„Z dwu słów: >>ojczyzna<< i >>naród<< na plan pierwszy wysuwa się >>naród<<. Oto okazuje się, że >>naród<< jest skarbnicą nieprzemijających wartości, które ujawnią się, byleby mu >>obcy<< nie przeszkadzali”. Przypominamy ważny esej ks. Józefa Tischnera z 1998 r.

Esej zatytułowany „Znicestwienie Polski” ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” w marcu 1998 r., a następnie został włączony do książki „Ksiądz na manowcach”. W czasach, kiedy toczą się emocjonalne dyskusje wokół idei Polski i polskości, o miejscu Polski w świecie, o tym, jak układać relacje z innymi narodami i państwami, warto przypomnieć spostrzeżenia i ostrzeżenia ks. Józefa Tischnera. Dziś druga część eseju.

Wartością podstawową, o którą toczył bój Polak minionego stulecia, była wolność. Także wolność może być ujmowana dwojako: monologicznie i dialogicznie. Nie miejsce tu i nie czas, by robić przegląd „liberalizmów monologicznych”, jakie pojawiały się wówczas w Europie. Ale hasłem polskich ruchów niepodległościowych było: „Za naszą wolność i waszą”. Polacy byli liberałami, mieli w Europie taką opinię, ale ich liberalizm miał jednak własną twarz. Liberalizm dialogiczny od monologicznego dzieli przepaść. Wychodzi się z głębokiego przeświadczenia, że „moja” wolność nigdy nie będzie wolnością dojrzałą bez wolności „innego”. Wolność należy do takich wartości, które musi się dzielić z innymi. Wolność „wydojrzewa”, przechodząc najpierw od Ja do Ty, potem od Ty do Ja, a następnie od Ty i Ja do My. Zwieńczeniem wolności jest My. Wolność nie ma w sobie nic z egoizmu, indywidualizmu i subiektywizmu. Wręcz przeciwnie, przynależy ona wprost do „substancji etycznej” człowieka i jego wspólnoty. Jak można wymagać od ludzi wierności dla wartości, jeśli się nie uzna, że są wolni? Dopiero za taką wolność – „naszą i waszą” – można poświęcić życie. Któż by kiedy umierał za wolność „monady bez okien”?

Norwid był także jednym z nielicznych, który rozpatrywał wówczas polską „substancję etyczną” poprzez pryzmat pracy. O pracy mówił, że jest „czynnym myśleniem”. Pięknie ją porządkował: na dole piramidy pracy chłopak rozwożący nawóz na roli, a u jej szczytu „rzemiosło artysty” jak jakaś „modlitwa anioła”. W określeniu „czynne myślenie” akcent raz pada na czynność, a raz na myślenie. Myślenie stało się perspektywą jutrzejszego rozwoju pracy. Coraz mniej było w pracy „potu rąk”, a coraz więcej „potu czoła”. Także praca miała znaczenie etyczne. To przede wszystkim ona miała się stać ucieleśnieniem „połączalności siły” – siły, która nie tylko łączy wieś z miastem, ale również narody z narodami. Praca jednoczy. Jednoczy, bo łączy rozdzielone części w organiczne całości, i stwarza okazję do powstania społecznej wdzięczności. Owoc pracy jest owocem dla ludzi. Im lepsza praca, tym większa wdzięczność.

Wszystkie te proste prawdy nabierały w czasach socjalizmu szczególnej wartości. Słyszeliśmy, że „polska praca jest chora”. Bawiliśmy się dowcipami: „Co to jest, stoi przy drodze i nie kopie? – Polski automat do kopania w tyłek”. Ale nasz śmiech był śmiechem przez łzy. Choroba pracy polegała na tym, że praca nie łączyła, ale dzieliła ludzi. Przede wszystkim jednak uniemożliwiała wdzięczność. Jej miejsce zajmowała pospolita złość – złość na planowanie, na kooperantów, na władzę, a w końcu złość na najbliższych z powodu lepszego miejsca, jakie udało im się zająć w kolejce po cukier.

W nurcie tradycji norwidowskiej mieści się także myśl o ojczyźnie Karola Wojtyły, a potem Jana Pawła II. Nie ma w niej już tych krytyk polskości, jakie są u Norwida. Mamy jednak bezustanne przypominanie etosu i kultury, która jest jego mieszkaniem. Słynne stały się słowa wypowiedziane w UNESCO (1980 r.): „Jestem synem narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć – a pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród – nie biorąc za podstawę przetrwania jakichkolwiek innych środków fizycznej potęgi jak tylko własna kultura, która się okazała w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg”.

 

Jeśli w przypadku dialogicznej koncepcji narodu-ojczyzny podstawą świadomości narodowej były wartości wypracowane w dialogu z „innymi” i skrystalizowane pod postacią kultury, to w przypadku, który teraz bierzemy pod uwagę, podstawę stanowią wartości dane człowiekowi przez naturę; dialog ma tu znaczenie drugorzędne i jest zazwyczaj dialogiem „ze swoimi”. Z dwu słów: „ojczyzna” i „naród” na plan pierwszy wysuwa się „naród”. Oto okazuje się, że „naród” jest skarbnicą nieprzemijających wartości, które ujawnią się, byleby mu „obcy” nie przeszkadzali. Wśród tych wartości pojawiają się również treści etniczne, takie jak „krew”, którą „ojcowie przelewali”, a także „przekazywali dzieciom”.

