„Ja też się swatałem z Kościołem, gdy był w lepszym zdrowiu, ale nie będę się rozwodzić, gdy jest w gorszym stanie”, mówi ks. Grzegorz Strzelczyk w niezwykle interesującej rozmowie z redaktorami miesięcznika „Znak”.
Czego dziś najbardziej potrzebujemy w debatach o Kościele i wokół Kościoła? Głosów stanowczych, rozsądnych i spokojnych jednocześnie. Takim głos jest głos ks. Grzegorza Strzelczyka, teologa dogmatycznego, adiunkta na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, który zgodził się na rozmowę z redaktorami „Znaku” po tym, jak opinia publiczna w Polsce została zszokowana informacjami o licznych przypadkach wykorzystywania seksualnego nieletnich przez duchownych i o ukrywaniu takich przypadków przez przełożonych. Rozmowa dotyczyła nie tylko tego tematu, ale w ogóle całej sytuacji Kościoła w Polsce. Została opublikowana w numerze 772 pisma, wzbudziła również ogromne zainteresowanie internautów. Poniżej publikujemy jej fragmenty.
Redakcja: W różnych krajach funkcjonował ten sam mechanizm wyparcia, tuszowania, przenoszenia sprawców, ale właściwie nie ma takiego przypadku jak Polska, w której tak wiele już wiadomo, są wytyczne z Watykanu, a na konferencję prasową przychodzą najwyżsi przedstawiciele episkopatu i mówią o ataku na Kościół, przerzucają winę na „seksualizację dzieci” we współczesnej kulturze. W innych krajach otrzeźwieni jednak przyszło i doszło do zmiany osób, którym wykazano zaniechania.
Ks. Grzegorz Strzelczyk: Myślę, że rozliczenia tych, którzy są winni zaniedbaniom, jeszcze przyjdą. Taką mam nadzieję. W innych krajach też to trwało…
Skąd jednak to rozliczenie ma przyjść? Z Watykanu?
Nie lekceważyłbym ludzi, którzy zostali powołani na delegatów ds. ochrony dzieci i młodzieży. Jest wśród nich sporo uczciwych i odważnych osób, bo byle kto się tego zadania nie podejmuje. Oni mają do czynienia z cierpieniem ofiar. I to jest ważne. Bo jeśli ktoś ma bezpośredni kontakt z ofiarami, to staje przed dylematem: zlekceważyć cierpienie tej osoby i bronić kościelnego przełożonego czy stanąć po jej stronie i zrobić porządek w Kościele, np. zawiadamiając prokuraturę.
Delegaci powoli zyskują wgląd w dokumentację, dowiadują się, kto wiedział o konkretnych przestępstwach i jak na nie zareagował. Gdy odkryją nadużycia ze strony biskupa, będą mieli obowiązek zgodnie z dokumentem „Vos estis lux mundi” poinformować o tej sprawie Stolicę Apostolską. (…) Mam nadzieję, że te prawne rozliczenia osób winnych zaniedbań jeszcze przyjdą. A jednocześnie rozliczenie w pewnym sensie już następuje: wystarczy policzyć wiernych w kościołach. Jest ich coraz mniej.
Nie jest to kwestia samej sprawy pedofilii. Tu wracamy do źródeł choroby polskiego Kościoła. Trochę już Ksiądz o tym mówił: to brak intelektualnego przygotowania, triumfalizm…
Nie mam nic przeciwko uzasadnionej radości z sukcesu, jaką było odzyskanie wolności po czasach PRL-u. Niepokoi mnie coś innego – triumfalistyczna krótkowzroczność.
