygodnika Powszechnego” o wsparcie inicjatywy Fundacji Estera, aby przyjąć w Polsce grupę chrześcijańskich uchodźców z Syrii. Apel spotkał się ze skrajnie odmiennymi reakcjami – jedni wyrażali poparcie, inni byli oburzeni. Przypominamy więc, co sama s. Małgorzata powiedziała na ten temat w wywiadzie dla „TP”.

Wywiad zatytułowany „Getta dobrobytu”, który przeprowadził Błażej Strzelczyk, ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” nr 22/2015. Pod wywiadem znalazła się informacja o inicjatywie Fundacji Estera i s. Małgorzaty Chmielewskiej – wspartej przez „Tygodnik”. Chodziło o „niezwłoczne przesiedlenie do Polski 300 rodzin chrześcijańskich z Syrii, którym grożą prześladowania ze strony tzw. Państwa Islamskiego”. List z prośbą o pomoc w tej sprawie zaadresowano do premier Ewy Kopacz.

Apel s. Małgorzaty nie wszystkim się spodobał. Głosy krytyczne można podzielić na dwie grupy. Jedną grupę krytyków stanowią ci, którzy pytają: dlaczego mamy pomagać tylko chrześcijanom? Druga grupa w ogóle kwestionuje potrzebę pomagania uchodźcom z Bliskiego Wschodu. W ogniu polemik ginie głos samej s. Chmielewskiej. Warto więc go przypomnieć. Oto fragment wspomnianego wywiadu.

Błażej Strzelczyk: Jesteśmy społeczeństwem na dorobku. Dbamy o siebie. Chcemy się dorobić. Wziąć kredyt. Kupić mieszkanie na osiedlu strzeżonym. Solidarność międzyludzka jest przereklamowana. Zwłaszcza jeśli Siostra chce opowiadać o dalekiej Syrii. Mamy tu swoje problemy. (…) Nie chcemy patrzeć na biedaków i potrzebujących pomocy. Oni nas brzydzą. Śmierdzą. Piją. W Szczecinie powstały ławki, na których nie można się położyć – żeby nie spali na nich bezdomni. Wolimy więc na nich nie patrzeć i zamknąć się na osiedlu strzeżonym.

S. Małgorzata Chmielewska: Jasne, że najchętniej tych wszystkich biedaków zamknęlibyśmy w getcie ubóstwa i enklawie braku powodzenia. Niech nam znikną z oczu. Czasem sobie na nich popatrzymy, żeby się dowartościować i przekonać, że nam się udało. Poza tym oni nas przecież kosztują. A wiadomo, że taniej jest eliminować, niż współżyć. A eliminujemy już w okresie prenatalnym. Ma urodzić się chory człowiek? Po co nam on? Nie dość, że nas brzydzi, to jeszcze trzeba będzie płacić na jego bezsensowne życie. Gdy spojrzy pan na świat, to zobaczy, że były już na przykład próby sterylizacji kobiet z amerykańskich dzielnic nędzy. Społeczeństwa żyjące w konsumpcyjnym świecie chcą takich eliminacji, bo to najprostsze.

Dlatego mamy problem z przyjęciem syryjskich chrześcijan?

Tak jak na osiedlach strzeżonych ludzie się odgradzają od biedoty, tak można potraktować Europę – jako enklawę dobrobytu, która boi się przyjąć uchodźców. Problem, jaki pan stawia, nie dotyczy wcale nowoczesności, tylko wartości. Bo jeśli rzeczywiście dla społeczeństwa konsumpcyjnego wartością samą w sobie będzie komfort – w szerokim znaczeniu – to nie ma tu miejsca dla syryjskich uchodźców. Musimy sobie jednak postawić pytanie: „Jaki świat chcemy stworzyć?”.Ja się boję, że tworzymy świat, w którym za chwilę sami dostaniemy po łapach.

Dlaczego?

Bo w świecie, gdzie wartością jest komfort, w świecie, w którym najlepszym radzeniem sobie z problemami jest eliminacja, w świecie rozwarstwienia, gett biedoty i enklaw dobrobytu, nikt nie da panu gwarancji, że nie ulegnie pan wypadkowi i gdy siądzie pan na wózku, to będzie mógł godnie żyć. A przecież nikt panu nie zagwarantuje, że za chwilę tu nie będzie wojny.

Tu nie chodzi tylko o źle stanowione prawo. Jest też coś w naszej mentalności. Marcin Żyła pisał na tych łamach, że uchodźcy z Syrii dotarli niedawno do Serbii. Mieszkają w starej cegielni na obrzeżach Suboticy. Przy granicy z Węgrami. Tamtejsi policjanci podkładają ogień, żeby pozbyć się uchodźców.

Czytałam. Wielka podłość. Poczucie władzy. Pogarda dla słabszych.

Jak temu zaradzić?

Szerzyć miłość.

Czyli?

Zrobić wszystko, żeby ludzie potrzebujący pomocy – i to jest chrześcijański etos – znaleźli swoje miejsce w świecie. Bo człowiek jest największą wartością, a nie mój egoistyczny komfort. Ale żeby to zrobić, trzeba posunąć się na ławce życia.

Dlaczego my nie chcemy przyjąć tych Syryjczyków?

Kto my?

Trzeba słać specjalny list do pani premier, żeby coś z tym zrobić

Pani premier to nie jest cała Polska. Myślę, że wielu ludzi chce ich przyjąć i z tym powinna się pani premier liczyć. A jeśli są opory, to myślę, że z tchórzostwa. Z wyrachowania politycznego. Bo żadne ryzyko radykalizmu nam nie grozi. Przyjąć chcemy chrześcijan. Ludzi bliskich nam kulturowo. Mimo to pojawiają się głosy, żeby nie robić tego z naszych podatków. Że jesteśmy klasą średnią na dorobku itd.

A gdyby to byli muzułmanie?

To też trzeba im pomóc. Nie ma znaczenia, kto potrzebuje pomocy. Oczywiście nie pomożemy wszystkim. Nie zbawimy świata. Trudno nam zapobiec wojnom. Ale możemy zrobić wszystko, żeby ustrzec ofiary tych wojen.

Jest w tym jakaś selekcja. Pomagam, więc muszę podzielić ludzi.

Rzeczywiście problem. Ech… A jaką ma pan drugą możliwość? Nie pomagam nikomu, żeby nie dzielić? Nie żyjemy w utopii. Pomagam tym, którym mogę pomóc. Okazuje się właśnie, że możemy pomóc syryjskim chrześcijanom. Więc jeśli oni – w dużej potrzebie – pukają do naszych drzwi, powinniśmy otworzyć, ugościć i zapewnić bezpieczeństwo, a nie latać i szukać innych biedaków.
Ja nie pomagam tam, gdzie pomaga Szymon Hołownia. Bo wiem, że on to robi dobrze. Nie buduję studni w Sudanie, bo wiem, że zajmie się tym Janka Ochojska. Nie chodzę do hospicjum, ale wiem, że robi to ksiądz Kaczkowski. Czy dzielę przez to? Nie. Pomagam swoim bezdomnym. Każdy chrześcijanin powinien sobie znaleźć sposób, w którym będzie mógł się podzielić tym, co ma.

Pełny tekst wywiadu można znaleźć tutaj.
A list otwarty siostry Małgorzaty Chmielewskiej, „Tygodnika Powszechnego” i Fundacji Estera do premier Ewy Kopacz – tutaj.