„Kto nie jest zdolny do słuchania, nie jest zdolny do dialogowania. Mowa to jeszcze nie rozmowa. Widzimy to każdego dnia w telewizyjnych dyskusjach politycznych”, pisze w pierwszym felietonie na łamach „Więzi” Jakub Wygnański. Od marca ten znany działacz społeczny i laureat Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera został stałym współpracownikiem pisma.

 

Pierwszy felieton, zatytułowany „Wyjście z komory echa”, Wygnański poświęcił zdolności do rozmowy i porozumienia. „Nie jestem dziennikarzem ani pisarzem, ani akademikiem”, pisze na wstępie. „Raczej – aktywistą, działaczem, organizatorem i… wszystkich tych określeń nie lubię. Zresztą w pewnym wieku stają się one jakoś krępujące – trochę tak, jakbym nie umiał z czegoś wyrosnąć. A jednak nie umiem i w istocie tego nie chcę. Czasem jednak »odkładam narzędzia« i myślę nie tylko o kamieniarskim rzemiośle, lecz również o architekturze. I o tym chciałbym tu pisać”.

Cykl felietonów nosi tytuł „Trzy po trzy”. Dlaczego? „Bo chciałbym pisać przede wszystkim o… triadach, trójkątach, tryptykach itp.”, tłumaczy Wygnański. „Chodzi mi o specyficzne (często widziane jako rozdzielne, a jednak łączne) struktury myślenia, postrzegania i porządkowania rzeczywistości. Chodzi o to, co mamy w głowie i co »zaszyte« jest w języku. Chciałbym tu zachęcać Państwa do rozumowania »przestrzennego« (3D). Jest ono trudniejsze niż wariant jedno- i dwuwymiarowy, ale pozwala zobaczyć i zrozumieć więcej. Trochę jak lot balonem.

Od jakiegoś czasu staram się szukać takich właśnie form przestrzennych – a to oznacza co najmniej trzy wymiary albo trzy wierzchołki lub punkty podparcia. Takie triady wyznaczają płaszczyzny, tworzą przestrzenie, każą szukać równowagi, pozwalają się wspinać ku górze lub spoglądać na sprawy z dołu. Pozwalają też czasem połączyć przeciwieństwa i przekroczyć ich antagonistyczny charakter. Coś mnie do nich przyciąga…”.

Podstawą wszelkiego trialogu jest jednak dialog – dlatego od refleksji nad nim Wygnański zaczyna spisywanie swoich spostrzeżeń. „Słowo to w samej swej konstrukcji dia-logos ma »zaszytą podwójność«. I w tym właśnie tkwi istota problemu. Nie da się stworzyć dialogu, operując tylko »jednowymiarowcami«. Niewiele da ich mnożenie – dwa monologi nie staną się dialogiem. Dialog to nie paplanina kogokolwiek z kimkolwiek o czymkolwiek. W takiej sytuacji logos nic nie »wyjawia« i niczego nie odkrywa (takie jest oryginalne znaczenie terminu logos), nie niesie sensu.

Bywa też, że nasza komunikacja staje się narzędziem walki (to nie jest wymiana sensów, lecz wymiana ciosów). Język przestaje wtedy służyć rozumieniu siebie nawzajem. Staje się narzędziem rywalizacji (bronią) i ustalania relacji zwycięzca–przegrany. Tu nie chodzi bynajmniej o często zbyt brutalny, ale naturalnie rywalizacyjny świat partyjnej polityki. Niestety takie zastosowanie języka to nasz występek powszedni. Często wręcz nieświadomy. W ten sposób komunikujemy się wielokrotnie w rodzinie, w domu, w pracy, w Kościele, w sferze publicznej. Kieruje nami ciągły przymus określenia swojego miejsca w hierarchii. Często, paradoksalnie, jest to wynik braku pewności siebie, braku bezpieczeństwa.

Język służy też nam nieraz do »wykrywania« swoich i obcych. Użycie tego samego kodu kulturowego i znajomość środowiskowych idiomów to metody budowania przynależności do grupy, do plemienia. W czasach lęku i niepewności ten regres do plemienności jest reakcją poniekąd naturalną (ale też prymitywną, raczej instynktowną). To w pewnym sensie odrzucenie kultury na rzecz natury. Chowamy się w grupie osób myślących i mówiących tak samo, bo zdaje nam się, że w ławicy będzie bezpieczniej”.

Dialog to wymiana – przypomina Wygnański. „Zakłada uznanie prawomocności istnienia drugiego podmiotu – różnego od nas samych. Jeśli ten warunek nie jest spełniony, to może się okazać, że choć wypowiadamy słowa i choć coś nam odpowiada – to jest to… echo. Gadanie w komorze echa przez jakiś czas może nawet być komfortowe. Wszak nie przysporzy nam dyskomfortu polegającego na sprzeciwie, zresztą w ogóle nas raczej nie zaskoczy… Na dłuższą jednak metę życie w takiej komorze okazuje się błahe, nudne i, co oczywiste, oddalone od innych oraz od rzeczywistości. To świat samopodtrzymujących się banałów, kolektywnej ignorancji, homogenizacji. To forma bolesnego solipsyzmu – zaprzeczanie istnieniu innych, bycie ze sobą przed lustrem. Nie wiadomo, czy gorzej być w tym stanie (i o tym nie wiedzieć), czy ryzykować opuszczenie go i podróż na własną rękę (szukanie, ciekawość innych, autentyzm). (…)

Dialog polega na wzajemności i ciekawości siebie nawzajem. Na uznaniu odrębności rozmówcy. Z tego powodu ważniejsza zatem jest umiejętność słuchania niż mówienia. Kto nie jest zdolny do słuchania, nie jest zdolny do dialogowania. To rodzaj kłopotliwej impotencji. Mowa to jeszcze nie rozmowa.

Widzimy to każdego dnia w telewizyjnych dyskusjach politycznych. One z zasady mają charakter konfrontacyjny. Wystarczy posadzić adwersarzy naprzeciwko siebie i dalej »dzieje się samo«. Ileż to razy słyszeliśmy: »Ja panu/pani nie przerywałem«… Znacznie rzadziej: »Pan/pani mnie nie słucha«. Reguła nieprzerywania ma zapobiegać kolizji monologów, a nie służyć rozmowie”.

Czy autor ma jakieś praktyczne rady, jak sprawić, żeby dialogu było więcej. Tak, Wygnański kończy swoją refleksję listą takich rad, sporządzonych niczym dla „uczestników warsztatów o dialogu. Można je wydrukować i zawiesić w domu na drzwiach lodówki”, pisze.

Przywołajmy – dla przykładu – pięć z nich: „W rozmowie mów od siebie i szczerze (w swoim imieniu) – nie staraj się mówić w imieniu innych”; „Nie zakładaj, że znasz z góry intencje rozmówcy – staraj się je pojąć, mogą cię zaskoczyć”; „Nie mów za dużo – raczej słuchaj. Dopuść sytuację, w której w ogóle nie mówisz”; „Pomimo różnic – staraj się jednak poszukiwać tego, co wspólne. Lista spraw wspólnych jest znacznie dłuższa, niż przypuszczasz”; „Doceniaj małe gesty. Na początek zamiast drętwego, bezosobowego »Do widzenia« staraj się na pożegnanie mówić: »Dobrego dnia!« – reakcje cię zadziwią”.

 

Polecamy uważną lekturę całego felietonu Jakuba Wygnańskiego, który można znaleźć w wiosennym wydaniu kwartalnika „Więź” oraz tutaj.

 

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.