Fundamentalny błąd, który popełniliśmy, to ten, że po 1989 r. nie reagowaliśmy na następujące zmiany kulturowe, nie mówiąc już o ich wyprzedzaniu. Nie zrobiliśmy nic poza kolejnymi działaniami, które w istocie nas osłabiały. Za taki krok uważam np. rezygnację z katechezy parafialnej na rzecz nauki religii w szkołach. To – zwłaszcza w miastach – rozluźniło związek z parafią nie tylko dzieci, ale i wikariuszy, którzy często zarabiają więcej w szkole niż w parafii. Straciliśmy świeckich katechetów na rzecz nauczycieli religii. I do tego uzależniliśmy ten cały system od pieniędzy z państwa, a zatem w istocie od polityków.
Procesy sekularyzacyjne następują w całym zachodnim świecie. Nie jest łatwo znaleźć na nie odpowiedź.
Można się było zacząć uczyć na błędach, np. próbować zdiagnozować, co należy robić, jak przekazywać wiarę we współczesnym świecie. Zmiany kulturowe przyspieszają, Francuzi mówią o acceleration culturelle. Zachwiało się dziedziczenie wiary jako naturalnej części kultury, w której żyjemy.
W Polsce dorosło już całe pokolenie, które nie zobaczyło w wierze wartości i strząsnęło ją wraz z tym wszystkim, czego nie chciało kontynuować ze sposobu życia rodziców. A my w dyskursie publicznym powtarzamy jedynie, że mamy do czynienia z walką z Kościołem.
Jeśli tylko na to nas stać, to nie ma szans nawet na amortyzację tych procesów. Młodzi nie walczą z Kościołem. Oni go po prostu ignorują.
Dobrym przykładem jest mówienie o „cywilizacji śmierci”, która znajduje się oczywiście na zewnątrz Kościoła i która prowadzi z nim walkę. W konsekwencji używania takiego języka trudno dziś – nawet po filmie Sekielskiego – dostrzec, że zło i grzech są w środku naszych wspólnot, w tym, jak się sprawuje w nich władzę. Powtarza się wciąż, że byli niegodni kapłani, którzy ulegli „złu tego świata”. To jest jakaś błędna, sztuczna diagnoza.
To jest brak jakiejkolwiek diagnozy. Albo gorzej: niechęć do nawrócenia.
Choć „świat wszystek we złem leży” to w końcu zdanie biblijne.
Zamiast zmierzenia się z problemem, zapycha się go cytatami z Pisma Świętego, które zwalniają nas z myślenia. To perwersja w stosunku do tekstu biblijnego i Objawienia.
Kłopot jest taki, że nie mamy dziś przemyślanego tego, co się dzieje we współczesnej kulturze. Bez tego Kościół znajdzie się na jej marginesach. My już przestajemy w niej uczestniczyć.
Ten brak zrozumienia widać było w przypadku reakcji na działania performatywne, takie jak np. dodanie do obrazu Matki Boskiej tęczowej aureoli. Kościół wezwał do „publicznego przebłagania Boga za popełnione świętokradztwa”. Reakcja wydaje się nadmierna w porównaniu z tym, jak odpowiadał na zło uczynione wobec konkretnych ludzi – ofiar wykorzystania seksualnego w Kościele.
Mam wrażenie, że od pewnego momentu część naszego episkopatu działa analogicznie do pewnej partii politycznej – umacnia twardy elektorat.
To jest strategia samobójcza, bo ten twardy elektorat wiarę potrafi przekazywać „po staremu”, właśnie jako część dziedzictwa kulturowego, zespół praktyk. Grzmi zatem do młodych, że mają chodzić do kościoła, nie tłumaczy dlaczego. A młodzi na to grzmienie nawet już nie podnoszą oczu znad komórki. Znów wychodzi na wierzch nasza krótkowzroczność.
Nie trzeba być wielkim cynikiem, żeby dostrzec w ostatnim przyłączeniu się hierarchów do ataków na środowiska LGBT próbę przykrycia sprawy pedofilii.
Oczywiście to jest ewidentna taktyka na przykrycie – przy optymistycznym jednak założeniu, że chodzi o jakąś taktykę.
