W naszym cyklu prezentujemy wybór fragmentów z książek, artykułów i wywiadów ks. Tischnera dotyczących różnych ważnych pojęć i zagadnień, pojawiających się w jego dziele. Nie jest to ściąga z Tischnera, nie jest to Tischner w pigułce. To raczej kolejna zachęta do spotkania z jego myślą, wydobyte z Tischnera „pigułki” na różne dolegliwości naszego czasu. Dziś – problem władzy.

Jestem bardzo głęboko przekonany, że jednym z warunków mojego funkcjonowania w polskim Kościele jest pokonanie w sobie pragnienia władzy innej niż ta, jaką mogę mieć dzięki suwerennemu myśleniu. (Między panem a plebanem)

Wśród wielu moich słabości ta jedna [pokusa władzy – przyp. red.] dotyczy mnie w niewielkim stopniu. Nie lubię władzy, nigdy jej nie pragnąłem, chociaż władza zawsze pchała mi się w ręce. Zaczęło się w liceum, potem w seminarium. Ale odmawiałem – zbyt duża jest we mnie potrzeba wolności, a władza ją krępuje. Nigdy też mnie nie interesowało panowanie nad innymi. Dziwiłem się, kiedy moi koledzy z liceum wstępowali do PZPR czy nawet stawali się konfidentami UB. Były takie przypadki wśród moich rówieśników w szkole. Nie rozumiałem, dlaczego to robią. Myślę, że nie robili tego z przymusu, ale z zamiłowania do władzy, do straszenia innych. O wiele łatwiej mi wytłumaczyć te postawy psychologicznie niż politycznie. Nie sądzę, żeby wierzyli w komunizm. A mimo to wchodzili w układy władzy. (Spotkanie)

Ja spędzałem swoje dzieciństwo na Podhalu. I widziałem, że kiedy wchodziła nowa władza, władza komunistyczna, wszyscy byli przeciw: i chłopi byli przeciw, i inteligencja była przeciw, i księża byli przeciw, i robotnicy byli przeciw. A jednak ta władza, tak nielubiana, mimo wszystko się umacniała. Czy tylko dlatego, że za nią stała przemoc? Czy tylko ze strachu przed przemocą ludzie ją przyjmowali? Pewnego razu sprawa mi się rozświetliła. Spotkałem – potem się zresztą z nim zaprzyjaźniłem – człowieka, który okupację spędził w partyzantce. Zaraz po okupacji zszedł z gór i jak to wtedy bywało, został zatrudniony w Służbie Bezpieczeństwa. Między innymi był w Służbie Bezpieczeństwa w Nowym Targu. Pytam się go kiedyś: „No dobrze, ale co wyście tam wtedy robili?”. Mówi: „A głównie robiliśmy rewizje”. „A czegoście szukali?” „Szukaliśmy poszabrowanych rzeczy, ukrytej żywności, mąki, chleba, słoniny”. „No dobrze, ale skąd żeście wiedzieli, gdzie trzeba szukać?” A on mi mówi: „Człowieku, sami ludzie nam donosili! Sąsiad na sąsiada nam donosił”. I wtedy mi się wszystko rozświetliło. Tak, jeżeli sąsiad na sąsiada donosił do władzy, to tak jakby tę władzę wybierał. I potem nie trzeba już było wolnych wyborów, bo władza była wybrana przez tych, którzy do niej na swoich najbliższych donosili. (Wiara ze słuchania)

Skąd się bierze potrzeba władzy? Dlaczego tak jest, że człowiek chce panować nad drugim człowiekiem? Bierze się ona niewątpliwie z jakiegoś lęku przed człowiekiem. Człowiek lęka się drugiego człowieka i kiedy się lęka, usiłuje nad tym drugim człowiekiem zapanować. Wydaje mu się, że drugi człowiek jest dla niego jakimś niebezpieczeństwem. Kiedy zbliża się drugi człowiek do mnie, jestem przekonany, że mi czymś grozi. Aby uchronić się od niebezpieczeństwa, wyzwala się we mnie pragnienie panowania, pragnienie dominacji, pragnienie władzy nad drugim. Im więcej w człowieku lęku przed człowiekiem, tym większe pragnienie władzy. Im większe pragnienie władzy, tym większy lęk człowieka przed człowiekiem. (Wiara ze słuchania)

