„Pierwszym warunkiem usprawiedliwienia kłamstwa politycznego jest wspólnota lęków między politykiem a poddanymi. Trzeba dokonać trwałej asocjacji między określonym obrazem świata a określonym lękiem – tak aby obraz wywoływał lęk, a lęk wywoływał obraz”, pisał ks. Józef Tischner w eseju „Kłamstwo polityczne”.

Powstały w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku esej miał pokazywać mechanizmy rządzące ówczesną polityką. Generalne obserwacje Tischnera nie zdezaktualizowały się jednak. Tam, gdzie w polityce pojawia się lęk, wszystko jest w pewnym sensie po staremu: żeby rządzić, trzeba straszyć. Oto fragmenty eseju, który pozwala zrozumieć, dlaczego kłamstwo w polityce nie jest uznawane za coś niemoralnego.

Każde wprowadzenie kłamstwa w dziedzinę polityki wymaga szczególnie dobitnego usprawiedliwienia, nikt bowiem nie lubi być okłamywany, szczególnie tzw. prosty lud, dla którego dobra pracują politycy. Z drugiej jednak strony „lud” dobrze wie, że w pewnych sytuacjach kłamstwo jest nieuniknione. Stąd kluczowe zadanie polityka: uczynić z prawdomówności zasadę swej mowy i zarazem dopuścić wyjątki od zasady. Wyjątki te należy jednak usprawiedliwić. Usprawiedliwienie wyjątków musi dokonać się w sposób zrozumiały dla „prostego ludu”, musi więc być rozwinięciem tych form usprawiedliwienia kłamstwa, z których sam lud korzysta, gdy okoliczności zmuszą go, by kłamał. Kłamiąc, jak kłamie lud, polityk podkreśla swój związek z ludem. A kiedy kłamie lud? Kłamie wtedy, gdy się boi. Polityk może podobnie. Jego lęk nie powinien jednak być lękiem o samego siebie, lecz lękiem o podwładnych, o lud. Lękając się o lud, polityk kłamie jak lud.

Pierwszym warunkiem usprawiedliwienia kłamstwa politycznego jest wspólnota lęków między politykiem a poddanymi. Nie znaczy to jednak, że polityk ma przyjmować lęk ludu jako daną z góry, nietykalną rzeczywistość. Wręcz przeciwnie, on sam w jakimś stopniu ma tę rzeczywistość ustanowić. Trzeba dokonać trwałej asocjacji między określonym obrazem świata a określonym lękiem – tak, aby obraz wywoływał lęk, a lęk wywoływał obraz. Pomocą może tu służyć psychologia kojarzeniowa. Umożliwia ona rozbudowę w psychice poddanego rozlicznych łańcuchów kojarzeń, których ośrodkiem będzie stale ten sam lęk podstawowy, przede wszystkim lęk o życie. Wszystkie ogniwa łańcuchów winny ciążyć w stronę tego lęku, wszystkie powinny go wywoływać. To, że ów lęk może się niekiedy okazać irracjonalny i bezpodstawny, nie ma większego znaczenia. Ważna jest siła skojarzeń. W pewnym momencie okazuje się ona tak wielka, że rozsądek traci nad nią wszelkie panowanie.

Trzeba więc podzielić świat na dwa zwalczające się obozy: obóz przyjaciół i nieprzyjaciół. Dwa obozy są źródłem dwóch łańcuchów asocjacji – pozytywnego i negatywnego. Teraz trzeba utrwalać przez częste powtarzanie: żyjemy w bloku przyjaźni, tam, poza granicami kraju, jest obóz nieprzyjaźni. Nawet jeśli żyje tam jakiś przyjaciel, trzeba z nim postępować ostrożnie, bowiem „obiektywnie”, gdyby doszło np. do wojny, stanie przeciwko nam. Tu, u nas, mamy w zasadzie przyjaciół, ale i z nimi trzeba ostrożnie, bo może okażą się sojusznikami wrogów. Ostrożność i podejrzliwość wynikają z „obiektywnych” zagrożeń. Skoro tak, lęk jest sam przez się zrozumiały. Trzeba go mieć, aby żyć. Raz uruchomiony mechanizm lękowych asocjacji doprowadza do sprzężenia zwrotnego: aby usprawiedliwić kłamstwo, trzeba odwołać się do lęku, odwołując się do lęku wzmagamy lęk i tym sposobem przygotowujemy glebę, na której kłamstwo znów może się bez przeszkód plenić. (…) Trzeba kłamać jeśli się nie chce przelewu krwi. Kłamstwo jest koniecznością życia. (…)