Takie rozumienie „narodu” wywodzi się z czasów romantyzmu. Ma wielu patronów, m.in. Adama Mickiewicza (przynajmniej w niektórych jego wypowiedziach). W paryskich wykładach z literatury słowiańskiej Mickiewicz odpowiadał na pytanie, jaki ustrój i jakie prawa będzie miała Polska po odzyskaniu niepodległości: „…jak okazują dzieje Polski, lud ten dążył zawsze do zaprowadzenia rządu, do stworzenia społeczeństwa kierującego się wewnętrznym popędem i dobrą wolą… Dodam jeszcze, że najlepiej urobić sobie można wyobrażenia o stanie władz w naszym kraju, czytając niektóre karty dzieła Swedenborga, gdzie mówi o krainie duchów: »Jest to królestwo, gdzie nie masz praw pisanych – powiada – to królestwo, gdzie duchy zawsze są w pogotowiu wymieniać wzajemne usługi, korzystać w każdej chwili z nowych, nieustannie się zmieniających związków i odnosić z nich pożytek«. I nie bez przyczyny filozof polityczny Królikowski powiedział śmiało, że w przeznaczeniu przyszłej Polski jest nie mieć praw pisanych. Gdyby tylko te słowa wyrzekł, już by miał zaszczytne miejsce wśród polskich pisarzy”. Pogląd Mickiewicza jest polityczną interpretacją romantycznego „miej serce i patrzaj w serce”. Tym, co Polak dziedziczy po ojcach, jest przede wszystkim „czyste serce”.

Korzeni jest jednak więcej. Ostatnio często wspomina się Romana Dmowskiego i niektórych jego współpracowników. Są jednak również liczne znaki wpływów ideologii Bolesława Piaseckiego, założyciela Paksu. Ideologia Piaseckiego – zaakceptowana przez komunistów i osobiście przypieczętowana przez gen. Sierowa z NKWD – proponowała polskim katolikom włączenie się w „postępowy nurt wydarzeń” i daleko idącą współpracę z komunistami w zamian za pewne możliwości działania w sferze kultury. Współpraca ta miała polegać na „potrójnym zaangażowaniu”: zaangażowaniu socjalistycznym, narodowym i religijnym. „Zaangażowanie” wiązało się z koniecznością odpowiedniego „przykrojenia” świadomości narodowej i wiary katolickiej do wymagań marksizmu i potrzeb politycznych partii. „Naród” nie mógł być rozumiany jako rzeczywistość dialogiczna, ponieważ prawo do dialogu z „innymi” miała wyłącznie partia, był więc tym bardziej traktowany „naturalistycznie”. Podstawą polskiej tożsamości są przede wszystkim „dary natury”, głównie „pochodzenie”. Jeśli czasem „prawdziwy Polak” potrzebował potwierdzenia „tożsamości naturalnej”, to dokonywało się to w sporze z „obcymi” – z Niemcami, którzy czyhali na ziemie zachodnie, z Żydami, którzy byli jawnymi lub ukrytymi syjonistami, z Ukraińcami, którzy chcieli zagarnąć… Krynicę. Był też polski „wróg wewnętrzny”: na przykład „rząd londyński”, który doprowadził do wybuchu Powstania Warszawskiego, i „wichrzyciele”, którzy periodycznie naruszali pokój wewnętrzny „narodu budującego socjalizm”. Spór ten ułatwiał życie komunistom wedle zasady „dziel i rządź”.

Innym czynnikiem łączącym „piasecczyznę” z komunizmem była pogarda dla demokracji. Pierwsi mieli „instynkt państwowy” – instynkt mocnej władzy centralnej, drudzy – „dyktaturę proletariatu”, ale wnioski praktyczne były wspólne: tępić „liberałów”, gdziekolwiek się pojawią. Niezależnie od okoliczności, od „obcych” i „przeciwników”, którzy mogli się zmieniać, niezależnie od stopnia lojalności wobec partii czy frakcji partyjnej, jedno wciąż się powtarzało: „czyste serce”. Polacy to ludzie o „czystym sercu”, którym nie potrzeba „praw pisanych”, bo sami – patrząc w serce – wiedzą, kogo głaskać, a kogo bić.

Na straży „czystego serca” stał „polski katolicyzm”. Ale i tu konieczne stało się jakieś okrojenie. Z katolicyzmu odpadła etyka społeczna, ponieważ życie społeczne zostało oddane w zarząd komunistów. Pozostało „serce”, które – często z tym większym oddaniem – pielęgnowało „wartości chrześcijańskie”. Które? Z tym było różnie, w zależności od sytuacji. Od pewnego jednak czasu – zwłaszcza po upadku komunizmu – na pierwszym miejscu znalazły się wartości „polskiej rodziny”. To także mieściło się w wyjściowej koncepcji narodu jako „daru natury”. Dalszą konsekwencją była „obrona życia nienarodzonych”. W tym punkcie spotkały się inspiracja religijna z narodową i z duszpasterskimi wysiłkami Kościoła. Kościół widząc, że dawny „odstępca” stał się (głównie w sprawie „obrony życia” czy walki z pornografią) jego sprzymierzeńcem, przymknął oczy na inne aspekty jego „doktryny”. Na tym tle doszło do zbliżenia, a nawet pewnego zapomnienia przewinień. Wiara w „czyste serce” przeważyła – zresztą mimo sygnałów ostrzegawczych. Dopiero ostatnio – zwłaszcza w związku ze sprawą „wejścia do Europy” i wyczynami środowisk związanych z Radiem Maryja – dochodzą do głosu istniejące już wcześniej fundamentalne różnice.

Dalszy ciąg eseju – niebawem.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.