„Dzisiejsze konflikty z Kościołem obracają się wobec problemu władzy. Podejrzewa się Kościół, księży, że oprócz tej władzy, jaką normalnie mają jako duchowni, chcą jeszcze władzy większej. Jest to konflikt bardzo poważny. Bo były czasy, że Kościół nie mając władzy, pokazywał, że ma ogromną władzę. A dzisiaj zachodzi niebezpieczeństwo, że sięgając po inną władzę, doczesną, może stracić tamtą władzę, którą rzeczywiście miał”, mówił w latach 90. ks. Józef Tischner.

Ponieważ w ostatnim czasie toczą się w Polsce burzliwe dyskusji o roli Kościoła w społeczeństwie, publikujemy kilka myśli ks. Józefa Tischnera poświęconych kapłaństwu i byciu księdzem. Szerszy wybór znaleźć można w „Alfabecie Tischnera”. Polecamy też lekturę książki „Ksiądz na manowcach”, a zwłaszcza jej drugiej części, zatytułowanej „Integryzm i autentyzm”.

Kościół to jest nie tylko zgromadzenie świętych i grzeszników, ale także duchownych, którzy – koniec końców – są starymi kawalerami. Więc są w Kościele cnoty świętych, winy grzeszników i wady tych, których pod żadnym pozorem nie należy budzić po obiedzie. (Miedzy Panem a Plebanem)

Kiedy znalazłem się w seminarium duchownym, [ksiądz Jan] Pietraszko był jednym z przełożonych i pamiętam jedno z jego kazań ku nam skierowanych. Wziął pod uwagę scenę z Ewangelii, w której Chrystus po dokonaniu jakiegoś cudu (działo się to kilka razy) odsuwał się od ludzi, szedł gdzieś na pustkowie, w góry, nad jezioro i tam w samotności rozmawiał ze swoim Ojcem. I ludzie mieli Mu to za złe: że odchodzi od ludzi, że ucieka, że zamyka się sam z Bogiem. Pietraszko mówił, że Chrystusowi stawiano także drugi zarzut, przeciwny: że idzie za daleko do ludzi, obcuje z celnikami, z grzesznikami, nie dba o rozmaite przepisy rytualne. I powiedział Pietraszko tak: „Dwa zarzuty ciążyły na Chrystusie: że idzie za daleko do Boga i że idzie za daleko do ludzi”. I potem zwrócił się do nas, mówiąc: „Gdy będziecie księżmi, kapłanami, będzie towarzyszył wam ten sam zarzut: będą wam mówić, że idziecie za daleko do Boga albo za daleko do ludzi, że stajecie się zbyt ludzcy albo zbyt religijni, od ludzi oddaleni. Nie lękajcie się, ten sam zarzut towarzyszył Chrystusowi”. (Wiara ze słuchania)

Są dwojakie wady w życiu księdza. Są wady, które są wyrazem jego osobistej słabości, wady, o których mówimy, że ludzie się nimi gorszą. Weźmy na przykład pijaństwo – zdarza się i ono. I są inne wady, które polegają na tym, że w księdzu tkwi jakaś pogarda dla ludzi, jakaś maskowana nienawiść, jakiś kompleks, który nie pozwoli mu słuchać innych, normalnie się na nich otworzyć.
Myślę, że te pierwsze wady nie są najgroźniejsze. Naprawdę groźne są te drugie. To te drugie wady sprawiają, że ludzie uciekają od duchownego, że się odwracają od kazania. Absolutna nieumiejętność porozumienia z drugim, natomiast dążenie do tego, żeby koniecznie nad drugim zapanować. (Naprawdę nie ma złych księży)

W naszym życiu kapłańskim mamy dużo kontaktów z ludźmi. To jest problem: jak do każdego podejść, by ten kontakt był twórczy, gdyż nie zawsze można człowiekowi odpowiadać na jego oczekiwania. (…) Nie tyle nawet chodzi o moje dobro. Na przykład: mam przygotować wykład, na który przychodzi 50 osób. W tym momencie przychodzi ktoś do mnie z ważną sprawą, ze swoim nieszczęściem. Wtedy rodzi się konflikt. Tu nie chodzi o zachowanie mojego dobra, ale o wybór między dobrem jednego człowieka, a dobrem innego. Ten, któremu odmówię, będzie myślał, że jestem nieczułym egoistą i myślę tylko o sobie. Lecz gdybym mu poświęcił ten czas, to 50 osób, które przyjdzie na mój wykład, też straci, bo nie dostaną tego, co powinni otrzymać. (O potrzebie i pułapkach altruizmu)

