„Artur stał z boku i łypał oczkiem. W pierwszej chwili myślałam, że chce zgarnąć coraz liczniejsze kartki z ołtarza. Nie!!!! On spojrzał na mnie i pokazał na siebie: Artur też!” Zachęcamy do lektury bloga s. Małgorzaty Chmielewskiej.
Przełożona polskiej Wspólnoty Chleb Życia, za swą działalność na rzecz ubogich i wykluczonych wyróżniona m.in. Nagrodą Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera, prowadzi bloga, na którym na bieżąco informuje o tym, co dzieje się w jej rodzinie (czyli głównie, jak sobie radzi jej syn Artur) i we wspólnocie. Równocześnie dzieli się też rozmaitymi obserwacjami i refleksjami na temat aktualnych wydarzeń. Czasem bywa dosadna; nie upiększa świata, który opisuje, tylko próbuje pokazać, że również on zasługuje na miłość. „Miłość polewa dezodorantem zapach cierpienia”, pisze s. Małgorzata. Życie wspólnoty nie jest usłane różami i nie pachnie jak róże, jest jednak wspólnym poszukiwaniem godności. Oto obszerne fragmenty najnowszego wpisu z 27 stycznia br., który traktuje właśnie o tym:
„W czasie rekolekcji członkowie Wspólnoty składają przyrzeczenia. Spisane na kartce kładą na ołtarzu przed przygotowaniem darów (…). Artur stał z boku i łypał oczkiem. W pierwszej chwili myślałam, że chce zgarnąć coraz liczniejsze kartki z ołtarza. Nie!!!! On spojrzał na mnie i pokazał na siebie: Artur też!
Ktoś pobiegł po kartkę i długopis. Napisałam >>Bozia kocha Arturka<<. Lekka wpadka – kartki musiały być dwie – więc przedarłam na pół i synek uklęknął, jak wszyscy, położywszy kartki na ołtarzu z pełną powagą. Pokazał jak mocno kocha Bozię. Przeżegnał się, jak potrafi, i tak oto został członkiem Wspólnoty Chleb Życia! Prezent odebrał sobie sam w postaci długopisu. Kocha ten przedmiot uczuciem równym miłości do zapalniczek.
Nie obyło się bez przygód. W Zochcinie siadła oczyszczalnia ścieków akurat, kiedy mieliśmy uroczystość. Zwykle zapycha się w domu dla chorych w Warszawie. Tam wrzucają nasi kochani mieszkańcy pampersy, bandaże i inne rzeczy, tak różne, że można by książkę pisać. >>Szambelanem<<, czyli specjalistą od przepychania, jest Jarek. Szczęśliwie był z nami i zochcińskie szambo uruchomił. (…) Niestety, mamy coraz słabszych głową ludzi, więc trzeba się przestawić na szambelanię. >>Robienie w g….<< to zresztą nasza specjalność.
Ostatnio młodzi i mniej szorowali ściany w domu dla chorych. Nasi mieszkańcy czasem je malują. Nim właśnie. Śmierdzące pampersy, bywa, leżą w pokojach matek z dziećmi. Niektórzy nasi chorzy z lubością zdejmują pieluchy, bo wygodniej bez. Skutek wiadomy. Zarobaczone rany i wielotygodniowy brud też fiołkami nie pachną. Ubóstwo ma także i takie oblicze, a właściwie zapach. Renia ciągle powtarza: >>Pan Bóg dał nam powołanie, ale zapomniał zabrać powonienie<<. Miłość polewa dezodorantem zapach cierpienia. Narzędziem jest mydło, oczywiście.
Kiedy pokazuję czasem zdjęcia poranionych nóg na fejsie, reaguje cenzura – bo brzydkie to, a ludzie pytają, czemu o tym piszę. Piszę, bo to czyjeś życie. Poranione, gnijące, ale warte tyle samo co życie aktorki z Hollywood. I ono istnieje realnie, wśród nas”.
Blog s. Małgorzaty Chmielewskiej można czytać tutaj.