Józek Tischner, Ksiądz Profesor, wydał w naszym wydawnictwie piętnaście książek, kilka dziesiątków esejów i rozpraw zamieścił w miesięczniku „Znak”, a w „Tygodniku Powszechnym” dobrych kilka setek artykułów. Dziesiątki, setki tysięcy książek, które poszły między ludzi – to wszystko wyznacza ogromny, związany z naszym środowiskiem, dorobek Józefa Tischnera, to pokazuje, jak niezmiernie ważnym był dla nas człowiekiem, autorem, przyjacielem, dobrym duchem. Tym właśnie był: dobrym duchem, a może i duszą naszego środowiska, dzięki czemu jego myśli o człowieku, o Kościele i o Polsce stawały się naszymi, a też nieraz miewaliśmy wrażenie, że to co nas nurtuje i nam jest bliskie, on wyraża w sposób sobie właściwy, czasem wprost, celną i śmiałą formułą dotykającą istoty rzeczy i rozjaśniającą w głowach, a czasem drobnymi krokami, długą drogą, niełatwą, dochodząc do potwierdzenia jakichś głębokich, pierwotnych intuicji. Toteż można powiedzieć, że przy całym zróżnicowaniu tego nieco „hipostatycznego” bytu, jakim jest środowisko Znaku, Józef Tischner był przez ostatnich lat kilkanaście jego niewątpliwym i niekwestionowanym intelektualnym i duchowym liderem: myśmy się z nim, w wielkiej mierze, utożsamiali, a i on, jak mogę sądzić, z nami. W powodzi wspomnień pośmiertnych łatwo jednak zapomnieć, że droga Tischnera do Znaku i „Tygodnika” nie była usłana różami. Nie było tak, żebyśmy to my dostrzegli zdolnego młodego księdza i zaprosili go do współpracy. Wręcz przeciwnie: to on sobie nas wybrał, on postanowił u nas zbudować swoją pisarską siedzibę. Znaleziona w archiwum miesięcznika „Znak” niepodpisana kopia pierwszego bodaj listu do księdza Józka, z listopada 1957 r., niesie wiadomość, że artykułu „nie będziemy mogli wykorzystać w druku, bo napisany jest zawile i językiem niezwykle trudnym, tak że nawet bardzo uważny czytelnik trafiłby na ustępy mało zrozumiałe i zapewne zrezygnowałby z dotarcia do wniosków i ich przemyślenia”. I nie była to odmowa jedyna. A jednak on się uparł: będzie pisał w „Znaku” i w „Tygodniku”. Nie było mu łatwo. Ale jako uparty góral postawił na swoim i z początkiem lat 60. ukazał się jego pierwszy tekst w „Tygodniku”, będący zresztą recenzją z numeru „Znaku”. W 1965 r. – pierwszy tekst w miesięczniku, a dziesięć lat później pierwsza książka: Świat ludzkiej nadziei. Wielu czytelników pamięta gromkie i ostre polemiki, wywołane Tischnerowskimi krytykami tomizmu, w których z autorem Człowieka przez okna systemu spierał się między innymi Jerzy Turowicz. Ale on sobie to cenił i na tej trudnej drodze szlifował skutecznie swoje myślenie i swój styl. Dla niejednego spośród nas Tischner był zrazu problemem, wyzwaniem. Jego filozofowanie „z wnętrza metafory” dla mnie, ukształtowanego na innych zgoła lekturach, było często nieprzekonujące, nieczytelne. Dopiero poznawszy bliżej Tischnera-człowieka, doszedłem do przekonania, że przecież to, co on pisze, musi być autentycznym wysiłkiem dochodzenia do prawdy, więc warto spróbować wejść w świat tego myślenia, mimo trudności. I ten wysiłek opłacił się stokrotnie. Mogę powiedzieć, że Tischner otworzył przede mną podwoje do pewnego nurtu pisarstwa filozoficznego czerpiącego z fenomenologii i hermeneutyki, którego z pewnością nie odnalazłbym ani nie docenił bez jego udziału. A to tylko jedno z okien, które przede mną otwarł – jest ich znacznie więcej. Tak więc Józek dobijał się do Znaku długo i nie bez wysiłku – ale jak się już dobił – to nie tylko do instytucji, nie tylko do łamów pism, nie tylko do wydawnictwa – ale do ludzi, przede wszystkim do ludzi: do naszych rozumów, do naszych serc. I tam też, nie tylko w swoich książkach, pozostanie.

Henryk Woźniakowski, prezes SIW Znak