Zanim jeszcze rozpoczęły się imprezy trzeciego dnia Dni Tischnerowskich, do organizatorów dotarły dwie smutne wiadomości: na konferencję nie przybędą ksiądz Henryk Witczyk („uwięziony” w Rzymie z powodu zmian w rozkładzie lotów) oraz Agata Bielik-Robson (z powodu choroby). W ten sposób drugi dzień konferencji składał się z dwóch wystąpień i długiej dyskusji. Rekompensatą za nieobecność dwojga znakomitych prelegentów była możliwość zadania większej liczby pytań tym, którzy dotarli.
Sesję rozpoczęło wystąpienie wybitnego kanadyjskiego filozofa, prof. Charlesa Taylora, zatytułowane „Epoka świecka. Diagnoza”. Na początku prof. Taylor wyjaśnił, co ma na myśli, kiedy mówi o „świeckości”: chodzi mu przede wszystkim o zmieniające się warunki, w jakich ludzie nadal praktykują swoją wiarę. Świeckość, rozumiana jako odrywanie się życia publicznego od religii lub zanik czy schyłek praktyk religijnych, bywa przedstawiana jako jednorodny, linearny proces: im dalej w czasie, tym więcej świeckości. Taylor widzi te zjawiska inaczej: zmiany nie prowadzą do zaniku religii (w jego wykładzie konkretnie – chrześcijaństwa), lecz do powstawania nowych stylów bycia religijnym. Warunki się zmieniają, ale wciąż istnieją ludzie, którzy szukają sposobów rozumienia swojej wiary i życia nią.
„Chciałbym zacząć od opisu tła, które zniknęło”, mówił prof. Taylor, czyli warunków, w jakich rozwijała się wiara, których już nie ma lub istnieją w szczątkowej formie. W długim i bardzo interesującym wywodzie autor „Źródeł nowoczesności” przedstawił trzy różne sytuacje kulturowe (których fundamentem były lub są trzy odmienne zespoły wyobrażeń, tzw. społeczne imaginaria): świat magiczny, który został ostatecznie odczarowany (przy czym odczarowanie nie było bynajmniej dziełem ateistów, lecz przede wszystkim samych chrześcijan); świat deistyczny (świat opatrznościowej konstrukcji), który stworzył wizję harmonijnego funkcjonowania społeczeństwa; i świat nowoczesny, świat ludzi mobilnych, nie przywiązanych do jednego miejsca.
Po średniowieczu społeczeństwa nie postrzegają już samych siebie jako istniejących od zawsze. W tradycyjnej monarchii wszystko było oparte na przedustawnym porządku. Ta wizja musi ustąpić miejsca nowej, w której porządek jest efektem wspólnej mobilizacji. W tej nowej wizji Bóg jawi się jako doskonały architekt, którego człowiek ma tylko naśladować. Idea Boga jako architekta – bardzo mocna zwłaszcza w społeczeństwach protestanckich – zostaje jednak podważona w XIX wieku. Pojawia się m.in. Darwin i teoria ewolucji, co podkopie fundamenty dotychczasowych wyobrażeń. Kryzys, podkreślił prof. Taylor, jest tym głębszy, im bardziej ludzie wierzyli w poprzednią wizję i poprzednie uzasadnienie. To tłumaczy np. siłę kreacjonizmu w USA – jest to próba obrony za wszelką cenę dotychczasowych uzasadnień.
Jednak zmiana warunków czy zaplecza za każdym razem powoduje też powstawanie nowej religijności i nowych uzasadnień. Jakie są dzisiejsze ścieżki dojścia do wiary? Wśród kilku przykładów Taylor wymienił drogę Jeana Vanier, a więc poszukiwania tego, co jest istotą człowieczeństwa, i życia wedle tego, co zostało odkryte. Vanier dostrzegł to, co dostrzega wielu: moralne życie może się stać rutyną, a instytucje powołane do pomocy mogą się degenerować. Żeby tak nie było, trzeba stale wracać do źródłowego doświadczenia „twarzą w twarz”. Wiara jest jedną z dróg takiego powrotu.
Kościół katolicki jako instytucja odpowiedział na kolejną zmianę warunków Soborem Watykańskim II. Wciąż jednak stoi przed nim wyzwanie, jak stworzyć sakramentalną wspólnotę jedności dla ludzi różnych ścieżek, mających różne zaplecze. „Nie wydaje mi się”, powiedział Taylor, „żeby hierarchia Kościoła chciała podjąć to wyzwanie. Ale trzeba je podjąć”.

