„Miłość to energia silniejsza niż śmierć. Nawet po śmierci kochającego żyje w osobach, które były kochane, i daje im siłę do życia. Ja to wiem”, mówi Anna Dymna w rozmowie z Wojciechem Bonowiczem. Wywiad z ubiegłoroczną laureatką Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” (nr 49/2024).

 

Anna Dymna jest wybitną aktorką i działaczką społeczną, założycielką i prezeską Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko” pomagającej osobom z niepełnosprawnością intelektualną. W wywiadach często opowiada o swojej działalności, o teatrze, który kocha, o programach telewizyjnych, które prowadzi. Rzadko jednak udaje się ją namówić na odsłonięcie bardziej prywatnych obszarów jej życia. Jak wygląda codzienny świat Anny Dymnej? O czym myśli, kiedy nie śpi? Co ma do powiedzenia o cierpieniu, Bogu, miłości, nadziei? Co jest dla niej ważne w życiu?

O tym wszystkim można przeczytać w rozmowie, którą z ubiegłoroczną laureatką Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera przeprowadził Wojciech Bonowicz. Całą rozmowę znaleźć można w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego” lub na stronie internetowej pisma, a poniżej przedrukowujemy jej mały fragment.

 

Często myślę, że właściwie jestem wielką szczęściarą. Ludzie podchodzą do mnie na ulicy i pytają: „Czy mogę się do pani przytulić?”. Ja wtedy mówię: „Proszę uważać, w takim przytuleniu mogę więcej zabrać, niż dać”. Bo ja jestem wampir. Na scenie zresztą też. Niestety teatr się zmienia, dziś częściej gra się nie ze sobą, ale tak jakoś w przestrzeń. Mniej jest takich sytuacji, że patrzysz partnerowi w oczy, trzymasz go za rękę, jest przepływ energii. Mnie tego brakuje, bo ja żywię się energią innych. W życiu ludzie też coraz rzadziej patrzą sobie w oczy, często są samotni, poblokowani, nie potrafią ufać i okazywać emocji.

Najlepiej mieć w pobliżu kogoś takiego, przy kim miło jest posiedzieć. Są tacy ludzie, z którymi nawet nie musi się rozmawiać. Sam fakt, że są obok, sprawia, że wszystko jest tak, jak powinno być.

 

Szczęście?

Poznałam kiedyś mężczyznę, który ma SLA (stwardnienie zanikowe boczne). Choroba stopniowo upośledzała kolejne funkcje jego organizmu. Gdy niczego już nie robił sam, mógł jeszcze ruszać gałkami ocznymi i oczami pisać na komputerze. Dostawałam od niego listy, w których opisywał, jak bardzo jest szczęśliwy, bo widzi żonę, czuje jak pies liże jego rękę, no i może jeszcze sam podróżować w Internecie i pisać. Zamknięty w swoim ciele napisał o tym książkę. Teraz już nie pisze. Niczym nie rusza. Żona mu otwiera i opuszcza powieki. To ja się teraz pytam: co to jest szczęście?

Dzięki takim ludziom wiem, że są rzeczy ważne i takie, które nie mają znaczenia. Nie ma znaczenia, że jestem stara, moje ciało jest słabe i pomarszczone. Nie chodzi nawet o to, co potrafisz zrobić, a co nie.

 

To co jest ważne?

Ja to wiem, ale nie umiem powiedzieć. Możesz to przeżyć, możesz tego doświadczyć. Wtedy wiesz. Ale nie wiesz tego dzięki słowom.

 

Miłość?

Ona „ jest wszystkim, co istnieje” – tak napisała Emily Dickinson. I ja wierzę, że miłość jest najważniejsza. Miłość do życia, do tego, co nas otacza, do tego, co się robi, a przede wszystkim do ludzi. To energia, która silniejsza jest niż śmierć. Nigdy się nie kończy. Nawet po śmierci kochającego żyje w osobach, które były kochane, i daje im siłę do życia. Ja to wiem.

Wielu ludzi jest przeraźliwie samotnych. Nie mają komu opowiedzieć, co czują, co się z nimi dzieje. Po moich publicznych spotkaniach mnóstwo osób podchodzi i zaczyna mi się zwierzać. Ja już często nie mam siły, muszę jechać dalej, żeby gdzieś zdążyć, ale wtedy rozlega się błagalne: „Jeszcze tylko ja”, „Jeszcze tylko ze mną”. Płakać mi się czasem chce, bo w takim pośpiechu nie można nikogo tak naprawdę wysłuchać. Mimo to zatrzymuję się, uśmiecham, próbuję. Jak czuję, że sprawa jest poważna, proszę o kontakt przez fundację. Ale bywa, że wewnątrz mnie aż kipi. Jestem wściekła na siebie, że jestem za słaba, że momentami nie wystarcza mi cierpliwości, że muszę walczyć ze sobą, żeby zachować uśmiech.

 

Może nie trzeba walczyć? Może niekiedy trzeba się schować, nie wychodzić?

Bywa, że kiedy tłum ludzi napiera na mnie, chce całować, robić sobie zdjęcie za zdjęciem, mam ochotę uciekać. Ale z drugiej strony za każdym takim człowiekiem jest jakaś historia. Może to rzeczywiście dla kogoś ważne, że zrobi sobie zdjęcie z Dymną? Może dzięki temu poczuje się lepiej? I przecież naprawdę to ogromne wyróżnienie, że ktoś mnie potrzebuje choć na chwilkę.

Bardzo lubię czytać wiersze. Salony Poezji wzięły się właśnie z tej mojej miłości. Kiedy czytasz wiersz, musisz się skupić, wejść w opisany świat, wyciszyć się. Odzyskuję wtedy spokój. Kiedy czytam wiersze z różnych epok, to myślę o tym, że właściwie nie ma się co martwić, bo i sto, i pięćset lat temu ktoś coś podobnego przeżywał, miał te same problemy i wątpliwości, co my teraz.

 

Kochał, był pogubiony, nie wiedział, co ze sobą zrobić.

I bolało go. Więc jeśli ciebie coś boli, coś cię irytuje, nie przejmuj się. Tak po prostu musi być. Jest taka krótka proza Czesława Miłosza zatytułowana „Obudzony”. Bohater budzi się z myślą, że wszystko, co przeżył, było takie, jak miało być. I że to jest wielka łaska tak właśnie na swoje życie popatrzeć. Bo my się okropnie miotamy, ciągle o coś oskarżamy. A tymczasem chodzi o to, żeby swoje życie polubić. A jedną z dróg do tego prowadzących jest mieć pasję i kochać to, co się robi.