W 1998 r. kapituła Medalu Św. Jerzego przyznała to wyróżnienie bp. Tadeuszowi Pieronkowi. Laudację napisał ks. Józef Tischner. Zatytułował ją „Szydło świętego”.
Melchior Wańkowicz opowiada, że razu pewnego został zaproszony na wieczór autorski, na którym miała się znaleźć cała ówczesna generalicja z generałem Andersem, z paniami generałowymi, z biskupem polowym Gawliną i wielce wytwornymi przedstawicielami polskiej kultury – słowem „elita”. Rzecz działa się gdzieś we Włoszech – o ile pamiętam – pod koniec włoskiej kampanii. Zanosiło się na nadzwyczajne „nabożeństwo patriotyczne”. I on, Melchior Wańkowicz, poszedł o zakład, że w takim towarzystwie wypowie słynne, czteroliterowe, polskie słowo – słowo, którego do dziś nie należy wypowiadać na łamach „Tygodnika”. Nawiasem mówiąc, wielce żałuję, że nie mam pod ręką tekstu samego Wańkowicza, najwidoczniej komuś pożyczyłem i nie oddał. No więc zaczęło się. Znakomity autor wyszedł na mównicę, sala promieniowała kolorami, wtajemniczeni czekali na skandal.
Wańkowicz mówił barwnie. Przeniósł wyobraźnię słuchaczy do przedwojennego Wilna. Zaprosił do wędrówki po wzgórzach i ulicach miasta. Powoli zmierzał w stronę Ostrej Bramy. Przystanął miedzy siedzącymi pod murem dziadami. Było ich wielkie mnóstwo. Każdy na swój niepowtarzalny sposób chwalił Boga, polecając Jego miłosierdziu swych dobrodziejów. Wańkowicz posłyszał pieśń, która opiewała postać św. Jerzego, stojącą na „wieżycy” jednego z kościołów. Dziad głośno zawodził: „A na tej wieżycy święty Jurgens stoi i wielkim szydłem w dupę diabła koli, ooooj jak go boli”. I zaraz po oddechu: „Za pomyślność dobrodziejów zmówmy pobożnie »Ojcze nasz«, »Zdrowaś Maryjo«, »Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu…«”. Wańkowicz zakład wygrał.
A ja wspominam tamto wydarzenie z uwagi na uroczystość przyznania Medalu Św. Jerzego, aby uzmysłowić rolę tego świętego w życiu człowieka i Kościoła. Kapituła Medalu przyznaje order tym, którzy „wielkim szydłem” zadają ból naszym diabłom codziennym. Tym sposobem kapituła odgrywa rolę ostrobramskich dziadów, co to siedzą, patrzą i o tym, co widzą, śpiewają. W tym roku wypadło nam uwiecznić czyn ks. biskupa Tadeusza Pieronka. Nad czynem tym warto się chwilę zatrzymać, przechodząc od metafory do istoty rzeczy.
W co celuje „szydło” księdza biskupa Tadeusza Pieronka?
