W tym roku w miesiącach wakacyjnych będziemy przypominać różne książki ks. Józefa Tischnera. Wakacje bowiem to dobry czas, żeby uzupełnić bibliotekę, ale też zdjąć z półki to, co może się na niej zakurzyło nieczytane… Żeby z Tischnerem współmyśleć, trzeba go po prostu znać. Dziś polecamy tom „Idąc przez puste Błonia”. Do księgarń właśnie trafia dodruk jej nowego wydania.

„Idąc przez puste Błonia” to zbiór tekstów poświęconych osobie i dziełu Jana Pawła II. Książka, którą ks. Tischner napisał, chociaż jej nie zamierzył (została zredagowana dopiero kilka lat po jego śmierci). Jest to bardzo ciekawe wprowadzenie w nauczanie polskiego papieża. Teksty wnikliwie analizujące jego encykliki sąsiadują tu z refleksjami po kolejnych pielgrzymkach i wspomnieniami ze spotkań w Castel Gandolfo. Tischner prowadził gorące polemiki wokół rozumienia papieskiego nauczania, starał się też pomóc w odczytaniu przesłania Jana Pawła II tym, którzy patrzyli na jego postać z pewnym dystansem, a nawet rezerwą. „Gdybym miał komuś polecić do przeczytania jedną książkę o Janie Pawle II przed jego kanonizacją, to byłaby to właśnie ta książka”, powiedział niedawno teolog ks. Robert J. Woźniak.
Publikujemy fragment tekstu „Proszę bliżej Papieża”, poświęconego kolokwiom organizowanym w Castel Gandolfo przez Instytut Nauk o Człowieku w Wiedniu. Tekst powstał w 1998 roku, kiedy ks. Tischner zmagał się już z chorobą nowotworową i nie mógł sam uczestniczyć w kolejnych spotkaniach.

