„W swoich wykładach często podkreślał, że prawdę o świecie poznajemy nie tylko dzięki racjonalnej refleksji, lecz również dzięki cierpieniu, miłości, współczuciu”. Ks. Józef Tischner zmarł 28 czerwca 2000 roku. Od jego śmierci minęło 13 lat. Przypominamy kazanie abp. Józefa Życińskiego wygłoszone na Mszy pogrzebowej w kościele śś. Piotra i Pawła w Krakowie w niedzielę 2 lipca 2000.

Cierpię, więc kocham

„Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła… i polecił, aby jej dano jeść” (Mk 5, 42n).

Opisane w Ewangelii uzdrowienie córki Jaira musiało szokować obserwatorów przynajmniej z dwóch powodów. Najpierw dlatego, że Chrystus przywrócił życie dziecku, które uważano za bezpowrotnie stracone. Następnie dlatego, że zamiast rozwijać hermeneutykę dokonanego cudu kazał zachować milczenie i zwyczajnie zatroszczył się o to, czy dziecko nie jest głodne. Te zdumiewające cechy Jezusowego stylu uderzały także w stylu kapłańskiej służby naszego brata Józefa. W swej posłudze miłości i prawdy przywracał on do nowego życia tych, którzy sądzili, że jedyną dostępną dla nich rzeczywistością jest beznadzieja, rozpacz, zagubienie w mrokach bezsensu. Pomagał im odbudowywać zniszczony świat ludzkiej nadziei, uczył myślenia według wartości, z krainy schorowanej wyobraźni przeprowadzał w pisaną życiem filozofię dramatu. A przy tym wszystkim nie wprowadzał ich na szczyty abstrakcji, lecz dostrzegał ich prozaiczne, zwyczajne potrzeby i troszczył się o to, aby koić ich codzienny głód wartości i sensu, sprawiedliwości i chleba.
Chrystus zatroskany o to, by wskrzeszoną nakarmić, uczy nas trudnej sztuki ewangelicznego łączenia niebios z ziemią, zespolenia odległych czy pozornie przeciwstawnych wartości. Tej właśnie sztuki uczył również swym życiem i swą posługą ks. Józef, jednocząc w swym stylu te wartości, które często zwykliśmy przeciwstawiać. Od niego możemy się uczyć, jak łączyć uniwersalne, rozległe spojrzenie Kościoła z umiłowaniem małej ojczyzny. To on, obywatel świata, ceniony na najwyższych Areopagach, nosił w sobie zawsze miłość do Łopusznej, górskich świerków, potoków i hal. Dla niego refleksje Husserla czy Schelera odsłaniały tę samą mądrość życia, której w inny sposób uczył Jontek Waksmundzki albo stary Korkos. W swej sztuce wielkiej integracji potrafił u słuchaczy wyzwalać fascynacje, wyjaśniając podstawy aksjologii i głosząc rekolekcje dla inteligencji, przekomarzając się z przedszkolakami i tłumacząc Heideggera na góralski.
Wykładając filozofię dialogu, uczył równocześnie tej trudnej sztuki dialogowania, której niedoścignionym Mistrzem pozostaje sam Jezus Chrystus w Swej rozmowie z Samarytanką przy studni Jakuba. Kobieta o pokomplikowanym życiu odnalazła w tamtym dialogu perspektywę nowego życia, kiedy pozostawiła przy studni swój dzban, by biec do miasteczka i głosić szokującą prawdę o niezwykłym spotkaniu z Mesjaszem. Było tak wielu przychodzących z daleka Samarytan, którzy dzięki spotkaniu z kapłańską i profesorską posługą ks. Józefa powstawali do nowego życia, odkrywali horyzont zagubionego sensu, wyrażali swą tęsknotę za wodą żywą. Wielu z nich, doświadczając upału dnia, koiło potem swe pragnienie sensu i łaski w jego publikacjach podejmujących trudne kwestie współczesności.