 

Wystąpienie s. prof. Barbary Chyrowicz, znakomitego etyka, laureatki Nagrody Znaku i Hestii im ks. J. Tischnera w roku ubiegłym, uszczegółowiło tę wizję, którą przedstawił prof. Taylor. Za wieloznacznym tytułem „Postęp, rozwój, konserwatyzm…” kryła się refleksja dotycząca napięć, jakie wytwarzają współczesne przemiany w dziedzinie moralności. „Kiedy przyglądamy się dzisiaj moralnemu wymiarowi sporów: nauka – religia, których jesteśmy czynnymi lub biernymi uczestnikami, zauważamy, że strony tych sporów bywają często określane odpowiednio: postępową i konserwatywną. Postęp kojarzy się nam zdecydowanie pozytywnie, konserwatyzm natomiast aż nadto trąci obskurantyzmem, zacofaniem i ignorancją. Chcemy być postępowi, a Kościół – mój Kościół czy nasz Kościół – wydaje się w kontekście tych sporów zawsze pasé…”
Wydaje się, że postęp, mówiła s. prof. Chyrowicz, jest kategorią, która dotyczy raczej nauki (w sensie – nauk szczegółowych) i techniki niż moralności. „Postęp technologiczny odsyła osiągnięcia minionych wieków do lamusa historii. Osiągnięcia starożytnych geniuszy interesują nas głównie w sensie historycznym. Jeśli jakaś teza naukowa okazuje się z czasem błędna zostaje odrzucona, a jeśli nie, to znajduje swoje wdrożenie w osiągnięciach następnych wieków. Nowe odkrycia czynią stare nieaktualnymi, posuwamy się naprzód doskonaląc naszą wiedzę, zbliżając się wciąż do prawdy o otaczającym nas świecie”.
Podczas gdy począwszy od starożytności nauka przeszła długi proces, zasady moralne – także te uświęcone autorytetem Kościoła – jakby pozostały w miejscu. Nadal zadajemy te same pytania, dyskutujemy te same problemy. Czy wolno poświęcić życie jednego niewinnego, by uratowac dziesięciu? Jaki podział jest sprawiedliwy? Zmieniają się obyczaje, które uznajemy czasem za moralnie relewantne, zmienia się w miarę postępu nauk szczegółowych wiedza na temat ludzkiej natury, a wraz z nią i rozumienie tego, co dobre względnie złe dla posiadającego ją człowieka. Ale pytania pozostają właściwie te same.
Czy zatem postęp moralny istnieje? Czy nie należałoby w imię tego postępu „pokłonić się” czasem nauce? Jak to niektórzy powtarzają: pogodzić nowoczesność z tradycyjnym systemem wartości? Według s. prof. Chyrowicz próba przeniesienia kategorii „postępu” z nauk szczegółowych do sfery moralności, także tej inspirowanej religijnie, bywa pułapką i prowadzi do nieporozumień. Czy człowiek początku XXI wieku może się rzeczywiście szczycić postępem w dziedzinie moralności podobnym do tego, jaki nastąpił w obrębie nauk szczegółowych?
Z moralnością, podkreśliła prelegentka, jest trochę jak ze sztuką. Nie ma dziś większych wirtuozów niż w dawnych wiekach. Na zmianach zachodzących w dziedzinie obyczajowości czasem zyskujemy, a czasem tracimy. Zadaniem etyki nie jest formułowanie nowych praw, lecz stosowanie starych praw do nowych sytuacji. Uczenie moralności bardziej przypomina uczenie naukę gry na fortepianie niż dokonywanie eksperymentów.
Drugi dzień sesji podsumowała dyskusja prowadzona przez prof. Aleksandra Bobko, w której obok prelegentów wziął też udział prof. Tadeusz Gadacz.
O godzinie 17.15 w Auli Auditorium Maxiumum UJ przy ul. Krupniczej gość specjalny tegorocznych Dni Tischnerowskich ks. prof. Tomáš Halík z Uniwersytetu Karola w Pradze wygłosił wykład z cyklu Colloquia Tischneriana zatytułowany „Solidarność pielgrzymów – chrześcijaństwo na dziedzińcu pogan”. Nawiązał najpierw do eseju ks. Tischnera „Wiara w godzinie przełomu”, a konkretnie do otwierającego go opisu sporu między artystą i duszpasterzem o to, jak przedstawić na obrazie św. Brata Alberta. W sporze tym ujawniły się dwa rozumienia chrześcijaństwa. Duszpasterz chciał, aby Albert rozdawał chleb biednym: to wizja Kościoła, który „z góry” rozdaje potrzebującym to, czego jest „właścicielem”. Malarz chciał, by Albert odkrywał Chrystusa w biednym: to wizja chrześcijaństwa, które jest dopiero w drodze, musi szukać Chrystusa, spotykać go w biednych, niczego nie posiadających. Także w tych, którzy są „biedni”, bo szukają Boga. Jest taka pokusa, by ich także traktować „z góry”, z perspektywy „posiadaczy prawdy”.
