„Wtedy dopiero wybiera się Boga, gdy się Go wybiera z głębi opuszczenia”, mówił ks. Tischner w 1993 r. w katedrze oliwskiej. Życząc wszystkim naszym Czytelniczkom i Czytelnikom dobrych, spokojnych Świąt, polecamy ich uwadze to rozważanie, zainspirowane słowami Jezusa na krzyżu: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”.

Przenieśmy się (…) w krajobraz Ewangelii i spójrzmy na scenę wjazdu Jezusa Chrystusa do Jerozo¬limy. Widzimy Chrystusa przeżywającego swój tryumf, słyszymy tłumy, które wiwatują na jego cześć, słyszymy te słowa: „Hosanna królowi Dawidowemu”. Lud jest przekonany, że nawiedziła go łaska Pana. I rzeczywiście tak jest naprawdę. Łaska, która zstąpiła na lud, wzbudziła w nim wiarę, taką wiarę, którą można nazwać „wiarą oczarowania”.

Zdarza się czasem w życiu człowieka, że nawiedza go chwila oczarowania. Widzi cały urok istnienia, cudowność świata, wielkość Boga w stworzeniach i w historii. Przeżyliśmy coś podobnego w naszej przeszłości. „Wiara oczarowanych” nie jest nam obca. Możemy spisać piękną historię naszych oczarowań – Bogiem, Chrystusem, Ewangelią, Kościołem. Byliśmy oczarowani w dniu wyboru kardynała Wojtyły na papieża. Byliśmy oczarowani, kiedy po raz pierwszy wyszedł z samolotu, uklęknął i pocałował polską ziemię. Byliśmy oczarowani, kiedy był tutaj niedaleko na Westerplatte. Znaliśmy dobrze smak „wiary oczarowanych”.

Ale wiemy także, że tam, w Jerozolimie, zaczęło się dziać wielkie rozczarowanie: rozczarowanie Chrystusem, rozczarowanie Bogiem, rozczarowanie człowiekiem. Oto przyszedł taki moment, że „wiara oczarowanych” musiała zostać zastąpiona wiarą rozczarowanych. Czy wiara przetrzymała taką próbę? Czy zdołała przeskoczyć przez próg rozczarowania? Przyjrzyjmy się bliżej drogom rozczarowania – tym, które są zaznaczone w tekście Ewangelii. Zobaczmy, jakimi ścieżkami szło to ludzkie rozczarowanie Chrystusem. Ale spróbujmy odczytać Ewangelię tak, abyśmy na tych drogach rozczarowania mogli także w którymś miejscu zobaczyć siebie. Spróbujmy nawiązać taki dialog z Ewangelią, ażeby zarówno to oczarowanie, jak i to rozczarowanie stało się nauką dla nas. (…)

Jednym z pierwszych rozczarowanych w Ewangelii jest niewątpliwie Herod. Zaprowadzono Chrystusa do Heroda. Herod był ciekawy, cóż to za człowiek, o którym tyle słyszał. Spodziewał się, że zobaczy jakiś cud. Ale Chrystus nie zamienił z nim ani słowa, nie uczynił żadnego cudu. Co mógł czuć ten dumny władca, kiedy zobaczył, iż żaden cud się nie dokonał? Niewątpliwie był rozczarowany – ale rozczarowaniem groźnym. Czuł się pogardzony. Jak to? Robił cuda dla biedaków, a dla niego cudu nie zrobi? W duszy pogardzonego rodzi się odwet.

