„Przychodzi jasny moment łaski, oślepia, burzy jak kamień wodę z nagła uderzoną, rwie brzegi i na moment zmienia bieg fal. Czasem zmieni bieg strumienia”, tak o swoim powołaniu pisze w „Dzienniku” 18-letni Józef Tischner.

W „Dzienniku” Tischnera jest wiele poruszających fragmentów. Jednak ten dotyczący powołania jest niewątpliwie najbardziej przejmujący. 28 maja 1949 roku 18-letni Józek Tischner notuje:

Tego, czego nie zdołałem zarejestrować miedzy maturą a dniem dzisiejszym, wszystkie wahania, drgania itp. w związku z przyszłością, nie mogę, niestety, streścić. Nie miałoby to ani swojego poloru, ani świeżości, ani ogromu barw, jakie zawiera dusza ludzka w każdym, pierwszym lepszym momencie. Ale życie składa się z momentów. Przychodzi jasny moment łaski, oślepia, burzy jak kamień wodę z nagła uderzoną, rwie brzegi i na moment zmienia bieg fal. Czasem zmieni bieg strumienia.
Powołanie kapłańskie!
Moment taki przychodzi na człowieka, pociąga go, zmienia i należy właśnie do tych, które w innym kierunku nastawiają semafor życia.

Opisując to nowe doświadczenie, Tischner sięga po język wzniosły, obfitujący w metafory. Tu i ówdzie pojawia się cytat z jakiegoś poety. Tischner pisze o swoich ambicjach, „snach o potędze”, które nagle zbladły wobec wezwania, jakie usłyszał:

„I połamane leżą wiosła” – powiedział Staff w jednym z wierszy. Młodość, młodzieńcze aspiracje, dym, ciemność, która wydaje się być granitem, wszystko to jest złudzeniem?
Miałem szczytne aspiracje ścierania na proch natury ludzkiej i ciskania jej ochłapami na boży szaniec. Chciałem być ręką, narzędziem odwiecznego, największego z największych. Narzędziem [tego], „przez którego wszystko się stało, co się stało” i „który był światłością”. Sam wybiegać ponad tłum, na Parnas geniuszy, i stamtąd ciskać „kamienie na szaniec”.
„I dał im moc…” Moc, bo Sam w nich wstąpił, [tak] że dzieła ich Jego dziełami były, a ja chciałem być samoistny.
Brak pokory!
Lecz w każdym człowieku drzemie coś z geniusza, jeśli nie talenty, to przynajmniej pragnienie wielkości. Wielkość w sutannie, ta, która mnie otacza, była raczej małością. Potem człowiek pozostaje takim, jakim jest, dym się rozwiewa, szkieletem są talenty, więc pozostają.

Czytając te zapisy, chwilami ma się wrażenie, że gubi się wątek. W istocie, Tischner wiernie zapisuje sprzeczne emocje, jakie miotały nim w momencie, gdy podejmował decyzję. Jeszcze do końca nie wiedząc, dokąd zaprowadzi go obrana droga, przyszły kapłan i filozof daje jednocześnie świadectwo wewnętrznej pewności, że wybór jest słuszny i nieodwołalny:

Zapadały momenty jak kamienie w wodę. Zdecydowałem się. Nie ma dwóch zdań, z Bogiem walczył nie będę, jest to rzecz niemożliwa w żadnym wypadku. Ale należy Go poznać.
Czy ja Cię widziałem naokoło siebie, czy Cię widziałem?
Czy byłeś dla mnie Sercem czy Mocarzem, „panem samowładnym świata połowicy”?
I czy Twoją Nieskończoność nie oceniałem przez pryzmat zewnętrznych usposobień ks[iędza] A i ks[iędza] B, a nie wglądnąłem przez Ciebie we mnie, do mej duszy.
A może ja nie wierzę?
A możem Cię nie poznał?
Nieskończony!
Sądziłem, że Twoja Nieskończoność krępować będzie 2 cm2 kartki, 15-centymetrowe pióro i ruch komórek mózgowych! Że ksiądz to eremita, zadania którego ograniczają się w przestrzeni murów kościelnych, dzwonnicy i człowieka, który klęknie u konfesjonału.
Jeśliby nawet tak było, dobrze by było.
Jeżeli ja siebie samego buduję na mniemaniach dymnych i z tej racji sięgam po suknię księżą, a jeśli potem trzeba mi będzie zostać na suchych łykach talentów, jeżeli mniemana skała to nie one, ale opar ze łba szumiącego młodzieńca…
Ktoś na teologię się wybrał, bo go baby wepchnęły, bo od życia uciekł, by mu zbrzydło… Potem opuszcza bramy konwiktu i staje zrozpaczony: wyrzucono go w samo serce tego życia, od którego uciekł…
Ale ksiądz powinien być przede wszystkim człowiekiem, z którego bije wielkość. Bo Bóg jest w nim…
„A mało jest wybranych, choć wielu wezwanych”.
Chciałbym być wybranym, a nie pozostawionym wezwaniu.

Kiedy narodziło się powołanie Tischnera? Z opublikowanego właśnie „Dziennika” wynika, że najistotniejsze były tygodnie tuż przed i tuż po maturze. Być może rolę katalizatora odegrała nagła śmierć katechety i wychowawcy, ks. Włodzimierza Pilchowskiego. Był on dla młodego Tischnera wielkim autorytetem – także jako kapłan o zainteresowaniach filozoficznych, zachęcający młodzież do poszerzania wiedzy i głębokich lektur. Być może wpływ jakiś miały owe lektury – „Ludzie bezdomni” Żeromskiego czy powieści Mauriaca. Być może wreszcie istotna była ideologiczna presja, której narastanie Tischner odczuwał – czego „Dziennik” także jest dowodem. Pójście na inne studia wiązać się mogło ze zbyt wieloma kompromisami…
Wszystkie te powody wydają się ważne – ale jako rodzaj katalizatora właśnie. Tischner zapisuje 28 maja 1949 r., że głos wezwania był tak silny, że nie sposób było mu się oprzeć:

Poddaję się Twojej woli, Panie. Jestem posłuszny każdemu głosowi, który pada Stamtąd… Choć przyjdą pokusy… Broń, ja się będę modlił. Jeżeli trzeba będzie, pójdę na co innego, wyrzeknę się tej łaski, lecz „nie moja, ale Twoja niech się dzieje wola”. Tyś jest Wielki, ale ja jestem sługą Twoim. „Kamieniem przez Ciebie rzuconym na szaniec”.

Zachęcamy do lektury „Dziennika 1944-1949. Niewielkie pomieszanie klepek”. Już w księgarniach w całej Polsce!