„Na złe wiadomości o Kościele jest popyt. Nic dziwnego. Instytucja, która występuje jako stróż dobrych obyczajów i przewodnik na drodze do świętości, wręcz prowokuje do szukania słabych punktów”, pisze w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (nr 24/2016) redaktor-senior ks. Adam Boniecki.
W swoim edytorialu nawiązuje do zamieszczonego w tym samym numerze artykułu Eweliny Burdy i Artura Sporniaka „Pod ochroną”, poświęconego podjętym przez Kościół w Polsce działaniom, które mają przeciwdziałać pedofilii. Zdaniem ks. Bonieckiego wyraźnie widać, że w Kościele kończy się czas „zamiatania pod dywan” tego typu spraw. „Najpierw Watykan wprowadził rygorystyczne procedury, zmierzające do wyprowadzenia Kościoła z tej haniebnej klęski. I należy podkreślić, że poczynaniom Stolicy Apostolskiej przyświecała troska o osoby pokrzywdzone przez księży. Wydany w 2011 r. przez Kongregację Nauki Wiary >>Okólnik do Konferencji Episkopatów w sprawie opracowania wytycznych dotyczących sposobu postępowania w przypadku nadużyć seksualnych popełnianych przez duchownych wobec osób niepełnoletnich<< oraz nałożenie przez Benedykta XVI na wszystkie Episkopaty obowiązku opracowania własnych norm postępowania w tego rodzaju sprawach przyniosły owoce także u nas. Polski dokument został zatwierdzony przez Stolicę Apostolską w 2015 r. Wtedy też Episkopat mianował koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży – o. Adama Żaka, jezuitę. Biskupi we wszystkich diecezjach powołali też własnych delegatów. Zajęto się ich formacją i stworzono Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie, gdzie odbywają się szkolenia – m.in. dla księży diecezjalnych. Z przeprowadzonej przez Burdę i Sporniaka analizy wynika, że ten system funkcjonuje coraz lepiej”.
Do zmiany klimatu wokół Kościoła jeszcze daleko, bo trudno zapomnieć o wstrząsających faktach. Ponadto „postępami w tworzeniu profilaktyki, mającej położyć kres pedofilii, Kościół się nie chwali. Trauma spowodowana odkryciem ponurej przeszłości nakazuje powściągliwość. Odkryciem, bo dla ogromnej większości świeckich katolików, a także duchownych, ujawnione nadużycia były szokiem. Tego się nie spodziewaliśmy. Wieści o czynach niektórych ludzi Kościoła były przerażające i niezależnie od tego, jaki był procent zamieszanych duchownych, niezależnie od zestawiania tych procentów z procentami dotyczącymi innych zawodów, zaufanie ludzi do Kościoła zostało straszliwie nadwyrężone. Dla wierzących stało się to źródłem cierpienia, dla niechętnych Kościołowi – okazją do bezlitosnej krytyki i ataków. A jednak brutalne odkrycie tej rany, upokorzenie przeżyte przez instytucję i osoby nią kierujące mogą się okazać uzdrawiającym dziełem Opatrzności Bożej”, uważa ks. Boniecki.
Redaktor-senior przypomina, jaka była atmosfera przed kilku laty. „Kiedy w Polsce zaczęto pisać o księżach pedofilach, idąc ulicą miałem poczucie, że moja koloratka każdego z mijanych przechodniów ostrzega: >>uwaga, pedofil<<. Zresztą dziś, niezależnie od skandalu pedofilii, dla wielu osób jest >>obciachem<< okazać się >>katolem<<. Takiej atmosferze sprzyja typowy mechanizm funkcjonowania mediów – lepiej się sprzedają skandale niż normalność. Wozy telewizyjne będą ciągnęły pod plebanię proboszcza toczącego spór z biskupem, a nie pod probostwo, w którym prowadzone jest zwyczajne, dobre duszpasterstwo”. Zmienić tej sytuacji nie da się z dnia na dzień ani nawet z roku na rok. Ale podjęcie działań na rzecz uzdrowienia, a przede wszystkim ochrony ofiar (i potencjalnych ofiar), to kroki, których od Kościoła oczekiwano i dobrze, że zostały podjęte.
„Bez wiary w działanie Ducha Świętego Kościoła nie da się zrozumieć, a czasem i wytrzymać. Z tą wiarą, owszem, można wytrzymać i zrozumieć wiele”, podsumowuje ks. Boniecki.