Zastanawiam się czasem, co mogli czuć ludzie, którzy byli blisko Chrystusa, ale nie doznali żadnego cudu. Było wtedy w tamtej krainie bardzo wielu trędowatych, ale tylko dziesięciu zostało uzdrowionych. Było bardzo dużo ślepców, ale tylko jeden odzyskał wzrok. Tylko trzy osoby pokonały śmierć. A co z resztą? W tej całej reszcie budzi się pytanie: dlaczego nie ja? Dlaczego on? Czy ja jestem gorszy niż tamten? Za kilka dni zobaczymy tłumy obok pałacu Piłata. Będą krzyczeć: „Ukrzyżuj Go!”. Czy będą to te same tłumy, które Go witały? Myślę, że będą to tłumy rozczarowanych. Będą to tłumy żebraków, którzy nie otrzymali żadnej jałmużny.
Jest w świadomości ludzkiej coś takiego jak „świadomość żebracza”. Świadomość żebracza to taka świadomość, która żywi się pragnieniem odwetu w stosunku do drugiego żebraka, ponieważ tamten dostał jałmużnę, a ja nie dostałem. Świadomość żebracza była chorobą czasów komunizmu. W gruncie rzeczy obracaliśmy się wtedy pomiędzy postawami żebraczymi a złodziejskimi. Te dwa niebezpieczeństwa niezwykle nam groziły. Szukaliśmy jakiegoś wyjścia, aby nie żebrać i nie kraść, ale ponieważ nasza praca wtedy była w istocie rzeczy pracą bez sensu, bez wartości, w gruncie rzeczy byliśmy skazani na wyciąganie rąk do całego świata.

Świadomość żebracza to świadomość porażonej wolności. Wolności, która nie jest w stanie zgodzić się z samą sobą. Świadomość żebracza to świadomość, która chce zemsty, odwetu. Ale nie za to, że ją spotkała jakaś krzywda, raczej za to, że nie spłynęła na nią żadna łaska. Że została skazana na rozczarowanie. I wydaje mi się, że plącze się dzisiaj między nami jakiś powiew, jakiś dym, jakaś resztka tej świadomości żebraczej. Nie wynagrodzeni do końca, nie uzdrowieni z trądu, ślepi – a inni uzdrowieni, a inni uleczeni, a inni wolni. To jest wielki ciężar na naszej wolności. Tracimy wolność w sporze ze sobą.
Innym przykładem rozczarowania w Ewangelii jest postać świętego Piotra. Wziął dwa miecze, kiedy poszedł z Chrystusem do ogrodu Getsemani. I chciał użyć tych mieczy, aby przepędzić tych, którzy przyszli Chrystusa pojmać. Był tylko jeden. Może z zapalczywości swojej rzucił się na przeciwników, a może wierzył, że właśnie w tym momencie otworzą się niebiosa i całe zastępy aniołów staną po jego stronie. Nic takiego się nie stało. Chrystus kazał mu schować ten miecz. Powiedział: „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”.

Piotr miał przed sobą dwa obrazy wolności. Jeden obraz to wolność walcząca, wolność wyposażona w siłę, w moc. Z drugiej strony, naprzeciw – wolność bezsilna, bez miecza, bez aniołów, wolność bezbronna. I stanął Piotr przed wyborem między tymi dwiema wolnościami. I chyba nie rozumiał, dlaczego Bóg stanął po stronie wolności bezsilnej. Dlaczego łaska objawiła się jako wolność bezsilna? „Włóż swój miecz do pochwy, bo kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Tak – ale kto schowa miecz, ten zginie na krzyżu. I pewnie wtedy Piotr tego nie rozumiał.

I my dzisiaj, moi drodzy, jesteśmy także w sytuacji Piotra. Stoimy wobec wyboru wolności: wolności silnej i wolności bezsilnej. Wolności, która potrafi operować przemocą, i wolności, która wyrzeka się przemocy. Wybraliśmy już kiedyś wolność bezsilną. Ten wybór się sprawdził: okazało się, że Bóg stanął po stronie wolności bezsilnej. Ale dzisiaj mamy jakieś wahania, jakbyśmy byli niepewni tego wyboru. Jakbyśmy nie wiedzieli, czy łaska jest siłą, czy łaska jest bezsiłą.
I jeszcze jeden przykład – tragiczny przykład rozczarowania postacią Chrystusa. Chrystus wisi na krzyżu, umiera. I wypowiada te niezwykłe słowa (do których za chwilę wrócimy): „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?!”. A pod krzyżem stoją ci, którzy Go ukrzyżowali – jeden, drugi Jego kat. I ktoś mówi: „Poczekaj, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz”. Rozczarowani Chrystusem… Ten kat, który jeszcze w ostatnim momencie czekał, ażeby sprawdzić Boga: czy przyjdzie, czy nie przyjdzie. Nie przyszedł. Małe rozczarowanie katów. Rozczarowanie tym, że Bóg pojawił się nie w triumfie, ale na krzyżu – ukrzyżowany, umierający, cierpiący. Nie ma większego rozczarowania w historii ludzkości, jak to rozczarowanie. Jest to rozczarowanie kata, który zabija, ażeby sprawdzić. Może ma jakąś iskrę nadziei, że Bóg przydzie w potędze, uderzy go piorunem i pokaże swoją siłę? Nie, [nic takiego się nie stało. Kat] pozostał rozczarowany.

