„Norwid zdecydowanie wykracza poza etniczne pojęcie narodu. Narody zamknięte, pielęgnujące w sobie świadomość własnej >>inności<<, wywyższające się poprzez poniżanie innych, nie są narodami dojrzałymi”. Przypominamy ważny esej ks. Józefa Tischnera z 1998 r.

Esej zatytułowany „Znicestwienie Polski” ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” w marcu 1998 r., a następnie został włączony do książki „Ksiądz na manowcach”. W czasach, kiedy toczą się emocjonalne dyskusje wokół idei Polski i polskości, o miejscu Polski w świecie, o tym, jak układać relacje z innymi narodami i państwami, warto przypomnieć spostrzeżenia i ostrzeżenia ks. Józefa Tischnera. Dziś część pierwsza eseju.

W czasach komunizmu temat Polski i polskości wracał do nas jak echo po każdym wybuchu społecznym. Ukazywały się tematyczne numery „Znaku”, były artykuły w „Tygodniku Powszechnym”. Sprawa należała do tych, które ma się we krwi. Wybuchy społeczne – czasem wielkie, a czasem małe, takie, o których nikt już dziś nie pamięta – kończyły się niezmiennie pytaniem: Co będzie z Polską i jej polskością? Aby znaleźć na to odpowiedź, trzeba było jednak postawić nowe pytanie: Czym jest polskość?

We wszystkich, skądinąd bardzo różnorodnych rozważaniach powtarzał się ten sam motyw: polskość domaga się refleksji krytycznej. Inne wyzwania stały przed polskością w czasach rozbiorów, a inne po odzyskaniu niepodległości; inne w czasie okupacji, a inne w dniach „Października”, podczas wydarzeń „marcowych” i krwawych wydarzeń na Wybrzeżu; inne wyzwania stoją dziś i będą stać jutro. Ale nie tylko czas różnicował sens wyzwań – czyniła to również sytuacja społeczna wyzwanych. Czego innego „domaga się Polska” od studenta, od chłopa i robotnika, czego innego od inżyniera, pisarza, filozofa. Z krytyki i afirmacji polskiego stanu ducha, jakie się dokonywały, rodził się wniosek: polskość jest przede wszystkim zjawiskiem etycznym – norwidowskim „moralnym zjednoczeniem”. Kto ma udział w polskości, ten ma udział w „substancji etycznej”. Wszystko inne jest wtórne i jakby mniej ważne.

Zastanawiam się, czy nie byłoby celowe zebranie w całość i opublikowanie wszystkich ówczesnych artykułów o polskości w sytuacji, w której polskość stanęła w obliczu nowego wyzwania? Dziś bowiem także wiele się o polskości myśli i mówi. Każdy jednak, kto pamięta tamte dyskusje, dostrzega różnicę poziomów. Najbardziej zdumiewające jest jednak to, że w zapomnienie idzie myśl o „pierwiastku etycznym” zjawiska polskości, w wyniku czego na pierwszy plan wysuwają się treści, które straszą.

Polskość wracała… Pamiętam dzień, w którym dowiedzieliśmy się, że znów – po dłuższej przerwie spowodowanej wybuchem stanu wojennego – będzie się ukazywał „Tygodnik Powszechny”. Trwał jeszcze stan wojenny. Ludzie wciąż siedzieli w obozach internowania. Redakcja zaproponowała mi, abym napisał „wstępniak” do pierwszego po przerwie numeru „Tygodnika”. Co napisać? Z pustką w głowie poszedłem do Mieczysława Pszona. Ten – pamiętajmy: żołnierz AK, skazany na śmierć przez komunistyczny sąd, a potem (po 1989 r.) doradca Tadeusza Mazowieckiego i jeden z głównych architektów porozumienia polsko-niemieckiego – zastanowił się chwilę i ściszonym głosem powiedział: „Napisz coś o ojczyźnie”. Napisałem. Cytowałem głównie Norwida i Libelta. Artykuł nosił tytuł: „Polska jest ojczyzną”.

Kto dziś zdoła wyczuć dramatyzm tego tytułu? Jaka Polska? Jedna Polska robi stan wojenny, druga Polska siedzi w obozach. Która Polska jest polska? Ludzie zamknięci w „internatach” stoją wobec pytania: emigrować czy pozostać? Ktoś otrzymuje propozycję nie do odrzucenia: czasowy wyjazd na Lazurowe Wybrzeże. O ten wyjazd uwięziony Michnik skacze do oczu uwięzionemu Kuroniowi. Czyżby już wtedy „polskość fundamentalistyczna” spierała się z „relatywistyczną”? Ktoś powtarza słowa Papieża: „Nie jest łatwo być Polakiem, ale dlatego właśnie tym bardziej warto być Polakiem”. Tytuł mojego artykułu miał przypominać, że jednak… jest. Polska jest i wciąż jest naszą Ojczyzną. Po kilku latach palotyni z Paryża pod tym właśnie tytułem wydali mój zbiór artykułów. Obserwuję, jak z upływem czasu sens tego tytułu blednie. Polska? Jest ojczyzną? Nie jest ojczyzną? A co to znaczy „ojczyzna”, gdy otworem stoi cały świat? Co znaczy Polska, kiedy gdzie indziej żyje się łatwiej i prościej?

