25 lipca ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” i przewodniczący kapituły Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera, kończy 75 lat!
Ks. Adam Boniecki urodził się w 1934 r. w Warszawie. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1960 r. Jest członkiem Zgromadzenia Księży Marianów (w latach 90. był jego przełożonym generalnym). W swoim życiu połączył dwa zaangażowania – duszpasterstwo i dziennikarstwo. Po studiach filozoficznych na KUL-u (w latach 1961-1964) pracował m.in. jako duszpasterz akademicki w kościele św. Anny w Krakowie. W 1964 r. na zaproszenie biskupa Karola Wojtyły podjął pracę w redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Przez dwa lata przebywał we Francji, gdzie studiował w Instytucie Katolickim w Paryżu i poznawał małe wspólnoty. Pisał stamtąd do „Tygodnika” korespondencje o zmieniającym się obliczu Kościoła. W 1979 na życzenie Jana Pawła II został redaktorem naczelnym polskiego wydania „L’Osservatore Romano” i pełnił tę funkcję do 1991 r. Po powrocie do „Tygodnika Powszechnego” został asystentem kościelnym pisma, a po śmierci Jerzego Turowicza (1999) – jego redaktorem naczelnym. Jest autorem licznych artykułów i książek, m.in. „Kalendarium życia Karola Wojtyły”, trzech tomów „Notesu rzymskiego” i rozmów o encyklikach „Zrozumieć Papieża” (wraz z Katarzyną Kolendą-Zaleską). Od 2001 r. jest przewodniczącym kapituły Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera.
„Myślę czasem o tym, że któregoś dnia zadzwoni prowincjał i powie: koniec z Krakowem, proszę zostać spowiednikiem w Zadupiu Górnym”, mówił przed pięcioma laty w wywiadzie dla „Tygodnika”. „Łatwość zostawiania kolejnych miejsc, niechęć do gromadzenia rzeczy i robienia z mieszkania muzeum wyniosłem chyba z doświadczeń wcześniejszych niż kapłaństwo. Dom najwcześniejszego dzieciństwa został zabrany przez Niemców, potem legł w gruzach; warszawski dom – także kupa gruzu; dom późniejszego dzieciństwa opuściliśmy na skutek reformy rolnej, niemal nic ze sobą nie zabierając. To był dobry trening”.
W tej samej rozmowie pojawił się wątek wiary i kapłańskiego powołania. „Niewątpliwie życie wiarą ma dwie twarze. Jedna z nich to nieustanne borykanie się z tajemnicą: gdzie są jej granice, gdzie jeszcze można się wedrzeć. Chodzi o moje własne przeżycia, ale i o przeżycia ludzi, którym towarzyszę. Na przykład dramaty etyki seksualnej czy nierozerwalności małżeństwa sakramentalnego. Sprawy niby potoczne, ale ile tam bywa cierpienia. Mówienie w imieniu Kościoła, ba, w imieniu Pana Boga do człowieka zdruzgotanego, skrzywdzonego, pogubionego, bywa trudne. Nie wiem, czy bym wytrzymał, gdyby nie to, że czasem widzę, jak On posługuje się mną jak kiedyś oślicą Baalama: przemówił przez oślicę, a teraz przeze mnie… Czasem mam wrażenie, że jakieś moje słowo albo po prostu obecność pomagają, przynoszą dobre skutki. Czasem.
[A druga twarz wiary] To pokój wewnętrzny. Nie chcę, by to, co piszę i robię, prowadziło do jakiegoś rozedrgania. Bardzo tym pokojem wiary chcę się dzielić. Nie przepadam za wyszukiwaniem słabych miejsc w doktrynie katolickiej. One są, znam je od dawna, ale w wierze znajduję spokój i oparcie – nawet w tych dramatycznych momentach. Często proszę udręczonych ludzi, by jako pokutę odmawiali modlitwę złożoną z trzech słów: >>Jezu, ufam Tobie<<. Wiem z własnego doświadczenia, że tu jest źródło wielkiego spokoju”.
Księdzu Adamowi życzymy jeszcze wielu, wielu lat w służbie Ewangelii i słowu!