Myślę, że niedługo pojawi się masa krytyczna. Dodatkowym bodźcem do zmiany postawy mogą być kłopoty finansowe Kościoła. Wystarczy, że władzę w Polsce przejmie partia, która powie: odłączamy was. Przestajemy finansować remonty, lekcje religii i wydziały teologiczne. (…) Obecnie mamy model finansowania, który uczynił nas – potencjalnie lub faktycznie – zakładnikami władzy. (…)
Mówi się często – za papieżem Franciszkiem – że za rozmaitymi problemami Kościoła stoi klerykalizm. W centrum wspólnoty kościelnej znajduje się wyróżniona, niemal sakralizowana, postać księdza. To miałaby być jedna z przyczyn w trudnościach z reagowaniem na pedofilię wśród duchownych. Czy polski Kościół jest klerykalny?
Tak. Choć trzeba odróżnić dwie sprawy.
Po pierwsze, to kwestia teologii. Gdy mówimy w przestrzeni publicznej o Kościele, wciąż myślimy o duchownych. Gdy mówimy o pedofilii w Kościele, to mamy na myśli czyny duchownych, a nie wszystkich ochrzczonych, w tym świeckich. Taka wizja Kościoła to błąd eklezjologiczny. Jeśli jednak tak się mówi w samym Kościele, bo robią tak często sami księża, to trudno się dziwić, że język ten jest przejmowany na zewnątrz, w mediach czy polityce.
Po drugie, jest praktyka parafialna. W mniejszych społecznościach ksiądz „od zawsze” należał do lokalnej elity. Zwykły chrześcijanin jest często traktowany w parafii jak klient kleru. I to taki, który jak się odpowiednio nie zachowa, to nie może liczyć na sprawną obsługę. To jest klerykalizm, który diagnozuje Franciszek. On wymaga duszpasterskiego nawrócenia, przemodelowania mentalności tej części księży, która jeszcze funkcjonuje w ten sposób.
Świeccy też w większości są bardzo klerykalni.
Istnieje grupa świeckich, która należała – również „od zawsze” – do beneficjentów tego modelu. To były często rodziny duchownych – kuzyn proboszcza zostawał kościelnym itd. Czasem następowało uwłaszczenie całej rodziny na parafii. Ten model odchodzi w przeszłość. Pojawiają się za to świeccy tworzący własne struktury klerykalne – np. liderzy niektórych środowisk ideowych czy wspólnot charyzmatycznych, z których decyzjami się nie dyskutuje, trzeba ich tylko słuchać. To niebezpieczne zjawisko.
A co Ksiądz mówi tym świeckim, którzy przychodzą do Księdza i skarżą się: jesteśmy już tym wszystkim wkurzeni?
Wkurzam się razem z nimi.
A jak dodają: nie będziemy już chodzić do kościoła?
Ja też się swatałem z Kościołem, gdy był w lepszym zdrowiu, ale nie będę się rozwodzić, gdy jest w gorszym stanie. Bez przesady. Jeśli widzę rzeczywistą trudność związaną z utratą fundamentu do wierzenia, to próbuję opowiadać o Jezusie. Bo to jednak o Jego Ewangelię chodzi.
Ludzie się miotają, nie wiedzą, jak reagować. Chcą brać odpowiedzialność za wspólnotę, ale czują, że nie mają na nią większego wpływu.
Jestem za tym, żeby głośno wyrażać niezadowolenie.
Lecz to jest frustrujące.
Problem polega na tym, że np. jeśli jakiś biskup ośmieli się powiedzieć coś krytycznego o Radiu Maryja albo o jego dyrektorze, to będzie miał od razu jeśli nie pikietę pod kurią, to tonę listów z pretensjami i urywające się telefony. W innych przypadkach takich protestów nie ma.
Jak są pikiety z powodu braku reakcji na pedofilię, to uznaje się je za ataki na Kościół.
