Taki tytuł nosiła debata, która odbyła się w ramach 18. Dni Tischnerowskich w Krakowie. Zapraszamy raz jeszcze do jej wysłuchania.

 

Debata w drugim dniu imprezy – w czwartek 19 kwietnia 2018 r. – na Uniwersytecie Jagiellońskim. W Auli Głównej Collegium Novum UJ dyskutowali: publicystka Agnieszka Kołakowska, literaturoznawca Ryszard Koziołek oraz filozof Ireneusz Ziemiński, laureat Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera z roku 2017. Rozmowę poprowadziła filozofka Maria Karolczak.

Na pytanie o to, czy słowo może krzywdzić, odpowiedzieć jest stosunkowo łatwo. Ale już na kolejne pytanie – jak to się odbywa i jak temu przeciwdziałać – udzielić odpowiedzi znacznie trudniej. Tęsknoty jednych zwracają się ku strukturom państwa: to ono powinno powstrzymać „krzywdę słów”, wyznaczyć granice i karać tych, którzy je przekraczają. Inni skłonni są raczej minimalizować udział państwa w osądzaniu, co jest krzywdą mowy a co nie, oddając inicjatywę opinii publicznej. To trudny i jednocześnie gorący temat, nie mogło go więc zabraknąć podczas 18. Dni Tischnerowskich, których przewodni temat brzmiał „Wolność i słowo”.

 

Debata była bardzo żywa, dzięki różnicy stanowisk. Pojawiły się przejmujące pytania o to, jak bronić się przed niepożądanymi treściami, a jednocześnie nie mnożyć prawnych ograniczeń, które zawsze rodzą niebezpieczeństwo cenzury.

Punktem wyjścia było zaproponowane przez Ryszarda Koziołka określenie „mowa krzywdząca”; jego autor starał się doprecyzować, co miałoby ono znaczyć, a jednocześnie wskazał na jego ograniczenia.

„Ze studentami interesowała nas strategia oporu”, mówił Koziołek. „Jakie mamy instrumenty oporu wobec tego, co uznajemy za obelżywe, wulgarne, dyskryminujące. Niestety, ze smutkiem zauważyłem, że zmierza to w stronę dekretacji określonych słów jako krzywdzących: że państwo sporządzi listę, słownik >>przeklętych<< słów i będzie ścigać użytkowników. Uznaliśmy to za niewystarczające i poszliśmy w stronę odbiorcy, jego reakcji. Poznacie mowę krzywdzącą po czynach, których ona dokonuje. Po tym, jak zachowuje się człowiek dotknięty takim słowem. W odpowiedzi używa on metafor związanych z cielesnością: boli mnie to, rani itp., mimo że nie mamy do czynienia z ranami fizycznymi”.

„Czy zapowiedź krzywdy to to samo co groźba? Bo jeśli tak, to tu w prawodawstwie amerykańskim są pewne rozwiązania”, mówiła z kolei Agnieszka Kołakowska. „Natomiast musimy o tym myśleć również praktycznie. Nawet jeśli weźmiemy intencje, skutki, wagę tych skutków i jakoś sprecyzujemy te skutki, to ile czasu będziemy potrzebować w sądach, żeby to rozstrzygnąć? Wydaje mi się to zupełnie niepraktyczne… Poza tym mamy w świecie wiele sposobów kneblowania wolności słowa przez odwołanie się do poczucia krzywdy”.

„Oba człony nazwy >>mowa krzywdząca<< są nieprecyzyjne”, zwracał z kolei uwagę Ireneusz Ziemiński. „Mowa to nie tylko słowo, to może być np. jakiś obraz, wykorzystanie symbolu religijnego. A krzywda? Jakie warunki muszą być spełnione, żebyśmy uznali, że ktoś został skrzywdzony? Pewnie byśmy uznali, że został pozbawiony jakiegoś dobra lub wyrządzone mu zostało jakieś zło. Ale jak to wyznaczyć? A do tego dochodzi osobiste odczucie. Jeden ma grubą skórę i nic go nie obraża. Czy w jego przypadku też można mówić o krzywdzie? Nie wszystko da się zdefiniować i nie wszystko można zdefiniować, twierdził Arystoteles. Chyba odwoływałbym się jednak do subiektywnych odczuć, a równocześnie – do pewnego społecznego konsensusu”.