„Chciałbym jeszcze kiedyś stanąć w kościele w Łopusznej i powiedzieć góralom: »Pan z wami«”, wyznał ks. Tischner po pierwszej operacji krtani, przeprowadzonej jesienią 1997 roku. W związku z organizowanym 28 lipca w Łopusznej spotkaniem krakowskiego Koła Osób bez Krtani im. ks. Józefa Tischnera publikujemy wspomnienie Aleksandra Hilla, który był jednym z jego nauczycieli w okresie, gdy ksiądz uczył się mówienia przeponowego. Wspomnienie ukazało się po śmierci ks. Tischnera w specjalnym wydaniu „Tygodnika Powszechnego”.
W okresie między pierwszą a drugą operacją gardła ks. prof. Józef Tischner podjął się nauki mówienia przełykowego. Lekcje społecznie prowadził dr Roman Drążek w pomieszczeniach nowohuckiego szpitala im. Rydygiera. Ci, którzy w wyniku operacji stracili krtań, a ich płuca zostały odcięte od przełyku i zakończone rurką umieszczoną w szyi, często wyobrażają sobie, że już nigdy nie będą mogli mówić. Tymczasem tak nie musi być – można się nauczyć posługiwać powietrzem, które mamy w przełyku. Choć takiego powietrza jest kilkanaście razy mniej niż w płucach, po kilku miesiącach codziennych ćwiczeń można w miarę płynnie mówić. Podczas lekcji doktora Drążka wraz z moim kolegą – Stasiem Bartnikiem stanowiliśmy „żywy przykład”, że jest to możliwe.
Na pewno dla Księdza Profesora nie była to łatwa nauka. On, który całe życie prowadził wykłady, głosił wspaniałe kazania, udzielał wywiadów, musiał od początku, jak małe dziecko, uczyć się mówić.
Po pierwszym spotkaniu dr Drążek zapytał ks. Tischnera: jaka jest jego motywacja? Ks. Profesor szeptem odpowiedział: „Chciałbym jeszcze kiedyś stanąć w kościele w Łopusznej i powiedzieć Góralom: »Pan z wami«. Dlatego muszę nauczyć się »bekać«” (tak w naszym żargonie nazywamy mowę przełykową).
Nauka rozpoczynała się od prostych słów: „kapa”, „kopa”, „kaczka”. Potem coraz trudniejsze, np. „kura” (trudniejsze ze względu na „u”). Kiedy Ks. Profesor opanował te słowa, śmiał się, że „drób ma przerobiony”. Pierwszym słowem, które już na drugich zajęciach udało mu się dźwięcznie wypowiedzieć, było słowo „paka”.
To trudne zmaganie się z mową przyjmował z niezwykłą pogodą. Był zawsze uśmiechnięty. Często żartował. Kiedy, pomimo wielokrotnych prób, coś nie wychodziło, mówił po rosyjsku „gawno”. Zapytałem: dlaczego mówi po rosyjsku, a nie po polsku, przecież jednakowo śmierdzi? Odpowiedział: „Tak, ale jaka wymowa!”.
Po pewnym czasie, gdy Ks. Profesor już niektóre słowa dobrze opanował, siadł zmęczony (podczas nauki się chodzi lub stoi) i powiedział: „Jak to ciężko jest wypowiedzieć słowo. Jak trzeba długo ważyć, co się chce powiedzieć. Przydałaby się taka świadomość naszym politykom”.
Na promocji jego ostatniej książki „Ksiądz na manowcach” spotkałem Wandę Kudasikową. Zapytała mnie i dra Drążka: „Panocki, naucyc go mówić! Naucycie?”. Zażartowałem, że Ksiądz Profesor nie bardzo chce się uczyć. Odpowiedziała: „Nie moze być. Taki zdolny. Na pewno sie naucy. Jak niekce, to go batoskiem, batoskiem”. Tak go Górale kochali.
Wiadomość o śmierci Ks. Profesora dotarła do mnie już w środę. Na ulicy spotkałem znajomą logopedkę z Białegostoku, która w radiu usłyszała, że ks. Tischner nie żyje. Ręce mi opadły, oparłem się o drzewo i długo tak stałem. W naszym środowisku tak jest. Utrzymujemy bliskie kontakty, często piszemy do siebie. Czasem na listy przestają przychodzić odpowiedzi.