Siedem artykułów, nieco ponad sto stron. Dlaczego tę właśnie książkę warto przeczytać? I dlaczego warto to zrobić właśnie teraz?
W rozmowach o Kościele – podobnie zresztą jak w dyskusjach na inne tematy – chętnie posługujemy się gotowymi formułami. Czasem służą one apologii, czasem krytyce, ale w jednym i drugim wypadku są wyrazem skrótowości i powierzchowności naszego myślenia. Chyba że… Chyba że znajdzie się autor, który poprowadzi nas głębiej.
Co to znaczy, że Kościół jest (powinien być) otwarty? Co mamy na myśli, kiedy mówimy o autorytecie Kościoła? Dla kogo jest ten autorytet i jak się go buduje? Czy to dobrze, że tak blisko słowa „Kościół” wielu stawia słowo „naród”, tworząc osobną „teologię narodu”? Czy zastanawiamy się kiedykolwiek nad tym, ile w naszej wierze, przekonaniach i instytucjach jest objawionego, a ile kulturowego? I jakie są konsekwencje pomieszania jednego z drugim?
Ks. Grzegorz Strzelczyk napisał książkę teologiczną. Można powiedzieć także – publicystyczną. Ale jest to publicystyka wyrastająca z teologii, i to teologii wysokiej próby. Czyta się tę książkę dobrze nie tylko dlatego, że jest potoczyście napisana, ale również dlatego, że dobrze definiuje problemy, na jakie natrafia ktoś, kto dziś zastanawia się nad rzeczywistością Kościoła, i dyskretnie wskazuje źródła, w których należy szukać odpowiedzi. Czytając, czujemy się nie szantażowani (jak się to, niestety, wielu katolickim autorkom i autorom zdarza), lecz przekonywani. Autor wyraźnie podkreśla miejsce, z którego mówi – jest teologiem, który swą wiedzą służy Kościołowi – a jednocześnie stara się tak prowadzić swoją refleksję, żeby mógł w niej znaleźć argumenty także ktoś stojący z boku, może nawet na niechętnych instytucji kościelnej pozycjach.
„Problem w tym”, pisze m.in. ks. Strzelczyk, „że Kościół, zdaje się, tak bardzo nawykł do roli nauczyciela dyktującego zarówno treść dyskursu, jak i reguły wszelkich debat, w których uczestniczy, że z trudem teraz godzi się na pozycję jednego z wielu uczestników publicznej rozmowy o człowieku – i to w punkcie wyjścia niezbyt wiarygodnego. Jeśli jednak mamy pozostać wierni przykładowi Cieśli z Nazaretu, to nasza opowieść o Bogu, który kocha człowieka, musimy próbować snuć nie z pozycji jerozolimskiego autorytetu instytucjonalnego, lecz raczej z wnętrza podejrzanej nieco, peryferyjnej Galilei.
Jezus stykał się z retorycznym pytaniem: >>czyż może być coś dobrego z Nazaretu?<< (J 1,46). Nas czeka zapewne starcie z pytaniem: >>czyż może być coś dobrego z religii?<<. Odpowiedź może być analogiczna: >>chodź i zobacz<<. Pod warunkiem jednak, że nasza opowieść będzie oparta także na d o ś w i a d c z e n i u zbawienia oraz że będziemy mieli wspólnoty, do których będziemy mogli zaproszonych przyprowadzić, żeby przeżyli wspólnie z nami to doświadczenia”.
Właśnie ze względu na takie obserwacje – takie stawianie problemu – książka ks. Strzelczyka wydaje się szczególnie aktualna. Przeczytać ją trzeba t e r a z , gdy pytanie o to, czy religia ma jeszcze „coś dobrego” do zaproponowania dzisiejszemu światu, stawiane jest – także w Polsce – coraz śmielej, bez kurtuazji i pamięci o przeszłych zasługach Kościoła. I gdy pokusa, by szukać „pomocy” dla Kościoła w zewnętrznych wobec niego instytucjach, także się nasila.
Jeden z filmów promujących książkę „Po co Kościół?” można obejrzeć tutaj.
A samą książkę można zamówić tutaj.