„Trzymamy w ręce Ewangelię i zastanawiamy się, co to znaczy, że Bóg jest miłością. Sądząc po mizernych owocach owych rozmyślań, wygląda, że to niełatwe zadanie”. Na powitanie papieża Franciszka, przybywającego do Polski na Światowe Dni Młodzieży (27-31 lipca), publikujemy fragmenty jednego z ostatnich tekstów ks. Józefa Tischnera.

Tekst zatytułowany „Miłość” ukazał się na łamach „Gazety Wyborczej” w Boże Narodzenie 1999 roku. Tischner poświęcił go refleksji nad słowami „Bóg jest miłością”, które były hasłem pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski, odbytej kilka miesięcy wcześniej. „Trzymamy (…) w ręce Ewangelię i zastanawiamy się, co to znaczy, że jest miłością. Sądząc po mizernych owocach owych rozmyślań, wygląda, że to niełatwe zadanie. Raz po raz myśl nasza znajduje się na bocznicy”, pisał.
„Zazwyczaj jest tak, że to, co potrafimy zrozumieć, potrafimy także wcielić w życie; ale z miłością inaczej – tutaj więcej czujemy, niż potrafimy wcielić w życie. Istnieje jednak przykazanie miłości. Oznacza to, że miłość może być przedmiotem nakazu lub zakazu. Błądzi, kto twierdzi, że miłość jest jego prywatnym absolutem, ponad który wznieść się już nie można. Miłość poddaje się perswazji, a to znaczy, że ulega siłom, które leżą głębiej niż ona. W każdym razie wydaje się, że są takie siły – leżące gdzieś głębiej niż ona.
Czy jednak nie jest prawdą również coś przeciwnego: miłości nie da się wyperswadować? Kogo raz do pługa zaprzęgła, ten ją pociągnie przez całe życie. Ale oto jeszcze jeden paradoks miłości: miłość daje się mierzyć. Kochaj Boga nade wszystko, a bliźniego jak siebie samego. Czy tak? Czyżby w miłości kryła się miara sprawiedliwości? Czy jednak w przypuszczeniach naszych nie idziemy za daleko? Czy przyrównana do sprawiedliwości miłość nie staje się wartością przeliczalną, mniej lub bardziej opłacalną?
Tak czy owak, na podstawie tego, co powiedzieliśmy, jedno wydaje się pewne: miłości możemy się uczyć. Z tą nadzieją otwarliśmy Ewangelię. Właściwością istotną miłości jest jej zwrotność, czyli refleksyjność. We wnętrzu konkretnej, tu i teraz przeżywanej miłości żyje miłość do miłości – do tej miłości, którą miłość ta właśnie jest. Miłość chce być miłością coraz bardziej i bardziej. Miłość sama nosi w sobie swoją miarę. Istotą miłości jest to, że chce być coraz bardziej miłością. Miłość wciąż polepsza samą siebie.
Kiedy miłość polepsza samą siebie? Czy wtedy gdy potrafi ponieść coraz więcej ofiar dla siebie? Wytrzymać większy krzyż? Stać się miłością Hioba? Modlitwą na gnoju istnienia?
To wielkie nieporozumienie. Już Norwid przed nim przestrzegał, gdy mówił o prawdziwym postępie miłości. Postęp prawdziwy miłości nie polega na tym, żeby było więcej krzyża, ale na tym, żeby było więcej mądrości. >>Cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi<< (C. Norwid, Promethidion. Epilog, VII).
Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. Przyznajmy, że są takie prawdy, do których dochodzi się również poprzez męczeństwo. Jedną z takich prawd jest prawda, że cierpiąc, cierpimy z Chrystusem. Nie żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie. Czy żyjemy, czy umieramy, należymy do Boga (święty Paweł). Dzięki temu odkryciu możemy mieć udział w Boskiej godności cierpienia. Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.

Całe rozważanie – jeden z ostatnich opublikowanych przez Tischnera tekstów – zostało po jego śmierci przedrukowane w książce „Miłość nas rozumie. Rok liturgiczny z ks. Józefem Tischnerem”.