Głosząc prawdę, nie unikał bynajmniej niepopularnych opinii i potrafił także wypowiadać zdecydowane non possum. Czynił to na przykład odnosząc się do jednej z krytycznych ocen encykliki „Veritatis splendor”. Autor tej oceny utrzymywał, że „po Reformacji”, „po Kancie” i „po Freudzie” nie można już bronić wartości w takim stylu, jak czyni to Jan Paweł II. Podejmując dyskusję ks. Tischner przypominał, że „po Reformacji, po Kancie i po Freudzie był jednak narodowy socjalizm i był komunizm”. Następnie zaś pytał retorycznie: „Czy takie słowa, jak »Oświęcim« i »Kołyma«, coś Panu mówią, panie Profesorze? Jeśli nie mówią, to rozumiem, skąd się bierze pańskie dobre samopoczucie” („W krainie schorowanej wyobraźni”, Znak, Kraków 1997).
Jego odbudowywanie nadziei nie szło więc bynajmniej w parze z poszukiwaniem łatwych kompromisów. Ucząc wolności, ukazywał wyzwalającą prawdę i głosił ją w miłości. O tym, jak bardzo ceniono tę posługę wskrzeszonej nadziei, mogłem przekonać się w rozmowach z dziennikarzami tuż po śmierci ks. Józefa. Pierwszy telefon z prośbą o komentarz pochodził od dziennikarki z Informacyjnej Agencji Radiowej. Zduszonym głosem wyrzuciła w słuchawkę kilka słów swej prośby. A potem nie mogła już nic więcej mówić; tylko jej tłumiony szloch stanowił akompaniament dla mej wypowiedzi. Myślałem wtedy ze wzruszeniem o tej mocnej, uczuciowej reakcji osób, które u ks. Tischnera odnajdywały wielkie połączenie autentyzmu człowieczeństwa i głębi kapłaństwa. Jego refleksja umacniała w nich tęsknotę za niewidzialnym światem duchowej harmonii, sensu i piękna. W jego przesłaniu odnajdywali, podobnie jak Samarytanka przy studni, nadzieję piękniejszego życia naznaczonego godnością istot stworzonych na Boży obraz.
W ewangelicznym opisie dialogu Jezusa z Samarytanką pojawia się mała wzmianka o reakcjach obserwatorów. Św. Jan pisze: „przyszli jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział … »Czemu z nią rozmawiasz?«” (J 4, 27). W przypadku ks. Józefa niektórzy z komentatorów nie tylko dziwili się, lecz wręcz się gorszyli. I nie musieli bynajmniej pytać o intencje, gdyż wiedzieli z góry, iż u podstaw każdego dialogu tkwią ukryte mechanizmy polityczne. W tej perspektywie nieistotne było ani zbawienie współczesnych Samarytanek, ani kapłańska misja rozmówcy. Jako centralne jawiło się pytanie: która partia polityczna pozostaje najbliższa przekonaniom Samarytanki? W tej perspektywie, całkowicie obcej spojrzeniu wiary, odnajdujemy postać współczesnego bałwochwalstwa. Jedyną wartość stanowią bożki przekonań politycznych, które mają rzekomo tworzyć wspólnotę ważniejszą od wspólnoty sakramentalnych więzów kapłaństwa czy chrztu. O takiej perspektywie z bólem mówił Jezus, przywołując zabijanie proroków i kamienowanie posłańców Bożych (Mt 23, 37) jako przejaw działań, w których pozorna pryncypialność górowała nad spojrzeniem wiary.
Niestety, w bogactwie doświadczeń, przez które przeszedł ks. Józef, dane było mu także poznać, jak pieką kamienie rzucane w proroka. Jeszcze wtedy, gdy niczym współczesny Hiob zmagał się z wyjątkową dawką cierpienia, w jego stronę kierowano personalne ataki, pozbawione jakichkolwiek podstaw merytorycznych. Kamienowanie Hioba proponowano w nich jako przejaw pryncypialnego ratowania ducha narodu. Z konsternacją i bólem patrzymy na tę praktykę, w której ideologiczna agresja przesłania zarówno ewangeliczną miłość, jak i elementarną międzyludzką solidarność w cierpieniu. Naszym wspólnym zadaniem na szlaku budowania kultury solidarności pozostaje kształtowanie postaw, w których elementarna ludzka godność będzie ważniejsza od przekonań politycznych czy sympatii partyjnych.