„Boża moc objawia się w ludzkiej słabości; dopiero gdy będziemy mieli odwagę przyznać się i przyjąć swoją słabość, otworzymy drzwi na działanie Bożej mocy. Dopiero gdy pozbędziemy się pewności właścicieli prawdy, gdy uświadomimy sobie, ze wszystkimi konsekwencjami, że jesteś w drodze, a nie u celu, nasza droga przestanie być błądzeniem w zaczarowanym kręgu beznadziejnego powtarzania”.
Refleksja ks. prof. Halíka krążyła wokół tego zasadniczego napięcia, a także wokół obrazu, który pojawił się w jednej z wypowiedzi papieża Benedykta XVI. Papiez stwierdził, że być może Kościół powinien dziś stworzyć coś w rodzaju „dziedzińca pogan”, jaki istniał w świątyni jerozolimskiej, gdzie ludzie „mogliby jakimś sposobem odnieść się do Boga, chociażby Go jeszcze nie znali”. Słowa te, wyznał ks. prof. Halík, napełniły go z początku entuzjazmem. Ale potem przyszły wątpliwości: czy nie będzie to oznaczać powrotu do tej wizji, którą trzeba porzucić? Wizji, w której do poszukujących mówi się „z góry”? Dlatego w swoim wykładzie rozwinął inną wizję: wizję „solidarności pielgrzymów”.
„Prawdy wiary”, mówił, „nie możemy >>posiadać<<, możemy jej tylko doświadczać – a to przede wszystkim w spotkaniu i dialogu. Chrystus przychodzi do nas często incognito, właśnie w >>tych drugich<<, odróżniających się od nas, nam do tej pory nieznanych. To znaczy, że ten drugi, >>inaczej wierzący<<, >>poganin<<, >>ateista<< nie jest dla mnie tylko >>obiektem misyjnym<<, któremu ja mogę przekazywać Chrystusa i wiarę jako coś, co bym już – w odróżnieniu od niego – w pełni posiadał. Staram się natomiast go zrozumieć jako brata w człowieczeństwie, zrozumieć w jego odmienności. Odmienność, jeśli się przed nią nie bronię i nie traktuję jako zagrożenia dla mojej tożsamości i mojej wiary, przypomina mi nie tylko o własnej kruchości i ograniczoności, ale też uświadamia, że moje poznanie religijne jest tylko cząstkowe i pełne nierozwiązanych zagadek”.
Po półgodzinnej przerwie po zakończeniu wykładu ks. prof. Halík wraz z prof. Taylorem zasiedli w „Jaskini filozofów”, aby odpowiadać na pytania zadawane przez Elżbietę Kot, Wojciecha Bonowicza i Łukasza Tischnera, a także przysyłane przez licznie zgromadzoną publiczność (przeszło pół tysiąca widzów). Rozmowa dotyczyła głównie wizji chrześcijaństwa i dialogu międzyreligijnego. Główni „jaskiniowcy” zgodzili się, że nie należy tworzyć „religijnego esperanto”. Prof. Halík wspomniał, że jest takie niebezpieczeństwo, iż będzie się prowadzić ten dialog w zamkniętym gronie „dialogistów” z obu stron i nic z niego na dłuższą metę nie wyniknie. A prof. Taylor przyznał wręcz, że – jako filozof – nie umie tak naprawdę powiedzieć, co miałoby być celem takiego dialogu (poza wzajemnym poznaniem). Dyskusja była więc bardzo ciekawa, bo obaj rozmówcy powiedzieli nieco więcej o własnych doświadczeniach i własnych wątpliwościach.
Wiele osób uczestniczących w popołudniowych spotkaniach podkreślało, że był to najbardziej inspirujący dzień tegorocznych Dni Tischnerowskich. Przed wykładem prof. Halíka Wojciech Bonowicz przypomniał, że jest to też dzień, w którym 90 lat kończy nestor środowiska „znakowo-tygodnikowego” prof. Jacek Woźniakowski. „Można by wręcz powiedzieć, że bez niego nie byłoby Dni Tischnerowskich lub byłyby one inne”. Oklaski zebranych były podziękowaniem dla Jacka Woźniakowskiego – a jego syn, Henryk, obiecał, że przekaże te podziękowania ojcu, który obecnie mieszka w Warszawie.