„Dwa zeszyty formatu A5 w szeroką linię, o stronicach z eleganckim czerwonym brzeżkiem i sztywnych okładkach. Zapisane równym, czytelnym pismem, nieznacznie się, wraz z upływem lat, zmieniającym. Wiadomo było, że są, że Tischner ich nie zniszczył”, tak o dzienniku Tischnera z lat licealnych pisze w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (nr 38/2014) Wojciech Bonowicz.
Książka, która ma szansę stać się jednym z najważniejszych wydarzeń edytorskich tej jesieni, zawiera tekst dziennika prowadzonego przez młodego Józefa Tischnera w od października 1944 do sierpnia 1949 roku (z dwuletnią przerwą). Jest to bardzo interesujący dokument, wiele mówiący „o kształtowaniu się tej nietuzinkowej osobowości, o wojnie, która przeorała świadomość pokolenia, i powojennej Polsce, w której instalował się komunizm”.
„Filozofowie niezwykle rzadko uchylają przed nami zasłonę skrywającą ich dzieciństwo i młodość, a jeśli to robią, to na ogół widzimy już nie to, co było, ale to, co oni sami po latach chcieliby nam pokazać”, pisze Wojciech Bonowicz. „Dowiedzieć się na przykład, jakie były lektury wybitnego myśliciela, gdy miał lat kilkanaście, albo jak wyglądały jego relacje z rówieśnikami – i to dowiedzieć się bezpośrednio, od nastolatka, a nie z późniejszych wspomnień – to prawdziwa gratka. Czy nie dalibyśmy wiele, żeby wiedzieć, co w szkole średniej myślał o świecie Heidegger czy Popper, co czytał Buber czy Ricoeur?”
„Dziennik” Tischnera daje nam wgląd w jego zainteresowania, lektury, przemyślenia, także w świat emocji, związanych z młodzieńczymi sympatiami. Równocześnie jest to niezwykle barwny i ciekawy obraz powojennego Podhala (Tischner uczęszczał po wojnie do Gimnazjum I liceum im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu). Humor, pisze Bonowicz, „miesza się tu z wielkim serio. Oto na pochodzie pierwszomajowym – w którym uczniowie zmuszeni są maszerować – jednemu z kolegów opada skarpetka. Wyskakuje więc z szeregu, żeby ją poprawić. Już po chwili są przy nim tajniacy; chłopak ląduje na UB i musi się gęsto tłumaczyć, że jego gest nie był demonstracją polityczną. Oto jedna z uczennic domalowuje na wiszącym w szkole portrecie Bieruta koniczynkę – symbol PSL-u, ostatniej legalnej opozycji. >>Pech chciał, że w tej klasie uczyli się żołnierze z UB i MO i widzieli to, rzecz poszła do władz i dyrektor miał grandę. Była nawet o to konferencja<<. Dziewczynę musiano wydalić ze szkoły. Oto znika jeden z kolegów. Matka odchodzi od zmysłów, bo wyszedł pojeździć na nartach i przepadł. Po kilku dniach okazuje się, że siedzi w ubeckim areszcie i czeka na proces za współpracę z podziemiem…”
W miarę lektury, pisze dalej autor artykułu, „czuć, jak gęstnieje atmosfera wokół szkoły, a wybór przyszłej drogi staje się coraz bardziej problematyczny. Czy za pójście na studia trzeba będzie >>zapłacić<< wstąpieniem do którejś z młodzieżowych organizacji? Tischner zaczyna myśleć o filozofii, a jednocześnie zastanawia się, czy nie praktyczniej będzie wybrać któryś z mniej upolitycznionych kierunków. W czasie spowiedzi słyszy od księdza, że Kościół wiele się po nim spodziewa”. W końcu pojawi się myśl o powołaniu kapłańskim…
Polecając tekst Wojciecha Bonowicza w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (z „Dziennika” wynika, że młody Tischner zaprenumerował to pismo w maju 1947 roku), zachęcamy jednocześnie do zamawiania przez Internet omawianej książki. Można to zrobić tutaj. Od 25 września „Dziennik 1944-1949” pojawi się w księgarniach i salonach w całej Polsce.