Nie przypominam sobie porządnej manifestacji zorganizowanej przez zaangażowanych katolików. Pikiety przeciwko pedofilii były organizowane przez ludzi – łagodnie mówiąc – niezbyt przychylnych Kościołowi. I takie łatwiej zinterpretować jako element „walki z Kościołem”. Podobnie jak artykuły w prasie niechętnej obecnej władzy, z której linią utożsamia się też wielu duchownych. Nie chcę zachęcać do buntu. Lepiej najpierw porozmawiać ze swoim proboszczem, nawet jeśli to będzie rozmowa trudna dla obu stron. (…)
To jaka jest recepta Księdza?
Wierzę w pracę u podstaw. W to, że trzeba systematycznie formować świeckich, kandydatów do prezbiteratu i księży. Dostarczać im intelektualnego paliwa, żeby rozumieli świat, w którym żyją i żeby uczyli się mówienia o swojej wierze.
Nasze Centrum Formacji Pastoralnej w Katowicach współorganizuje w parafiach seminaria odnowy wiary. W ich ramach ludzie po wysłuchaniu konferencji rozmawiają w grupach o tym, co ich poruszyło. Nie rozwiązują abstrakcyjnych problemów ludzkości, ale mówią o swoich przeżyciach. To się okazuje dużym wyzwaniem. Na te spotkania przychodzą czasem 60-latkowie, których nigdy nie nauczono, jak mówić o swoim przeżywaniu wiary. Gdy jednak podejmują taką próbę, okazuje się, że to staje się dla nich bardzo ważne. I jest nadzieja, że swoim wnukom nie powiedzą już po prostu: masz chodzić do kościoła. Powiedzą, jak sami żyją wiarą.
To jest trudne. Także dla księży. I dla biskupów. Bo każde nawrócenie, przemiana myślenia, jest trudne.
Niełatwo sobie wyobrazić, że abp Głódź opowiada abp. Polakowi o tym, jak przeżywa wiarę.
I tu naprawdę mamy diagnozę problemu. Lepszą niż wszystko inne. Trudno nam sobie nawet wyobrazić, że członkowie episkopatu się zbierają i rozmawiają o swoim osobistym doświadczeniu wiary. Nie, oni rozwiązują przecież istotne problemy Polski i wszechświata.
Myślę, że zmiana jest konieczna na wszystkich szczeblach funkcjonowania Kościoła. Z form aseptycznych, poprawnych, poukładanych musimy przejść do mówienia, co oznacza dla nas Ewangelia.
Nie jest to żadna cudowna formuła, ale taka jest istota odnowy, która musi się dokonać.
A jaki obraz ma Ksiądz przed oczami, gdy myśli o Kościele?
Trudne pytanie. Ja widzę ciemność.
Niektórzy żartują, że światło w Kościele widzą jedynie przy wyjściu.
Nie o to chodzi. Dla mnie fundamentalnym doświadczeniem kościelności jest konfesjonał. A więc nie jest to doświadczenie mające twarz konkretnego człowieka. To ciemność konfesjonału i dziesiątki ludzi, którzy tak bardzo mi zaufali, że opowiedzieli o swoich grzechach.
W konfesjonale jestem świadkiem, jak Bóg przebacza grzechy. To jest dla mnie istota Kościoła: w nim Bóg dokonuje pojednania grzeszników.
To też doświadczenie zaufania. Ludzie ufają mi, a ja – jako penitent – ufam swojemu spowiednikowi. W konfesjonale, jak w Kościele, dzieje się dużo dobrych, choć niełatwych rzeczy. A te najlepsze nie zawsze widać.
Całą rozmowę z ks. Grzegorzem Strzelczykiem można przeczytać tutaj.
Polecamy też wydaną przez miesięcznik „Znak” książkę Jerzego Vetulaniego i ks. Grzegorza Strzelczyka „Ćwiczenia duszy, rozciąganie mózgu”, którą można zamówić tutaj.
Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.