W wakacje, jak zwykle, zachęcamy do lektury tekstów ks. Józefa Tischnera. Tym razem przedrukowujemy obszerne fragmenty eseju „Przestrzeń jako projekt wolności” opublikowanego w książce „Kot pilnujący myszy”. I zachęcamy do refleksji nad tym, jak wygląda polski dom i europejski dom.

 

„Powiedz mi jaka jest przestrzeń, w której żyjesz a powiem ci, jaka jest twoja wolność”. To znamienne: podstawowe metafory, służące do bliższego określania naszej wolności, są zakorzenione w wyobrażeniu przestrzeni. Przestrzeń zamknięta – więzienie – jest wyrazem braku wolności. Płaska przestrzeń ziemi jest obrazem wolności „jednowymiarowej”, zdolnej do poruszania się we wszystkie strony, ale tylko po płaszczyźnie. Szczególnym znakiem wolności jest przestrzeń otwarta ku górze, w którą mogą wzlatywać ptaki i istoty wyposażone w skrzydła; o człowieku, który doświadczył takiej wolności, mówi się, że „urosły mu skrzydła u ramion”. Tam, gdzie wolność przybrała postać nadziei, przestrzeń przybiera formę drogi, po której może poruszać się wędrowiec. Gdzie wolność została przesycona lękiem, przestrzeń przybiera formę kryjówki, w której można się schronić przed groźbami świata. Gdzie wolność mężczyzny splotła się z wolnością kobiety, przestrzeń przybiera sens domu. Można stwierdzić ogólnie: nie jesteśmy w stanie żadnym aktem refleksji uchwycić tego, jak wygląda nasza wolność w niej samej, możemy jednak odczytać kształt wolności z wyglądu przestrzeni, jaką wokół siebie budujemy.

Przestrzeń, której kształt określa nasza wolność, jest sceną naszego dramatu. Scena to przestrzeń nasycona sensem. Czasem ten sens pochodzi wyłącznie ode mnie, czasem jest dziełem wspólnym, moim i wielu innych. Czasem jest to przestrzeń nowa, przez nas zbudowana, czasem odziedziczona po przeszłości – przestrzeń rodzinnego domu, przestrzeń ojczyzny.

Ów szczególny związek doświadczenia wolności i przestrzeni możemy obserwować od dwóch stron.  Możemy badać przestrzeń już istniejącą, której forma jest swoistym a priori dla kształtowania naszej wolności – ta przestrzeń „już jest”, chodzi tylko o to, aby się „umieć w niej odnaleźć”. I możemy badać przestrzeń w stanie rozkładu – „podglądać”, jak z przestrzeni trójwymiarowej robi się przestrzeń „płaska”, jednowymiarowa, w której nie da się już „latać”, albo z otaczającej nas przestrzeni znikają „drogi”, „domy”, „świątynie”, a pojawiają się „więzienia” i „kryjówki”. Próbę takich analiz zawiera moja, opublikowana przed kilkoma laty Filozofia dramatu. Chciałbym nawiązać do tamtych opisów, a następnie posunąć analizę kilka kroków dalej. Zacznę od przestrzeni domu i kryjówki.

Czym jest dom? Pisałem: „Przestrzenią człowiekowi najbliższą jest dom. Wszystkie drogi człowieka przez świat mierzą się odległością od domu. Widok z okien domu jest pierwszym widokiem człowieka na świat. Człowiek zapytany skąd przychodzi – wskazuje na dom. Dom jest gniazdem człowieka. Tu przychodzi na świat dziecko, tu dojrzewa poczucie odpowiedzialności za ład pierwszej wspólnoty, tu człowiek rozpoznaje główne tajemnice rzeczy – okna, drzwi, łyżki – cieszy się i cierpi, stąd odchodzi na wieczny spoczynek. Mieć dom znaczy: mieć wokół siebie obszar pierwotnej swojskości. Ściany domu chronią człowieka przed srogością żywiołów i nieprzyjaźnią ludzi. Umożliwiają życie i dojrzewanie. Mieszkając w domu, człowiek może się czuć sobą u siebie. Być sobą u siebie, to doświadczyć sensownej wolności. Dom nie pozwala na swawolę, nie oznacza też niewoli. Domowa przestrzeń to przestrzeń wielorakiego sensu. Budować dom, znaczy: zadomowić się”. (…)