Trzeba to powiedzieć: celem pierwszorzędnym jest głupota, która wije sobie gniazdo w Kościele i jego okolicach. Ale to jeszcze zbyt ogólnie powiedziane. Nasz Laureat jest prawnikiem. Jako prawnik wyraża swą działalnością ten rodzaj mądrości, która żyje w Kościele pod postacią prawa. Bo prawo kościelne jest mądrym prawem. Można w nim znaleźć wszystkie podstawowe wartości, jakie wypracowali w ciągu wieków prawnicy i filozofowie greccy oraz rzymscy. Jest tam zasada sprawiedliwości, jest zasada roztropności, jest wiele zdrowego rozsądku i jest ogromny szacunek dla ludzkiej osoby, a także wszechstronne rozumienie wymagań wspólnoty i jej władzy. Mądrość prawa pokrywa się częściowo z mądrością filozofii, stąd możliwe porozumienie i współpraca. Oczywiście są prawnicy i prawnicy. Są prawnicy z duszami pieniaczy (widzieliśmy takich podczas sporów o konstytucję), ale nasz Laureat do takich nie należy, aczkolwiek gdyby się uparł, to by też potrafił. Jego cieszy mądrość ładu prawnego, a pośrednio – mądrość w ogóle. I stąd wypływa ostrze jego krytyki. Celem jest głupota, ale w tej szczególnej odmianie, na jaką wskazuje polskie słowo „przemądrzałość”. A przemądrzałość pojawia się wtedy, gdy ktoś jest „za bardzo mądry”. Nie tylko mądry, ale nawet za bardzo mądry i przez to właśnie dokładnie głupi. W górach – nasz Laureat jest góralem – mówi się do takich: „Godos i godos, a kosula ci się tli”. I taka przemądrzałość, co to wszystko wie i wie lepiej, zagnieździła się też w Kościele. Przemądrzałość religijna jest nawet trudniejsza do pokonania niż zwykła przemądrzałość, ponieważ chroni się za tarczą pobożności; kłujesz, człowieku, głupotę, a ona krzyczy, że pobożnego za pobożność biją. I dlatego do walki z nią trzeba biskupa.
A teraz można przejść do przykładów. Aby jednak nie odbierać chleba tym, którzy będą robić prace naukowe na temat roli naszego Laureata w kształtowaniu oblicza polskiego katolicyzmu po upadku komunizmu, ograniczę się do jednego. Przykład dotyczy stosunku Kościoła do zjednoczenia Europy. Nasz Laureat mówił: „…dla zjednoczonej Europy nie ma alternatywy, a posługiwanie się demagogią antyeuropejską jest sprzeczne z tym, co Kościół w Europie widzi. Jednocześnie Episkopat przypomina, że wejście do struktur europejskich będzie procesem trudnym, który nie od razu przyniesie nam korzyści, ale procentować będzie dopiero po jakimś czasie. Nie stać nas na izolacjonizm i nie możemy łudzić się, że uda nam się samodzielnie osiągnąć to, co cała Europa z trudem osiąga. Oczywiście będzie to także wyzwanie dla samego Kościoła, który aby utrzymać swój masowy charakter, będzie musiał zdobyć się na nowy wysiłek. Na pewno byłoby nam trudniej, gdyby te wartości religijne i moralne, które duża część naszego społeczeństwa szanuje, nie zostały przez Europę zaakceptowane. Ale na razie nam to nie grozi. Nikt od nas nie oczekuje wyrzeczenia się własnej tożsamości. Wręcz przeciwnie” („Kościół nie boi się wolności”, Znak 1998).
Znamienne na tym tle są dziś nieliczne głosy przeciwników zjednoczenia, wypowiadane przez niewątpliwie pobożne usta. One wiedzą wszystko i wiedzą lepiej. Gdy człowiek wsłuchuje się w to, co mówią, doprawdy nie wie, czy przekonywać, czy leczyć.
Dziś nasz Laureat jest „zatrudniony” około budowy przestrzeni współżycia między Kościołem a Państwem, a szczególnie między katolickimi i państwowymi instytucjami naukowymi. Dotychczas dwa te strumienie życia intelektualnego bądź pozostawały w konflikcie, bądź – w najlepszym przypadku – płynęły obok siebie. Dziś trzeba wrócić do normalności, czyli do dialogu i współpracy. W ostatecznym rozrachunku chodzi więc o to, o co chodzi nie tylko prawnikom, nie tylko filozofom, ale również wszystkim zjadaczom chleba – o to, by w Polsce było mądrzej.
Powróćmy na sam koniec do pouczającej pieśni dziadowskiej spod Ostrej Bramy i zakończmy tak, jak ona się kończy: „Za pomyślność naszych Laureatów zmówmy pobożnie »Ojcze nasz«, »Zdrowaś Maryjo«, »Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu…«”.
Tekst ukazał się po raz pierwszy w „Tygodniku Powszechnym” w nrze 50 z 1998 r. (datowanym na 13 grudnia).
Na zdjęciu: bp Tadeusz Pieronek prowadzi pogrzeb Piotra Szczęsnego. Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.