„Mówienie o sobie, jakikolwiek ekshibicjonizm, nawet lekki, był u nas w domu uważany za coś w bardzo złym stylu. Obowiązywała też pewna powściągliwość w okazywaniu uczuć i emocji”- tak opowiadał o swojej przeszłości ks. Adam Boniecki w rozmowie z Anną Goc. Z okazji 90 urodzin ks. Adama Wydawnictwo Znak przygotowało wznowienie książki „Boniecki. Rozmowy o życiu”, którego fragmenty udostępniamy poniżej.

 

Anna Goc: „Znam Adama od lat, a niewiele o nim wiem” – mówią Twoi znajomi. Nie opowiadasz o swoich doświadczeniach w kazaniach, niechętnie wracasz do wspomnień. Dlaczego?

Ks. Adam Boniecki: Tak mówią? Miło mi to słyszeć. Tak zostałem wychowany. Mówienie o sobie, jakikolwiek ekshibicjonizm, nawet lekki, był u nas w domu uważany za coś w bardzo złym stylu. Obowiązywała też pewna powściągliwość w okazywaniu uczuć i emocji. A już egzaltacja była wyraźnie tępiona. Nie znaczy to oczywiście, że nie zaznaliśmy ciepła i uczuć rodzicielskich, że nie wiedzieliśmy, iż są osoby bliskie, przed którymi można się otworzyć.

Podobnie w seminarium: moi mistrzowie ostrzegali przed kaznodziejstwem polegającym na mówieniu o sobie. Bardzo się tego wystrzegam. Ludzie nie po to przychodzą do kościoła, żeby słuchać wywnętrzeń księdza, a moje opowieści o mnie samym nikogo nie interesują. (…)

 

A na czym polegała powściągliwość w relacji z mamą?

Po śmierci ojca i po wyrzuceniu nas z majątku byliśmy z mamą właściwie stale i pomagaliśmy jej w różnych codziennych czynnościach. Nie mówiliśmy do siebie żadnych wielkich słów, ale łączyły nas bardzo silne więzy, miłość, wzajemna troska o siebie. Staraliśmy się też nie być powodem jej zmartwienia.

Pamiętam takie wydarzenie. Po wojnie w Warszawie często jeździło się na stopniach zatłoczonego tramwaju, wskakując na nie w biegu. Raz tak wskakiwałem i się nie udało. Walnąłem o bruk. Paskudny upadek, rozdarte spodnie, potłuczone kolana. Wróciłem do domu i skłamałem, że spadłem ze schodów czy coś podobnego. Potem spowiadałem się z tego kłamstwa. Do dziś pamiętam słowa księdza, który uznał, że dobrze zrobiłem, bo po co mama ma się martwić, że tak kiepsko wskakuję do tramwaju. Mądry kapłan uznał, że nie muszę obnażać tej swojej klęski.

Ślad niechęci do wylewności i egzaltacji pozostał w moim dystansie do pobożności barokowej, której wiele pojawia się w różnych religijnych książkach i modlitewnikach, a także w kazaniach. Nie czuję się dobrze, słuchając tak zwanych świadectw, kiedy ktoś publicznie opowiada o swoich przeżyciach religijnych. Ta wyniesiona z domu powściągliwość w sferze emocjonalnej obejmuje więc także religijność.

Wpływa na modlitwę?

Modlitwa jest sprawą intymną i trudno mi o tym opowiadać. Mogę powiedzieć, że moja modlitwa ewoluuje, zmienia się w miarę przeżytych lat. Na każdym etapie życia jest inna. (…)

Modlisz się własnymi słowami?

Raczej własnymi myślami. A uproszczenie, o którym mówiłem, polega na tym, że w mojej modlitwie jest coraz mniej słów. Ale o czym mieliśmy rozmawiać?

O nagości.

W miarę możności ukrywamy defekty swojego ciała, miejsca chore, nieudane, blizny, nie wychodzimy też do ludzi rozczochrani i nieumyci, wkładamy sztuczne szczęki, aparaty słuchowe, tupecikiem przykrywamy łysinę, robimy makijaż. Zakładamy maskę, akceptujemy przyjęte konwenanse. Czy przez to stajemy się zakłamani? Chyba nie. Nie chcemy innych obarczać swoją brzydotą. Dlatego nie odsłaniamy publicznie naszego wnętrza, ukrywamy słabości, niezagojone rany. (…)

Nagi człowiek jest bezbronny. Odpowiedzią na jego zaufanie musi być przyodzianie nagości. Ważne, by nie dać po sobie poznać, że pamiętamy o jego słabych miejscach. By miejsca bolesne traktować z delikatnością.

Jeśli zrobiłem fatalne rzeczy, nie do naprawienia, i komuś o tym mówię, wpuszczam go do sfery, którą normalnie osłaniam. Bycie dopuszczonym do takiego intymnego wnętrza to straszliwe zobowiązanie. Każdy ma poczucie, że prawda o nim jest skomplikowana. Że nie jest ani tylko piękna, ani tylko odrażająca. Jest i taka, i taka. Nie wierzę, że są ludzie kryształowi, przezroczyści.

Nagość może być więc rozumiana jako symbol bezbronności. Odsłaniamy się przed innymi z poczucia bezradności, ze zmęczenia nieudanymi próbami zmiany, w poszukiwaniu pomocy. Odsłaniamy się, bo mamy zaufanie. Nie ma sytuacji beznadziejnych. Miłosierdzie jest większe niż nasze grzechy.

Książkę można zamówić tutaj.