Doświadczenie domu prowadzi nas do pojęcia wzajemności. Czym jest „wzajemność”? (…) Powiedziałbym, że wzajemność jest tam, gdzie istnieje jakieś „rodzenie”. O „rodzeniu” mówili Sokrates i św. Paweł. Sokrates miał na myśli „rodzenie prawdy”. Człowiek „zapłodniony” przez odpowiednio postawione pytania „rodzi prawdę” ze swego wnętrza. Prawda już wcześniej była w człowieku, ale człowiek nic o niej nie wiedział, więc jakby jej nie było. Dopiero gdy inny uświadomił mu ją, poprzez dobrze postawione pytania, człowiek „urodził” prawdę. Ten, kto w sobie „urodził” prawdę, stał się innym człowiekiem. On nie tylko jest tym, kim jest, ale również wie, kim jest. Może powiedzieć: „stałem się inny dzięki innemu”. Ale czy coś podobnego może również powiedzieć inny – ten, kto zadaje pytania? Jest to wątpliwe. Rodzenie ukazuje się tutaj jako akt jednostronny. Podobnie jest z metaforą rodzenia u św. Pawła, który mówi, że jest „ojcem” wierzących, ponieważ ich „zrodził w Chrystusie”. Także ten przykład nie oddaje jednak pełnej natury wzajemności. „Ojciec” jest raczej tym, kto „zapładnia”, natomiast „rodzącą” jest matka. Jaki poza tym jest stosunek „ojcostwa” Boga i „ojcostwa” św. Pawła? Wiadomo, że wierzący są przede wszystkim „dziećmi Boga”. W jakim znaczeniu mogą być również „dziećmi” apostoła?

Niejasności związane z pojęciem rodzenia u Sokratesa i św. Pawła nie przekreślają jednak kierunku poszukiwań. Bez wątpienia, w pojęciu „rodzenia” kryje się wzajemność, choć rodzenie nie jest jej lustrzanym odbiciem.

Aby zrozumieć wzajemność, należy wyjść od pojęcia „daru”. Wzajemność jest tam, gdzie jest dar. Jest to dar w sensie ścisłym, to znaczy dar płynący z wolności, a nie  z przymusu. Wzajemność zawiera w sobie paradoks: polega ona na ofiarowaniu (darowaniu) innemu tego, co bez innego nie istnieje, a z innym tylko o tyle, o ile inny ofiaruje to samo. W pewnym sensie dar wzajemności jest darem „znikąd”. Osoby wzięte oddzielnie mają puste ręce. Dopiero wzajemność czyni je bogatymi dla siebie. Gdy kobieta i mężczyzna pozostają w samotności, są bez domu. A jednak mogą sobie dom ofiarować. Mogą to zrobić „razem”, we „wzajemności”. Kobieta i mężczyzna wspólnie tworzą dom i wspólnie zadomawiają się w nim. Kobieta staje się matką, mężczyzna ojcem – wspólnie, we wzajemności. Wspólnie czynią też z domu „rodzinne gniazdo”.

Jak to możliwe, że człowiek jest w stanie ofiarować innemu to, czego sam nie ma? Jak to możliwe, że ten, kto ofiaruje innemu „coś ze siebie”, sam zostaje obdarowany? Jeśli chcemy zrozumieć naturę wzajemności, musimy uświadomić sobie, że darem było „dobro”. Oznacza to, że myślenie wedle logiki bytu musi ustąpić miejsca myśleniu wedle logiki dobra. Wzajemność wykracza poza formę zwykłej przyczynowości, gdzie skutek „zawdzięcza” przyczynie wszystko, czym jest, a przyczyna skutkowi nie zawdzięcza niczego. Wzajemność wyrasta ze świadomości dobra. Wiadomo: nikt nie jest dobrym w samotności. Kto jest dobry, jest dobry dla innego. Dobro jest zawsze tym, co powstaje we mnie dzięki innemu i w innym dzięki mnie; dobrym być można tylko „dla kogoś” i „dzięki komuś”. Z drugiej jednak strony, nie można być dobrym, jeśli nie jest się wolnym. Nikt nie jest dobrym „z konieczności”, „z przymusu”. Wolność poprzez dobroć zakorzenia się od początku w relacjach międzyludzkich. Wolność jest wolnością dzięki innemu, z innym i dla innego. W tym sensie wzajemność dobroci zakłada wolność i wolność domaga się wzajemnej dobroci. Można powiedzieć, że „wzajemność jest wolnością we dwoje”. Wzajemność, w którą wchodzi kobieta i mężczyzna, wyraża się domem. Dom to przestrzeń męskiej i kobiecej wzajemności.