Człowiekowi wydaje się, że jeżeli nie będzie panował nad człowiekiem, to sam zostanie przez tego człowieka zniszczony. Ludzie go zniszczą, zjedzą, jeśli nad tymi ludźmi nie zapanuje. Człowiek wchodzi we wspólnotę ludzką nastawiony na walkę. Zdarza się to czasem, kiedy do klasy, do szkoły wejdzie kiepski pedagog. Są tacy ludzie, których uczniowie przerażają, napawają lękiem. Ludzie, którzy podejrzewają, że w tej klasie ciągle czai się jakiś bunt przeciwko nauczycielowi. Wchodzą z potrzebą agresji, nic więc dziwnego, że wywołują agresję. Sami się dziwią temu, dlaczego gdziekolwiek się ruszą, wszędzie rodzi się bunt przeciwko nim. Nie rozumieją tego, że tkwi w nich głęboka potrzeba władzy, a głęboka potrzeba władzy rodzi – samoczynnie, spontanicznie – protest i bunt. (Wiara ze słuchania)

Mistrzowie życia duchowego mówią, że pokora nie polega na tym, żeby uniżać samego siebie, iść przez świat i przepraszać na każdym kroku, że się istnieje. Pokora polega na tym, że człowiek wie, kim jest, ma tego świadomość, i nie udaje kogoś innego. Jest taki, jaki jest. Jeśli nie ma słuchu, nie udaje muzykalnego. Jeśli nie ma oczu, nie udaje malarza. Jest taki, jaki jest. Opowiadają o świętym Janie Vianneyu, do którego schodziły się tłumy, że otrzymał dwa listy. Jeden list wychwalał go pod niebiosa, nazywając go „świętym”. Drugi list lżył go w najbardziej ostrych słowach. Święty Jan wyniósł obydwa listy na ambonę i przeczytał zarówno ten, który go chwalił, jak i ten, który go poniżał. I skomentował te listy bardzo prosto: „Ani pierwszy list niczego mi nie dodał, ani drugi list niczego mi nie ujął. Wobec Boga jestem taki, jaki jestem”. (Wiara ze słuchania)

Pokora polega na tym, żeby być w prawdzie. Odrzucić od siebie te rozmaite gry i „gęby”, przy pomocy których usiłujemy narzucić własną wolę innym, przy pomocy których usiłujemy panować nad drugimi. Odrzucić przede wszystkim to przekonanie, że kiedy stracimy władzę, stracimy życie. Niczego takiego nie stracimy. Albo – że kiedy przestaniemy panować nad drugimi, od razu zamienimy się w nicość i zero. Pragnienie władzy jest w człowieku bardzo niebezpiecznym instynktem. To ono gubi człowieka, prowadzi na manowce, stwarza systemy pozorów. Patrząc na takiego człowieka, od razu czujemy: ten człowiek udaje samego siebie. (Wiara ze słuchania)

Czy ludzie Kościoła potrzebują jeszcze innej władzy nad człowiekiem – innej od tej, jaką daje naturalne pragnienie Boga? Zachodzi niebezpieczeństwo, że sięgając po inną władzę, ludzie Kościoła pozbawią Kościół tej władzy, jaką rzeczywiście ma. (Nieszczęsny dar wolności)

Wszędzie, gdzie spojrzenie w głąb człowieka będzie rodzić rozpacz i tylko rozpacz, towarzyszyć mu będzie wołanie o „mocną władzę”. Jeśli człowiek nie jest w stanie ocalić siebie, niech go ocali jego władza. I na odwrót: ile razy władza nie będzie mogła znaleźć dostatecznej racji swego istnienia, będzie wskazywać na nieuleczalne zło człowieka. (Ksiądz na manowcach)

W chwilach kryzysu człowiek żąda usprawiedliwie¬nia swego uznania. Dlaczego akurat ma uznać tę, a nie inną władzę? Stosunek człowieka do władzy przechodzi z poziomu naiwności na poziom refleksyjny. Wymaga od władzy „legitymizacji”. Władza musi pokazać, że istnieją jakieś racje jej władania. Żądanie legitymizacji władzy ma charakter polityczny – nie ekonomiczny. Czy jest ono czymś nadzwyczajnym? Wręcz przeciwnie. Wszak nie chodzi w nim o to tylko, by się dowiedzieć, czy władza naprawdę jest władzą, ale o to, czym ja jestem jako członek pewnej wspólnoty. Pytając o władzę, pytam o siebie. Polityka okazuje się istotnym elementem mej samowiedzy. Nie wiedząc, kto mną włada, nie wiem, kim jestem. A mam chyba obowiązek wiedzieć, kim jestem. (Etyka solidarności)