Myślę, moi drodzy, że przechodzimy dzisiaj także przez te trzy rodzaje rozczarowań: rozczarowanie żebraka, rozczarowanie władcy, rozczarowanie kata. Z tym, że to rozczarowanie może nie tyle Chrystusa wprost dotyczy, co dotyczy Jego Kościoła. Kościół to jest Chrystus w historii. I kiedy dzisiaj przeglądamy krytyki Kościoła, jakie dochodzą do naszych uszu, możemy je zaszeregować w te trzy rodzaje rozczarowań. Tak jak tamci byli rozczarowani Chrystusem, tak tutaj – rozczarowanie Kościołem.

A przecież w tym rozczarowaniu jest ręka Boga. To ręka Boga prowadzi człowieka po ścieżkach oczarowań i rozczarowań. Dlaczego? Po co? Czy nie moglibyśmy uniknąć tych rozczarowań? Odpowiedź jest prosta: dlatego, ponieważ Bóg chce nas uczynić ludźmi naprawdę wolnymi i z głębi wolności wybierającymi Boga. Bóg chce mieć jako swoje dzieci ludzi wolnych, którzy wybierają Boga ze względu na Boga, a nie ze względu na jakąś cudowność, krótkotrwałą przemoc, cud zstąpienia z krzyża. I żeby zobaczyć jakby ostatni akt tego tworzenia wolności w człowieku, skoncentrujmy raz jeszcze uwagę na tych słowach: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?!”. Co się wtedy dzieje? Co te słowa znaczą?

Człowiek, moi drodzy, to jest istota dojrzewająca. Dojrzewająca do pełni swego człowieczeństwa. Człowiek jest jak ziarno. Ziarno ma swoją wiosnę, swoje lato, swoją jesień – cały czas dojrzewa. A dojrzewanie człowieka polega na tym, żeby [człowiek] umiał być sobą. Można powiedzieć: Bóg stworzył człowieka, ale nie dokończył tego dzieła. Ciąg dalszy spoczywa w ręku samego człowieka. Człowiek ma sam siebie stworzyć, a tworzy siebie w ten sposób, że wybiera sobie swoją wolność. Każdy jest wolny taką wolnością, jaką sobie wybrał. Ale jest też wolność zniewolonych. I dlatego ludzie zniewoleni nie są w pełni sobą. „Być sobą” znaczy: być człowiekiem wolnym.

I oto w Chrystusie – tam, na krzyżu – dokonuje się jakby ostatni akt tworzenia człowieczeństwa we wnętrzu Syna Bożego. Tam, na krzyżu, Chrystus staje się do końca człowiekiem; staje się człowiekiem, kiedy odkrywa, że jest absolutnie samotny. Na tym polega wielkość człowieka, że może być istotą totalnie samotną, odizolowaną od świata i od ludzi, a nawet od Boga. Że może powiedzieć: „Boże, Tyś mnie opuścił!”. Ale właśnie dlatego, żeś mnie opuścił, ja jestem sobą.
Trzeba, żeby człowiek przeszedł przez takie doświadczenie i dopiero z wnętrza takiego doświadczenia wybrał Boga. Wtedy dopiero wybiera się Boga, gdy się Go wybiera z głębi opuszczenia. Dojrzała wiara tworzy się wtedy, gdy oczarowanie znika. Pozostaje krzyż i ten krzyk: „Opuściłeś mnie!”. Lecz zarazem w tym opuszczeniu – stworzyłeś.

Powyższy fragment pochodzi z książki ks. Józefa Tischnera „Nadzieja czeka na słowo. Rekolekcje 1966-1996” (Znak, Kraków 2011, s. 319-324). Książkę tę można zamówić tutaj.