 

Istnieją rozmaite sposoby niszczenia domów. Do najbardziej znanych należy niszczenie przez zburzenie materialnej przestrzeni domu. Widzieliśmy to podczas wojny. Widzieliśmy, jak w jednej chwili podczas bombardowania rozsypywały się ludzkie domy. Widzieliśmy również rodziny wypędzonych, które szły na poszukiwanie nowych domów. Zniszczony został ich dom zewnętrzny, ale można przypuszczać, że dom wewnętrzny – ich rodzinna wzajemność – pozostawała nienaruszona. Musimy zatem rozróżnić: zewnętrzną i wewnętrzną destrukcję domu. O destrukcji wewnętrznej mówimy tam, gdzie zniszczeniu ulega struktura wzajemności. Po takim zniszczeniu pozostają człowiekowi rozmaite możliwości. Jedną z nich jest kryjówka. Człowiek zamienia dom w kryjówkę i staje się człowiekiem „z kryjówki”. Kim jest „człowiek z kryjówki”?

W artykule „Ludzie z kryjówek”, nawiązującym do myśli wybitnego polskiego myśliciela i psychiatry Antoniego Kępińskiego, pisałem (…): „Człowiek wznosi mury domu. Mury stają się coraz grubsze, coraz potężniejsze, według miary rosnącego w nim lęku. Dom przemienia się w warownię, zamczysko, fortecę. Nie służy już do mieszkania, lecz do dominowania nad okolicą i zamieszkującymi ją ludźmi. Zadaniem tej budowli jest budzić lęk. To już nie jest dom, to jest ostrzeżenie i groźba. We wnętrzu kryjówki przebywa człowiek. Poza kryjówką są wrogowie, w kryjówce – sojusznicy. Granica między wrogiem a sojusznikiem jest płynna. Każdy sojusznik jest potencjalnym zdrajcą. Trzeba śledzić sojuszników, aby móc uprzedzić ich zdradę. Regułą podstawową postepowania ludzi w kryjówce jest podejrzliwość. Człowiek okazuje się niezdolny do wzajemności” .

Mury, które otaczają kryjówkę, są wznoszone przez lęk. Jaki jest rodowód lęku? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by się zagłębić w historię osobistą człowieka i historię wspólnoty, w jakiej człowiek żyje. Zadanie to przerasta dziś nasze możliwości. Mimo skomplikowania zewnętrznych okoliczności, jądro problemu wydaje się jednak proste: człowiek ma przeświadczenie, że jest w swej głębi istotą zniszczalną. Właśnie to, w czym się czuje najbardziej sobą, jest zniszczalne. Duszę zabić mogą. Każde wyjście z siebie i każde ofiarowanie siebie innemu może okazać się jednostronne i skończyć samozniszczeniem. Ponieważ za murami kryjówki znajdują się sami wrogowie, człowiek nie znajduje nikogo, komu mógłby siebie ofiarować. Inny, który obraca się wokół jego murów, może mu wszystko zabrać i może go całego zniszczyć.

Wolność, którą wpędzono w kryjówkę, maluje wokół siebie przedziwne krajobrazy. Gdzieś tam na horyzoncie czai się wróg. Wróg jest perfidny, przybiera rozmaite pozycje, często zmienia twarze. Zanim zniszczy, próbuje okłamać i uwieść. Wróg czasem jest gdzieś nad człowiekiem, czasem tuż obok, a czasem wchodzi w podziemie i drąży podkop pod fundamentem domu. Wymaga to odpowiedniej reakcji. Ona musi być dostosowana do „akcji” wroga. Człowiek sam musi nauczyć się zmieniać twarze, stać się perfidny wedle perfidii wroga, wchodzić w podziemie i wychodzić z podziemia. Mówi się, że wrogowie są do siebie podobni, ich postawy są wspólne, ich uczucia podobne. W końcu zamykają się w błędnym kole, którego osią jest obsesja odwetu. Obsesja ta sprawia, że nie ma już domu, a nawet kryjówki już nie ma – pozostaje więzienie. Człowiek sam buduje sobie więzienie i sam siebie na nie skazuje.

Można budować przestrzeń społeczną jako system wielorakich kryjówek – kryjówek, w których każdy człowiek pozostaje wyłącznie u siebie, jak u Leibniza „monada bez okien”. Kryjówka łączy się z kryjówką tunelem, którym dostarczane jest człowiekowi pożywienie i odpowiednie kwantum informacji. Prawo przyznaje każdemu jakąś przestrzeń wolności. W przestrzeni tej można się bezpiecznie poruszać. Poprzez tunel można się również komunikować z mieszkańcem innej kryjówki. Razem z nim można uczestniczyć w życiu gospodarczym i politycznym. Uczestnictwo to nie będzie oznaczać wyjścia z kryjówki. Wręcz przeciwnie, budowany system łączenia w jedno wielu kryjówek będzie służył potwierdzeniu każdej poszczególnej kryjówki. Nie będzie niczym innym jak potwierdzeniem pierwotnego strachu i wynikającej stąd niezdolności do wzajemności.