Artykuł z „Tygodnika” zaczynał się od cytatu z Norwida: „Znicestwić narodu nikt nie podoła bez współdziałania obywateli tegoż narodu, i to nie bez współdziałania przypadkowego, częściowego, nominalnego, ale bez współdziałania starannego”. To nie obcy są największym zagrożeniem narodu, lecz swoi, a są nim wtedy, gdy świadomie i starannie współdziałają z wrogami, niszcząc „etyczną substancję” ojczyzny. Bywa, że „swoi” wprowadzają w zawartość pojęcia „ojczyzna” treści, które usuwają w cień jego właściwy sens. Słowo wciąż jest w obiegu, wciąż się je wykrzykuje, wciąż strzela się nim do innych, ale im głośniej brzmi, tym jest mniej „substancjalne”. Po jakimś czasie każdy widzi: po dokonanych obróbkach „Polska nie jest polska” – „polska moralność” jest faryzejskim przekrętem moralności, „myśl polska” jest pospolitą bezmyślnością, „polska wiara” – polską dewocją, a „polski katolicyzm” – sektą, którą z nicości do bytu powołała „schorowana wyobraźnia”. Norwid powiada: „znicestwienie”. Słowo to znaczy nie tylko „unicestwienie”. Opowiada również o uwiądzie, marnotrawieniu, zmizerowaniu, o „spełzaniu na niczym”. Oto jedna z okrutnych perspektyw pięknego słowa „polskość”.

Przypomnijmy jednak najpierw Norwida, który w czasach naszych przełomów nabierał szczególnego znaczenia. Dlaczego jego pojęcie narodu i ojczyzny okazało się tak bardzo aktualne?

Kluczem do rozumienia istoty narodu-ojczyzny (dwa te pojęcia u Norwida często się na siebie nakładają) są słowa: „połączalności siła”. Czytamy: „…naród składa się nie tylko z tego, co wyróżnia go od innych, lecz i z tego, co go z innymi łączy… i ta połączalności siła nie jest wcale żadnym ustępstwem, a tym bardziej uszczerbkiem, ale owszem, przymiotem zupełności charakteru i własnością dodatnią”. Tak bowiem się dzieje, że „…osobistość na samotność wydalona nie jest jeszcze pełną, i dopiero przez obcowanie z osobistościami innymi wydojrzewa na właściwą istotność”.

Norwid zdecydowanie wykracza poza etniczne pojęcie narodu. Narody zamknięte, pielęgnujące w sobie świadomość własnej „inności”, wywyższające się poprzez poniżanie innych, nie są narodami „dojrzałymi”. Brakuje im spojrzenia obiektywizującego – spojrzenia z zewnątrz, brakuje samokrytycyzmu. „Wydalone na samotność” słabną, ponieważ pozbawiają się „siły połączalności”, czyli zdolności do dialogu z innymi. Norwid jest bodaj pierwszym u nas konsekwentnym przedstawicielem koncepcji ojczyzny-narodu jako rzeczywistości dialogicznej. Cały jego spór ze współczesnym mu pojmowaniem polskości jest wynikiem krytyki monologicznego ujęcia narodu – ujęcia, wedle którego, aby Polak był Polakiem, powinien tylko z Polakiem obcować.

Jeśli polskość posiada naturę dialogiczną, a nie monologiczną, to znaczy, że „inny” – Żyd, Niemiec, Ukrainiec, Rosjanin – nie dołącza się do niej jako czysto zewnętrzna przypadłość, ale stanowi jej rdzeń. Aby Polak był Polakiem, potrzebuje „innego” jako partnera dialogu. Świadomość tożsamości rośnie w ludziach w miarę, jak tożsamość ta jest uznawana i podziwiana przez „innych” (dobrą, choć tylko częściową ilustracją tej prawdy może być najnowszy rozwój ruchu regionalnego na Podhalu. Otwarcie granic, a nawet emigracja do Stanów nie zabiły tego ruchu, lecz na nowo go uskrzydliły). W oczach „innych” odkrywa się siebie – własną wartość i godność własnej kultury. Wtedy też ten „inny” nie jest już „obcym”, którego trzeba poniżać, ale częścią własnej tożsamości, własnej „substancji etycznej”. Oczywiście, aby wartości zostały przez innych uznane, muszą już wcześniej być wartościami. Człowiek, który nie zadba o to, żeby być nosicielem wartości, rzeczywiście skazuje siebie na „znicestwienie”.

Dalszy ciąg eseju – niebawem.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.