W doświadczeniu polskich zawirowań, kiedy w skali całego kraju narastał klimat podejrzeń i oskarżeń, doświadczył ks. Józef także wiernej przyjaźni dusz, które nie zmieniały swych ocen wraz z podmuchem wichru historii. Z czasów mego pasterzowania w Tarnowie wspominam wizyty u starosądeckich Sióstr Klarysek, które często pytały o bliskiego im ks. Tischnera. Pytały z niepokojem, bo ktoś na furcie powiedział, że prawdziwi Polacy nie mogą już liczyć na jego pomoc. Tłumaczyłem siostrom, żeby nie zwracały uwagi na podobne komentarze. Mówiłem, że ks. Józef nie zmienił się i zawsze pozostaje sobą, spełnia niezmiennie tę samą kapłańską posługę jednania z Bogiem i że niezmiennie głosi prawdę Ewangelii. Na twarze sióstr powracał uśmiech i poczucie ulgi. Myślałem wtedy, jak głęboka jest ta duchowa więź między duszpasterzem intelektualistów i prostymi zakonnicami, które z dala od zgiełku świata potrafią w modlitwie serca odkrywać prawdy niedostępne dla ideologów stawiających politykę nad modlitwę.
Tę samą więź szacunku i zaufania można było dostrzec w naszych wzajemnych kontaktach w Papieskiej Akademii Teologicznej. Jej przejawem było zarówno wielokrotne zawierzenie Józefowi funkcji dziekana, jak i próba wyboru na rektora PAT, której to funkcji wybrany nie przyjął. Paradoks polskiego kształtu wolności przejawiał się więc w tym, że gdy najbliższe kręgi kościelne obdarzały niezmiennym zaufaniem dawnego kapelana „Solidarności”, słowa emocjonalnych oskarżeń kierowały w jego stronę środowiska, którym bliższa była łatwa hermeneutyka podejrzeń niż etos solidarności. Kochać, to boli.
Z perspektywy wieczności patrzymy dziś na całą życiową drogę ks. Józefa. Na jej początku był etap przekazu prawdy. Niósł on zapowiedź wyzwolenia i pozwalał rozwijać nadzieję na zbudowanie nowego, piękniejszego świata, w którym respektowano by prawa człowieka i szanowano ludzką godność. Następnie przyszedł etap budowania solidarności serc, wznoszonej nie na piasku politycznych haseł, lecz na skale wartości inspirowanych prawdą Ewangelii. Jako ostatni przyszedł etap cierpienia, które wymagało rezygnacji z posługi słowa i milczącego przyjęcia Chrystusowego krzyża. Rzeczywistość szpitalnej sali narzucała styl surowej ascezy. Jej surowość wzmacniał sam ks. Józef, wykluczając wizyty tych, którzy pragnęli mu zanieść słowa uznania czy łatwe komplementy. Nie roztkliwiał się wtedy nad sobą ani też nie chciał ukazywać, jak stylowo cierpi. W skrawkach czasu naznaczonych mniejszą dawką cierpienia, siadał do pisania nowych artykułów, jak gdyby chciał zasygnalizować te zagadnienia, którym nie zdążył poświęcić wcześniej wystarczająco dużo czasu. Owocem refleksji tego okresu są m.in. rozważania o Bożym Miłosierdziu. Kiedyś na progu swych akademickich zajęć przyciągał słuchaczy wykładami, w których – korzystając z myśli Maxa Schelera – ukazywał pełną paradoksów wizję Boga zakochanego w człowieku. Doświadczenie życiowe pozwoliło mu poznać bliżej naturę niektórych paradoksów; także tych, w których miłość Boga przyjmuje postać miłosierdzia wobec współczesnych Hiobów.
