„Kto go znał, ten wie, że kiedy Wiktor mówił, było się z nim absolutnie i na wyłączność”, pisze Wojciech Bonowicz w najnowszym „Tygodniku Powszechnym”.

W felietonie zatytułowanym „Krater ponad chmurami” („TP” nr 27/2017) krakowski publicysta wraca pamięcią do pierwszego spotkania z Wiktorem Osiatyńskim. „Latem 1999 roku pojechaliśmy z Łukaszem Tischnerem do Warszawy, żeby zrobić dwa wywiady do numeru >>Znaku<< zatytułowanego >>Moc dobra<<. Jednym z wywiadowanych miał być Wiktor Osiatyński. Co ciekawe, pamiętam bardzo dokładnie, co mówił, nie musiałbym nawet sięgać po >>Znak<<, żeby sobie przypomnieć, a nie pamiętam ani jak był ubrany, ani gdzie się z nami spotkał. Wiktor zabrał nas od razu w opowieść i to, jak wyglądał w realu, przestało mieć znaczenie.

To była opowieść o latach picia i latach trzeźwienia. O wyprawie do Stanów i spotkaniu z ruchem Anonimowych Alkoholików. O symbolicznym pojednaniu z własnym ojcem, które było podstawą zdrowienia i które później opisał w >>Rehabie<<. O spotkaniu z kobietami z bandy Mansona, które odsiadywały wyrok za wielokrotne morderstwo, i pięciogodzinnej rozmowie z generałem Jaruzelskim, która skojarzyła mu się z tamtym spotkaniem. O tym, jak trudne jest wychodzenie z iluzji – u Wiktora zmaganie o własną trzeźwość zbiegło się z wychodzeniem Polski z komunizmu – i o przebudzeniu wiary, która jednak w końcu nie odnalazła się w polskim Kościele.

Kto go znał, ten wie, że kiedy Wiktor mówił, było się z nim absolutnie i na wyłączność. Szliśmy więc za nim do więzienia, żeby posłuchać, jak sławne na cały świat morderczynie zwierzają mu się ze swojego zagubienia. Szliśmy na spotkanie anonimowych alkoholików, aby się przekonać, że podstawą zdrowienia – dotyczy to wszelkich uzależnień – jest uznanie własnej bezsilności: >>We are sick and tired of beeing sick and tired<<. Szliśmy z nim i z jego koleżanką z AA do małego mieszkania na Żoliborzu, gdzie na ciężkim kacu i w delirium leżał opuszczony przez wszystkich sześćdziesięcioletni mężczyzna. >>Sparaliżowany od pasa w dół leżał na łóżku we własnych ekskrementach i zaczynały go zjadać białe robaki<<, opowiadał Wiktor. >>Przez sześć godzin myliśmy go, co jakiś czas wymiotując. Zawiozłem go do szpitala na Mokotowie na odtrucie, a potem do szpitala bielańskiego. Umarł pięć lat później, przez te ostatnie lata chodził o lasce, ale był trzeźwy. Jeśli ktoś mi mówi, że niektóre przypadki są beznadziejne, to ja mam przed oczyma tego Piotra, którego zaczynały już wpieprzać robaki, i mówię, że nie ma<<.

Na koniec Wiktor zabrał nas na Hawaje, na wyspę Maui. Pojechali tam kiedyś z żoną, żeby zobaczyć drzemiący wulkan Haleakalā, wznoszący się ponad trzy tysiące metrów nad poziomem morza. Kiedy jechali na szczyt, wbili się w grubą warstwę chmur, która wydawała się nie mieć końca i Wiktor zdecydował się zawrócić. Powiedział jednak żonie, że trochę mu żal wulkanu. >>Bóg pozwolił nam zawrócić, Bóg pozwala nam jeszcze raz spróbować<<, usłyszał w odpowiedzi. Znów ruszyli w górę i po dwóch kilometrach nagle znaleźli się w niebie. >>Nigdy później nie widziałem tak pięknego widoku – ziemię pokrywała rzeka mleka, z której wyłaniały się trzy inne szczyty, w oddali, w tej miękkiej bieli, tonęło zachodzące słońce. To właśnie tam podróżuję codziennie rano<<, mówił dalej Wiktor. >>W te chmury pode mną wrzucam swoje lęki, troski, a czasem gniew, z którym się obudziłem o świcie. Czytam poezję, Ewangelię, książeczki medytacyjne, a potem wracam do tamtego widoku i nasłuchuję. Nie wiem, czy odpowiedzi płyną z mojej świadomości czy nieświadomości, czy też od Boga, ale dosłuchałem się już kilku mądrości, które bardzo mi pomogły<<.

Te dwa obrazy – człowieka, którego zjadały robaki i krateru wznoszącego się ponad chmurami – pamiętam z naszego spotkania najmocniej.  I to, że w pewnym momencie Wiktor wyrecytował z pamięci cały wiersz Iwaszkiewicza, który nazwał swoją modlitwą: >>I w pieniu przerażonych mnichów, / W spadaniu wody co kielichów / Świat wydał mi się tylko pychą. // (…) Padłem. I Bóg, jak mała pszczoła / Wśród woni krążył dookoła / I wołał tak, jak nikt nie woła<<.

I jedno zdanie pamiętam jeszcze. Zdanie, które bardzo mi pomogło i, mam nadzieję, Wam też pomoże: >>Uważam, że dobroć, podobnie jak zło, jest zakaźna<<”.

Wiktor Osiatyński– wybitny publicysta, myśliciel i działacz społeczny, znawca prawa i popularyzator wiedzy na jego temat, laureat Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera (2004) za książkę „Rehab”, w której opisał własną drogę wychodzenia z alkoholizmu – zmarł 29 kwietnia br.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.