W stanie wojennym, w Wielkim Tygodniu 1982 roku, tuż po zakończeniu rekolekcji wielkopostnych u dominikanów w Krakowie, Tischner został wysłany przez kardynała Macharskiego do obozów dla internowanych – kobiecego w Gołdapi i męskiego w Iławie. Publikujemy fragment książki „Kapelusz na wodzie” opowiadającego o tych wydarzeniach.
W stanie wojennym, w Wielkim Tygodniu 1982 roku, tuż po zakończeniu rekolekcji wielkopostnych u dominikanów w Krakowie, Tischner został wysłany przez kardynała Macharskiego do obozów dla internowanych – kobiecego w Gołdapi i męskiego w Iławie – gdzie przetrzymywano część działaczek i działaczy „Solidarności” z Małopolski. Bez żadnego zezwolenia, zaopatrzony jedynie w list kardynała (który okazał się lepszy od jakiejkolwiek przepustki), przejechał całą Polskę, żeby zawieźć im życzenia i drobne upominki. Nawet na stacjach benzynowych (benzyna była reglamentowana) na widok listu od razu tankowano auto do pełna…
W archiwum sióstr klarysek w Starym Sączu zachowała się relacja księdza Tischnera z tych odwiedzin; krótko po powrocie spotkał się bowiem z siostrami, żeby wyjaśnić im, co się dzieje w kraju po wprowadzeniu stanu wojennego. „Nasze dotychczasowe spotkania”, mówił, „odbywały się w czasach bardziej optymistycznych. Dzisiaj, co prawda, optymizmu też nam nie brakuje, ale jest on niewątpliwie nieco trudniejszy”.
Tischner opisywał, w jakich warunkach mieszkają internowani i jakie nastroje między nimi panują. „Otóż patrząc tak całkiem zewnętrznie na sprawę, nie jest źle, jest nawet weselej niż tutaj. Ale kiedy się popatrzy od środka, to jest zupełnie odwrotnie. [W Gołdapi] panie przebywają w do¬mu wczasowym, bez radia i telewizji, w lesie – dom jest otoczony siatką, bez drutu kolczastego, co prawda – i są pilnowane przez bardzo srogich pracowników polskiej służby więziennej. Komendantem obozu jest jakiś pan po studiach wyższych, historycznych. No i twierdzi, że większy on ma frasunek i utrapienie z powodu tych pań niż one z jego powodu. Ale sam fakt tego internowania jest bardzo tragiczny. Znajdują się tam bowiem panie, jak się to mówi, Bogu ducha winne, mię¬dzy innymi z naszych okolic krakowskich, z Andrychowa, matka dwojga dzieci – pięć lat i, zdaje się, trzy lata – która była w Andrychowie zwykłą prządką i doprawdy nie bardzo wiadomo, za co i dlaczego się ją tam przetrzymuje. Nastrój jest dosyć smętnawy. Ja tam niby przyjechałem tylko do kobiet z okolic Krakowa, z Małopolski, ale kiedy inne panie dowiedziały się, że jestem, usiadły na schodach i powiedziały, że się nie ruszą, dokąd się ze mną nie spotkają. No i parę słów tam do nich powiedziałem, w wielkim chaosie, bo nie byłem na to spotkanie tak za bardzo przygotowany”.
„W Iławie”, opowiadał dalej Tischner, „siedzi zarząd małopolski, oprócz tego Solidarność z okolicy Gdańska, Elbląga – około stu dwudziestu mężczyzn. Jest to normalne więzienie, jedynie regulamin mają nieco poluźniony. Polega to na tym, że mogą chodzić z cel do cel i wychodzić z celi, ile razy chcą. Ale że do tych cel prowadzą drzwi bez możliwości wsadzenia klucza od wewnątrz, tylko z zewnątrz, więc za każdym wyjściem trzeba wołać strażnika, żeby te drzwi otwarł, co stanowi pewien kłopot. Klawiszom się nie chce latać po celach. W ubiegłym tygodniu czy dwa tygodnie temu doszło tam do przykrego incydentu: przez nieporozumienie, a może przez zamiar jakiś dobrowolny, doszło do pobicia internowanych w jednej z cel. Z tego w tej chwili już jest dosyć duża awantura. Władze więzienne chcą raczej tuszować sprawę. Wmieszał się do tego bezpośrednio Episkopat, była już delegacja dwóch biskupów w tej sprawie. No nie bardzo wiadomo, jak się cała sytuacja skończy”. Samo internowanie, opowiadał Tischner, nastąpiło „z powodu podejrzeń, że ludzie ci zamierzają przejąć władzę w Polsce. No, gdyby te podejrzenia się rzeczy¬wiście sprawdziły, to należałoby tym ludziom wytoczyć normalny proces. Tymczasem tak nie jest. Zresztą nie bardzo wiadomo, w jaki sposób prządka z Andrychowa miałaby obejmować władzę w kraju”, ironizował.
W obu ośrodkach, relacjonował Tischner, miejscowi księża co niedzielę odprawiają mszę. W Iławie we mszach uczestniczyć mogą tylko internowani, więźniom nie pozwala się do nich dołączyć. „Na tych mszach dochodzi czasem do rozmaitych nieporozumień, ponieważ internowani poukładali rozmaite pieśni: >>Nie będzie Sowiet pluł nam w twarz i dzieci nam tumanił…<<. Więc ile razy zaśpiewają taką pieśń, to władze grożą, że nie pozwolą księdzu wejść do więzienia, ponieważ religijne przeżycia zamieniane są na manifestacje polityczne. W Iławie także początkowo nie chciano nas wpuścić do środka, ale po pewnych perswazjach komendant więzienia, troszeczkę nawet łamiąc regulamin, nadużywając swoich uprawnień, otwarł te bramy więzienia i myśmy tam weszli”.
Podobnie jak w Gołdapi, także w Iławie Tischner miał się spotkać jedynie z internowanymi z Małopolski. Jednak po półtoragodzinnej rozmowie w świetlicy jeden z działaczy zaproponował: „A może by tak ksiądz przeszedł się po celach?”. Tischner popatrzył na kapitana, ten machnął ręką. „Najwyżej mnie opieprzą”, powiedział, „wziął klucz i otwarł mi celę po celi, a ja wchodziłem i składałem życzenia tam przebywającym”. Na tym samym poziomie znajdowała się jedna cela dla normalnych więźniów. Kapitan otworzył ją także. „Siedziało tam trzech młodych ludzi, jest to bowiem w zasadzie więzienie dla młodocianych, największe w całej Polsce, około dwunastu tysięcy więźniów. Wszedłem tam, no i mówię, że ja tutaj w imieniu kardynała Macharskiego i własnym chcę im złożyć życzenia serdeczne na święta. Oni byli trochę zaskoczeni, że kardynał Macharski akurat o nich pamięta, ale najwyższy i najstarszy z nich powiedział: >>Tak, tak, bo myśmy też są rzymskie katoliki<<. Pytam potem tego kapitana, co to za jedni, a on mówi: >>A napadli na ambulans pocztowy pod Olsztynem<<. I takie to są te >>rzymskie katoliki<<, które siedzą obok internowanych”.