„Skoro Bóg jest miłością, to znaczy, że jest w Nim jakieś napięcie. Bóg miłuje samego siebie, a miłować samego siebie to odkrywać w sobie jakąś różnicę i jednocześnie te różnice łączyć”, mówił w 1997 r. ks. Józef Tischner w kościele św. Piotra i Pawła w Krakowie. Zapis kazania – w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (nr 21/2016).
Jeszcze przez kilka dni będzie w sprzedaży „Tygodnik Powszechny” z kolejnym niepublikowanym wcześniej kazaniem ks. Józefa Tischnera z ostatniego roku jego działalności kaznodziejskiej. Numer ten zawiera też m.in. specjalny dodatek na Copernicus Festival. My publikujemy fragment kazania, odsyłając jednocześnie do całego tekstu dostępnego w wydaniu papierowym i elektronicznym.
Co takiego jest w tej Trójcy Świętej, że to jest tak ważne dla wiary chrześcijańskiej? Dlaczego Trójca Święta? Przecież na pierwszy rzut oka wydaje się, że to jest abstrakcyjne. I tak dla przeciętnego katolika, chrześcijanina, czy się powie Bóg, czy Trójca Święta, to w zasadzie różnicy nie ma (dziś, a kiedyś była to niesłychanie ważna sprawa). Jaka jest różnica pomiędzy Bogiem w Trójcy Świętej a Bogiem po prostu?
Otóż powiem możliwie najprościej i najkrócej (ale ta krótka formuła ma za sobą głęboką treść): Bóg w Trójcy Świętej to przede wszystkim taki Bóg, który ma jakieś życie wewnętrzne. Wraz z pojęciem Trójcy Świętej otwiera się wielka perspektywa wewnętrznego życia Boga. Kiedy dobrze przyjrzymy się bogom pogańskim, widzimy, że oni mieli przede wszystkim życie zewnętrzne. Całe ich istnienie skierowane było na zewnątrz, tak samo jak na zewnątrz było skierowane ich działanie. Bogowie ci najczęściej byli uosobieniem jakiejś siły przyrody. Oto był bóg morza. Czym zajmował się bóg morza? Całe życie tego boga wyczerpywało się w burzach, w uspokojeniach, w ruchu fal, w przypływie i odpływie morza. Był bóg wiatrów. Całe życie tego boga wyczerpywało się w zarządzaniu wiatrami. Można powiedzieć – w uproszczeniu oczywiście – że cała religia pogańska była wiarą opartą na zewnętrznych przejawach życia bogów. Bogowie greccy mieli nawet wady: jednych kochali, drugim czegoś zazdrościli. Spierali się ze sobą, walczyli, zawierali pokoje. Tak że tutaj ten cały, zresztą przepiękny areopag bóstw wyczerpywał się w życiu zewnętrznym.
Ale pamiętajmy o tym, że obraz Boga to także w jakimś sensie i stopniu obraz człowieka. Jeżeli bóg pogański ma przede wszystkim życie zewnętrzne, to także człowiek, poganin przede wszystkim w tym życiu zewnętrznym realizuje siebie. Poganin tworzy wspaniałe dzieła. Tworzy dzieła sztuki, tworzy państwo, buduje miasta. Powiedz mi, kim jest poganin? Poganin jest tym, co zdołał stworzyć na zewnątrz. Podziwiajcie jego dzieło, a będziecie podziwiać duszę poganina.
Tymczasem kiedy pojawia się chrześcijaństwo, pojawiają się na ziemi ludzie, którzy uciekają od życia zewnętrznego. Wielu z nich ucieka na pustynie, odchodzi od społeczności. Co to znaczy? To znaczy, że oni odkryli w sobie jakiś inny rodzaj życia. Odkryli coś takiego, co nazywało się dziwnym słowem: świętość. A świętość budowała się często na odludziu, w pustelniach. Nawet kiedy się budowała w wielkich miastach, to nie wyrażała się przez wielkie budowle, przez wielkie dzieła sztuki czy nawet naukowe traktaty. Cóż to znaczyło? Znaczyło to, że ludzie ci zaczęli naśladować innego Boga. W swoim życiu wewnętrznym odkrywali jakieś podobieństwo, jakąś analogię do wewnętrznego życia Boga. (…)
Co to jest to życie wewnętrzne, to życie, które opisują tajemnicze słowa: Ojciec, Syn, Duch Święty? Otóż kluczem do życia wewnętrznego jest miłość. A gdzie jest miłość? Jaki jest warunek istnienia miłości? Miłość może powstać tam, gdzie jest co najmniej dwóch, gdzie jest różnica między dwojgiem. Ale sama różnica nie wystarczy. Bo miłość łączy różnice w jedność. Weźmy prozaiczny przykład (to znaczy codzienny przykład): miłość matki czy ojca do dziecka. Żeby była miłość, musi tu być różnica. Ojciec, matka, dziecko – jest różnica. Ale sama różnica to jeszcze nie wszystko. Musi zaistnieć jakaś więź między nimi. Tą więzią jest miłość. Ile razy mówimy: „miłość”, mówimy także: „napięcie”. Miłość stwarza napięcie – bo jest różnica, bo ona różnicuje, a zarazem wiąże w jedność. To jest jakby dramat miłości – że wiąże to, co jest różne, i różnicuje to, co jest pojednane. Cała historia miłości na tym polega, że wiąże i dzieli, dzieli i wiąże.
A skoro Bóg jest miłością, to znaczy, że w Nim samym jest to napięcie. To napięcie jest we wnętrzu Boga. Bóg jest rzeczywistością wewnętrznie jakby napiętą. Bóg miłuje samego siebie, a miłować samego siebie to znaczy odkrywać w sobie jakąś różnicę i jednocześnie te różnice łączyć. Kiedy ja miłuję siebie, to znaczy, że we mnie jest napięcie między mną a mną. A zarazem miłując siebie, ja to napięcie przezwyciężam i łączę siebie ze sobą – i to się potem wyraża na zewnątrz. Kiedy przychodzi do mnie drugi człowiek [i], wyobraźmy sobie, na pierwszy rzut oka on jest dla mnie niesympatyczny, wtedy między mną a nim powstaje napięcie. Ale to samo napięcie rodzi się między mną a mną. Z jednej strony mówię: „Dzień dobry, witaj”, a z drugiej strony chętnie bym go wyrzucił za drzwi. W ten sposób we mnie się tworzy napięcie. Kiedy przezwyciężam to napięcie, mówię do niego: „Bardzo się cieszę, żeś przyszedł”, to jednocześnie przezwyciężam napięcie w sobie i na tym polega [miłość].