Utrwalone asocjacje przywołują przed oczy obraz nieszczęścia, które mogłoby się stać, gdyby stała się prawdomówność. Kłamstwo jeśli nie staje się wtedy dobrem, okazuje się jednak mniejszym złem. Gdzie są granice owego zła? Od którego punktu prawda może być bezpieczna? Granice wciąż się zmieniają. Dochodzi do absurdu. Kłamstwo staje się w pewnym momencie tak jaskrawe, że zamiast protestu budzi bezgraniczne zdumienie. Oto dwa przykłady. Jeden dotyczy procesów politycznych, drugi pewnego szczegółu związanego z tworzeniem tekstu polskiej konstytucji. W obydwu przypadkach kłamstwo przekroczyło wszelkie granice rozsądku.

Mówi Berman: „Zagadką było dla mnie, dlaczego podczas procesów na przykład Bucharin i Kamieniew składają tak dalece bezsensowne samokrytyki i przyznają się do grzechów, których nie popełnili. Przypuszczałem, że przekonali ich do tego mówiąc: słuchaj, jedyna rzecz, jaką możesz jeszcze zrobić dla partii, to wzięcie na siebie grzechów – zawinionych czy niezawinionych. Oskarżony może nie wiedział wtedy, że zginie, że zostanie zlikwidowany, prawdopodobnie stała tylko sprawa jego udziału w procesie i publicznego przyznania się. Godził się więc częstokroć wyświadczyć przysługę partii, jeżeli partia takiej ofiary od niego żąda, czy oczekuje, bo służenie partii było nie tylko celem, ale wewnętrzną potrzebą starych komunistów”.

W 1952 roku delegacja polskich komunistów udała się do Stalina, aby omówić z nim tekst nowej konstytucji. Berman wspomina: „Pokazaliśmy mu do niej wstęp – preambułę, w której było napisane między innymi, że Polskę w przeszłości gnębiło dwóch zaborców: austriacki i niemiecki. Widocznie ci, którzy opracowywali ten fragment, obawiali się, że napomknienie o zaborcy rosyjskim wywoła sprzeciw Stalina, woleli go więc w ogóle pominąć. Stalin przeczytał i wtedy stanęła sprawa: wprowadzić zaborcę carskiego, czy nie wprowadzić. Stalin powiedział: wprowadzić, gdyż pominięcie go jest bez sensu, a fakt ten wcale nie ma wydźwięku antyradzieckiego, czym nam niewątpliwie pomógł i wprowadziliśmy” .

Obydwa przypadki odsłaniają mechanizm asocjacji lękowych. Polityk nie lęka się o siebie, lecz lęka się o lud: jego lęk jest lękiem „ludowym” – lękiem z ludu wziętym, lękiem w imieniu ludu. Nie znaczy to, że kłamstwo przestaje być w jego ustach złe, a staje się dobre – nie, ono dalej jest złe, ale jest to mniejsze zło niż zło, które by powstało w wyniku prawdomówności. Stąd wyłania się szczególny „heroizm kłamstwa” – heroiczne przeświadczenie, że polityk musi dźwigać na swych barkach ciężar winy za konieczne kłamstwo, związane z istotą sprawowanej władzy, aby jego poddani mogli jeść spokojnie swój chleb, a niektórzy mogli nawet zbierać zaszczyty swą – oczywiście ograniczoną – krytyką kłamstwa władzy. „Heroizm kłamstwa” splata się w jedną całość z lękiem przed katastrofą i prowadzi do tego, że kłamstwo wykracza poza granice rozsądku, rosnąc do monstrualnych wymiarów. (…) Im większe kłamstwo, tym większy „heroizm” i na odwrót – „heroizm” kłamstwa rodzi coraz bardziej absurdalne nieprawdy.

Całości eseju w interpretacji Radosława Krzyżowskiego można wysłuchać tutaj. Został on też, wraz z innymi uzupełniającymi jego myśl tekstami, opublikowany w książce „Kot pilnujący myszy”, którą można zamówić tutaj.