Kiedy stykam się ze współczesną młodzieżą, tymi, którzy studiują czy to na uniwersytecie, czy w szkole teatralnej, to widzę, że ile razy zacznę mówić o religii, o Bogu, to nagle frekwencja na wykładach rośnie. Mam wrażenie, że raczej panuje duży głód tej problematyki. I że większym problemem jest nasz sposób mówienia o Panu Bogu, niż brak zaciekawienia ze strony słuchacza. Młodzi mają kłopoty z instytucją, z Kościołem. Mają kłopoty z tymi, którzy mówią do nich swoim własnym językiem. Młodzi tego języka nie rozumieją, ale nie znaczy to, aby nie byli w tym kierunku otwarci. (Naprawdę nie ma złych księży)

[Dzisiejsze konflikty z Kościołem] obracają się wobec problemu władzy. Podejrzewa się Kościół, księży, że oprócz tej władzy, jaką normalnie mają jako duchowni, chcą jeszcze władzy większej. I tu jest główny konflikt.
I to jest konflikt bardzo poważny. Bo były czasy, że Kościół nie mając władzy, pokazywał, że ma ogromną władzę. A dzisiaj zachodzi niebezpieczeństwo, że sięgając po inną władzę, doczesną, może stracić tamtą władzę, którą rzeczywiście miał. (Naprawdę nie ma złych księży)

Aby nawrócić, trzeba sięgnąć po pomoc słowa. Istnieje specjalny rodzaj mowy kapłańskiej – mowy, która może nawrócić. Nazywa się ją zazwyczaj „mową budującą”. „Mowa budująca” rodzi się także z określonego przedrozumienia człowieka i jego zła. Idzie o to, by człowiek sam zrozumiał, iż nie powinien udzielać rzeczywistości swego własnego bytu „niebytowi”, jakim jest zło. Powinien natomiast dobrze zrozumieć zasadę: Bonum est diffusivum sui. Dobro ma naturę światła: ono rozchodzi się samo przez się, jeśli tylko nie stawia się mu przeszkód. Jedynie zło potrzebuje „napędu”, aby się pomnażać. Napędem tym jest zazwyczaj strach. „Mowa budująca” nie straszy, lecz dodaje odwagi; nie poniża, lecz podnosi na duchu; nie oskarża, lecz broni. Wypływa z głębokiej wiary, że czasem wystarczy niewiele, by zmieniło się wiele. (Ksiądz na manowcach)

Dlaczego ksiądz jest alter Christus? Właśnie dlatego, że ma przed sobą niesamowitą perspektywę kłócenia się z Panem Bogiem o grzesznika. „Słuchaj, Panie Boże, przecież jak ja go nie potępiam, to Ty nie możesz być gorszy ode mnie!” A jaką pierońską odwagę mieli w sobie mistycy! Mistrz Eckhart powiada na przykład: „Pan Bóg ciebie na pewno nie potępi. Nie potępi! Bo jak ty Mu pokażesz siłę twojej miłości, to On jest bezsilny”. (Przekonać Pana Boga)

W ewangelicznym kapłaństwie nie chodzi o to, ile ognia kapłan potrafi ściągnąć z nieba na głowy grzeszników, ale o to, za ilu potrafi „nadstawić karku”. Ewangeliczne kapłaństwo dopełnia się na krzyżu. Wstawiennictwo staje się rzeczywistą śmiercią za grzeszników. Wydaje się wtedy: kapłan przegrał. Dlaczego Bóg nie spalił tego miasta? A może jednak nie przegrał. Jak mógł przegrać, skoro przez tę śmierć sama śmierć stała się złudzeniem śmierci? (Ksiądz na manowcach)

Pozwoliłem sobie kiedyś na dowcip o samym sobie. Zapytany o to, czy bardziej czuję się księdzem, czy filozofem, odpowiedziałem: „Najpierw czuję się człowiekiem, potem filozofem, a dopiero na trzecim miejscu księdzem”. Wypowiedź ta wzbudziła protesty. Mówiono: „Nie uchodzi”. Gdy jednak patrzyłem na rozkład zajęć poszczególnych dni tygodnia, tak było naprawdę: rano do kościoła na niecałą godzinę, a potem kilka godzin wykładów i seminariów. Taki był urok czasów, w których trzeba mi było pracować, takie też zapotrzebowanie. Ta moja wypowiedź była jednak również jakąś prowokacją. Naprawdę pozostaje bowiem jedynie człowieczeństwo. W naturze człowieczeństwa odnajdujemy zarówno filozofowanie, jak i kapłaństwo. Filozofować to myśleć. Być kapłanem to być gotowym do poświęceń, „składać ofiarę” za siebie i z siebie. Jedno i drugie czyni w gruncie rzeczy każdy człowiek. (Ksiądz na manowcach)