Powinienem pisać o tym, co istotne. A istotne są tematy i dyskusje toczące się w domu Jana Pawła II w Castel Gandolfo podczas sympozjów, jakie organizuje tam co dwa lata wiedeński Instytut Nauk o Człowieku. Ważne jest również to, że główny ciężar organizacji spoczywa na barkach profesora Krzysztofa Michalskiego, człowieka pod każdym względem wyjątkowego, dyrektora instytutu, który poza tym wykłada również w Bostonie i od czasu do czasu w Warszawie. Tematy sympozjów są każdorazowo uzgadniane z Gospodarzem, a potem, gdy już temat jest jasny, Krzysztof szuka po całym świecie najlepszych specjalistów od danego zagadnienia. Oczywiście, niekoniecznie katolików. Ka¬tolicy stanowią nawet wyraźną mniejszość uczestników wśród protestantów, żydów, mahometan, agnostyków i kogo tam jeszcze nasza święta ziemia nosi. Istotne byłoby również to, gdybym wymienił wszystkie tematy spotkań od 1983 roku i podał pełną listę uczestników.
Ale ja chcę o tym, co nieistotne. Bywa tak czasem, że to, co pozornie marginalne, jest bardziej pouczające niż to, co stanowi rdzeń sprawy.
Spotkania odbywają się w zamczysku Castel Gandolfo. Zamek stoi na skraju ogromnego, otoczonego murem ogrodu. Podczas jednego z pierwszych spotkań byłem na spacerze w ogrodach zamku. Szedł Papież, ksiądz Stanisław Dziwisz, ja. Kilka kroków przed nami i za nami szła policja z ochrony. Policjanci z lornetkami przy oczach wpatrywali się w każdy krzew, każde drzewo, każdy drgający na gałęzi listek. Trzeba było chronić Papieża nie tylko przed zamachowcami, ale również przed wścibskimi reporterami. Tak wyglądał „prywatny” spacer następcy świętego Piotra. Po spacerze Papież zniknął pod dachem krytego basenu, aby popływać. Upał był nieprzeciętny. Gdy budowano basen, ktoś zapytał: „Czy nie będzie to zbyt drogie?”. Papież miał odpowiedź: „Nowe konklawe byłoby jeszcze droższe”. Miałem wrażenie, że Karol Wojtyła – robotnik kamieniołomów, kajakarz, narciarz i znakomity profesor etyki – znalazł się w jakimś więzieniu. Zapytałem wprost: jak się czuje w tym zamknięciu? Odpowiedział, parafrazując słowa Chrystusa skierowane do Piotra: „Piotrze, gdy byłeś młody, chodziłeś, gdzie chciałeś, lecz gdy się zestarzejesz, ktoś inny cię weźmie i poprowadzi tam, dokąd nie zechcesz”. Jest jakiś paradoks w życiu człowieka: człowiek jest w zasadzie wolny i robi to, co chce robić, a z drugiej strony ma świadomość, że wiedzie go przez życie jakaś tajemnicza ręka i kieruje w stronę, której nawet przewidzieć nie zdołał. Człowiek jest z dobrej i nieprzymuszonej woli aktorem w dramacie, który ktoś dla niego napisał. Nie tylko nie zna zakończenia, ale nawet następnej sceny. A przecież jest wolny.
Papież zawsze podkreśla: to jest spotkanie w domu. W Ewangelii powiedziano: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”.
Pamiętam spotkanie Jana Pawła II z Emmanuelem Lévinasem. Lévinas to jeden z głównych przedstawicieli filozofii dialogu. Żyd, urodzony na Litwie, znakomity znawca i wyznawca judaizmu, którego duszę rzeźbili również Dostojewski i Mickiewicz. Lévinas recytował po polsku: „Litwo, Ojczyzno moja…”.
Gdy Jan Paweł II był jeszcze arcybiskupem krakowskim, spotkał Lévinasa na jakimś sympozjum w Paryżu. Zawiązała się nić głębokiego porozumienia: jeden i drugi przeczuwali, jak szerokie horyzonty otwiera przed współczesnym światem to jedno słowo – „dialog”. Po pierwszym paryskim spotkaniu przyszły niezwykłe wydarzenia: kardynał Karol Wojtyła stał się Janem Pawłem II. Dlatego byłem ciekaw, jakie będzie ich spotkanie teraz, w nowej sytuacji.
Uczestnicy sympozjum stali w szeregu, ja przedstawiałem Papieżowi gości. Oczywiście przy Lévinasie nie potrzebowałem nic mówić. Lévinas był niewielkiego wzrostu, żywy, impulsywny, z roześmianym spojrzeniem. Papież podszedł i powiedział: „Dziękuję Panu, że zechciał Pan do mnie przyjechać”. Lévinasa najwidoczniej zamurowało. Gdy odzyskał mowę, Papież był już przy następnym gościu. Przy obiedzie Lévinas był już całkiem swobodny. Zapytał o to, co nurtowało niemal wszystkie środowiska żydowskie: „Dlaczego Ojciec Święty przyjął Arafata?”. Papież w dłuższym wywodzie wyłuszczał racje za i przeciw.
W domu można rozmawiać o wszystkim.
Sympozja w Castel Gandolfo to nie tylko wspólne posiedzenia, na których zawsze jest obecny Papież, ale również wspólne posiłki. Kto pragnie, może również uczestniczyć w porannej Mszy świętej w kaplicy zamkowej. Bodaj Ralf Dahrendorf, a może Bernard Lewis zauważył kiedyś: „My zaczynamy dzień od czytania gazet, a on od rozmowy z Bogiem”.
Muszę wyznać, że o ile z zapraszaniem na sympozjum „innowierców” nie mamy żadnych problemów, o tyle przy zapraszaniu teologów katolickich musimy liczyć się z opinią lokalnego episkopatu. Pojawienie się na sympozjum teologa jest jakąś jego promocją. Czy każdy „zasługuje” na taką promocję? Czy nie ma w okolicy kogoś, kto „bardziej zasługuje”? Czy teolog nie podpisał kiedyś jakiegoś protestu przeciwko „rzymskiemu totalitaryzmowi”? Teologowie podpisywali i podpisują nie tylko własne, ale i cudze teksty. Mają wrażenie, że w ten sposób czynią świat lepszym. Coś takiego „przytrafiło się” księdzu profesorowi Johannesowi B. Metzowi. Metz – reprezentant nurtu „teologii politycznej” – uchodzi również za jednego z ojców teologii wyzwolenia. To u niego pobierali nauki najsłynniejsi latynoamerykańscy twórcy tej teologii. I choć „ojciec” dystansował się wobec swego duchowego potomstwa, to jakiś cień pozostał.
Ale po niewielkich wyjaśnieniach ksiądz Metz znalazł się w Castel Gandolfo. Niemieccy uczestnicy spotkania patrzyli z uwagą, co się stanie. Jakie będzie spotkanie teologa kontestatora z kontestowanym Papieżem? Przez trzy dni nie działo się nic nadzwyczajnego. Papież był zaciekawiony, uśmiechnięty, a teolog wyraźnie szczęśliwy. Przed rozstaniem padła propozycja wspólnego zdjęcia. Papież stanął pośrodku sali, a uczestnicy ustawiali się obok, ale skromnie, w pewnej odległości od Papieża. Papież stał sam. W pewnej chwili rozejrzał się wokoło i zobaczył Metza. Wyciągając zapraszająco rękę, powiedział: „Panie Metz, bardzo proszę, bliżej papieża, bliżej…”. Metz roześmiany stanął obok. (…)
„W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”. Każdy ma tam swoje miejsce. Tożsamość jest zachowana. Jak w ogrodach Castel Gandolfo nie ma dwóch takich samych liści, tak wśród gości Jana Pawła II nie ma dwóch takich samych indywidualności. Mimo to jest płaszczyzna spotkania, jest dom. Myślę sobie: tak właśnie wygląda Kościół Jana Pawła II. Kto wie, może i my dorośniemy kiedyś do budowy takiego Kościoła?

Książkę „Idąc przez puste Błonia” można zamówić tutaj.