 

Mówi się dzisiaj dość powszechnie, że Europa ma być „wspólnym domem Europejczyków”. Metafora „wspólnego domu” jest metaforą wolności. Oznacza ona, że nowa europejska wolność ma być podobna do wolności, jaką człowiek ma we własnym domu, gdzie czuje się „sobą u siebie”. Oznacza to również, że nie zadowala nas wolność „ludzi z kryjówek” – wolność, która żyje w zamknięciu przed innymi. Z drugiej jednak strony, zdajemy sobie sprawę z tego, że naszym punktem wyjścia jest wolność „ludzi z kryjówek”. Patrząc na naszą przeszłość, musimy przyznać, że wszyscy wychodzimy z jakichś „kryjówek”. Byliśmy mieszkańcami i zarazem więźniami „nacjonalizmu”, „komunizmu”, „liberalizmu”, wielu innych przesądów politycznych, ideologicznych, religijnych. Budowanie wspólnego domu wiąże się z ryzykiem przekraczania granic kryjówki.

Co to jednak znaczy „budować dom”? Dom, jak powiedziałem, buduje się na zasadzie wzajemności. Wzajemność oznacza ofiarowanie innemu tego, co się posiada tylko dzięki innemu. Ofiarując innemu, ofiarujemy również sobie. Ofiaruję ci dom, którego bez ciebie i tak bym nie miał. Czy Niemiec może mieć dom z Polakiem i dzięki Polakowi? Czy Polak może mieć dom z Niemcem i dzięki Niemcowi? Bo to, że możemy żyć obok siebie w dwóch odrębnych kryjówkach i możemy nawet z kryjówek telefonować do siebie, jest jasne. Ale tu chodzi o coś więcej. Tu chodzi o wzajemność. Chodzi o bycie sobą dzięki sobie.

Jeśli coś takiego jest możliwe, to tylko na płaszczyźnie doświadczenia dobra. Nie chodzi więc wyłącznie o wymianę towarów lub usług politycznych. Te mogą się rozwijać także między „ludźmi z kryjówek”. Chodzi o jakieś najgłębsze doświadczenie etyczne. Co to jednak bliżej znaczy? Czym jest „najgłębsze doświadczenie etyczne”? Dziś wielu powołuje się na etykę, najczęściej trudno jednak zgadnąć, o co im chodzi.

Nie jestem tutaj w stanie określić w sposób ostateczny, czym jest i będzie „europejski dom”. Chcę poddać pod rozwagę jedną wskazówkę, która wyłania się z naszej najnowszej historii. Wiąże się ona z etosem „Solidarności”. Rdzeniem tego etosu stało się zdanie św. Pawła, wydobyte na jaw przez nauczanie i śmierć księdza Jerzego Popiełuszki: „Zło dobrem zwyciężaj”. Zdanie to miało kluczowe znaczenie dla utrzymania pokoju społecznego we wzburzonej Polsce. A nawet więcej: wskazało ono kierunek budowania polskiego domu. Czym jest dom? Nie jest on w każdym razie miejscem, w którym zawsze dobrze się dzieje: w domu zdarzają się nieszczęścia, mniejsze i większe kłamstwa, kłótnie, a nawet czasowe zagniewania. Istotne jest jednak to, że jest to miejsce, w którym nie ma odwetu, lecz zło jest dobrem zwyciężane. Dlaczego jako dzieci czujemy się w domu „u siebie”? Bo wiemy, że matka czy ojciec dobrem przezwycięży nasze zło.

Coś podobnego daje się przenieść na naszą „europejskość”. Zło od wieków towarzyszyło naszej historii. Wiele razy na doznane zło odpowiadaliśmy odwetem, a potem znikaliśmy w kryjówkach. Trudno przypuścić, aby w przyszłości nasza współpraca układała się bez przeszkód. Jak długo żyjemy na ziemi, tak długo kręcił się będzie między nami „złośliwy Geniusz” Kartezjusza lub „Wielki Inkwizytor” Dostojewskiego, siejąc ziarno niezgody. Istotne jest jednak to, by ponad tym cieniem unosiło się przekonanie, że wszelkie zło jest nam dane po to, abyśmy je umieli dobrem przezwyciężać. Z tego przekonania bowiem buduje się dom.

Książkę ks. Józefa Tischnera „Kot pilnujący myszy” można zamówić tutaj.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.