W swoich wykładach często podkreślał, że prawdę o świecie poznajemy nie tylko dzięki racjonalnej refleksji, lecz również dzięki cierpieniu, miłości, współczuciu. Życie przyniosło mu wiele sytuacji, w których podejmując krzyż mógł powtarzać bez patosu: „cierpię, więc kocham”. Właśnie ten styl podejmowania krzyża w ostatnim okresie życia stanowi dla nas najbardziej wymowną lekcję jego kapłańskiej duchowości i jego głębokiej więzi z Chrystusem, Który dokonał dzieła odkupienia nie przez porywające kazania czy głośne cuda, lecz przez konsekwentne trwanie na krzyżu wyznaczonym przez Ojca.
Przecierając nowe szlaki dla myśli musiał często przyjmować samotność jako cenę swoich wyborów. Przyjmował ze spokojem, gdy jedni nie rozumieli jego dalekosiężnych propozycji, inni zaś nie chcieli pojąć, dlaczego w jego wizji świata tak wielką rolę odgrywają Bóg i wierność ideałom kapłaństwa. Bogactwo jego osobowości ukazywało nam wszystkim, jak piękny i wielki potrafi być człowiek, kiedy szarą codzienność otworzy na działanie łaski. Miał Józef swój niepowtarzalny styl, w którym Platoński świat najwyższych wartości był równie realny jak ukryte w chmurach wierzchołki ukochanych gór. Wędrując ku szczytom myśli, trzeba umieć przyjąć samotność jako stan naturalny. W tym również wyraża się fascynująca wolność istot, które Bóg obdarzył Swoją nieskończoną miłością.
Żyjąc tą wolnością, niewielką wagę przykładał natomiast do ludzkich wyróżnień. Jako znamienne można wspomnieć problemy, których doświadczaliśmy, kiedy chcieliśmy na Wydziale Filozofii przeprowadzić wniosek o przyznanie mu tytułu profesora zwyczajnego. Wniosek ten trudno było zrealizować, gdyż nie istniała ludzka siła, która mogłaby skłonić Józia do złożenia wykazu publikacji. Po długim czasie oczekiwań zaproponowałem mu wreszcie, aby pomógł asystentowi sporządzić potrzebną bibliografię. Propozycję przyjął z uśmiechem sceptyka i machnięciem ręki, wyjaśniając: „Dajcie mi święty spokój z tymi sprawozdaniami. Mnie wcale nie bawi kolekcjonowanie tytułów ani honorów. Całe życie można bawić się w niewolników, czekając na awanse i uzależniając nasz przyszły los od dobrego nastroju recenzenta”.
Drogi Józiu. Dziękujemy Ci dziś za świadectwo wolności i prawdy pisane całym Twym życiem. Dziękujemy za styl Twej kapłańskiej posługi, w którym potrafiłeś rozpoznawać znaki czasu i ze spokojem poszukiwać odpowiedzi niesionych przez Ewangelię. Dziękujemy za przetarcie nowych szlaków dla myśli i za ukazywanie piękna Kościoła, który w pokomplikowanych czasach niezmiennie głosi światu Dobrą Nowinę. Zaskoczyłeś nas tym razem twą szybkością działania. Być może chciałeś prosto, po góralsku, powiedzieć, że zrobiłeś już wszystko, co do ciebie należało. Wyłożyłeś, napisałeś, wycierpiałeś i nie potrzebujesz już od nikogo ani wdzięczności, ani uznania. Przyjmij je teraz od Tego, Który zesłał nam Ciebie jako Boży dar dla świata. Bogatszy o wieczność, widzisz dziś znacznie ostrzej i wyraźniej niż my, wędrujący wśród mroków śmierci. Niech Twe pośrednictwo nadal pomaga nam budować wielki etos solidarności; solidarności między niebem a ziemią. Nie zapominaj o nas, lecz pamiętaj, że wskrzeszonej do życia córce Jaira potrzebna była także normalna atmosfera domu, w którym zaraz po wskrzeszeniu można było sięgnąć po zwykły kawałek chleba.