W związku z trwającymi obchodami rocznicy strajków sierpniowych przypominamy rozmowę, jaką na temat Sierpnia`80 i jego konsekwencji przeprowadziła w 1993 r. z ks. Tischnerem Anna Karoń-Ostrowska. Rozmowa ta stanowi fragment ich wspólnej książki „Spotkanie”, której pierwsze wydanie ukazało się w 2003 roku.

W jakiś czas po Sierpniu został Ksiądz nieformalnym kapelanem „Solidarności”. Brał Ksiądz udział w I Zjeździe Delegatów, święcił sztandary komisji zakładowych. No i przede wszystkim napisał Ksiądz Etykę solidarności, która była pewnego rodzaju „katechizmem” tamtych lat. Jak to się stało?

Wszystko przez Halinę Bortnowską. To ona wymyśliła określenie „kapelan >>Solidarności<<” i ona też wymyśliła tytuł cyklu artykułów, które drukował „Tygodnik”. Zacząłem pisać te teksty po spotkaniu z młodymi działaczami jeszcze nie zalegalizowanej „Solidarności” na Wawelu, w październiku 1980 roku. Mówiłem wtedy kazanie podczas mszy, którą odprawiał ksiądz infułat Stanisław Czartoryski. To było dla nas wielkie doświadczenie: spotkać tych młodych ludzi, którzy naprawdę zaczęli myśleć inaczej niż starsze pokolenie. Oni byli jak żywe torpedy – szli rozwalić ustrój.

Pisał Ksiądz Etykę solidarności między październikiem `80 a czerwcem `81, było to więc trochę jak dopisywanie teorii do praktyki. Tworzył im Ksiądz program etyczny?

Opisywałem to, co się działo, z mojego punktu widzenia. Ale oni tego przeważnie nie czytali…

Skąd zatem wzięła się „etyka solidarności” jako idea?

To zaczęło funkcjonować jako obiegowe powiedzenie. Etyka była narzędziem walki politycznej, a polityka także narzędziem etyki, jedno się z drugim łączyło. Moje teksty miały charakter hermeneutycznej interpretacji wydarzeń, one nie chciały projektować rzeczywistości, tylko ją opisywać. Nie miały na celu pokazania tego, co powinno być, miały jedynie opisywać to, co jest.
Etyka solidarności była w pierwszej kolejności próbą rekonstrukcji ethosu pracy. Chodziło mi też o oczyszczenie języka z komunistycznych iluzji. Trzeba było na nowo pokazać, na czym polega wyzysk człowieka przez człowieka, co to jest strajk – czy ma on zawsze charakter destrukcyjny, jak chcieli komuniści, czy też może mieć jakieś znaczenie konstruktywne, itp. Z tego zresztą powodu było sporo nieporozumień związanych z Etyką…, bo nie spełniała ona wszystkich oczekiwań. Byli tacy, którzy doszukiwali się w niej etyki normatywnej, czyli odpowiedzi na pytanie: co robić? Jedni chcieli rad politycznych, inni – ekonomicznych. Tymczasem była to analiza etycznej substancji samoświadomości człowieka bez wnikania w konteksty polityczno-ekonomiczne. Sprawa polegała na tym, żeby w ogóle pokazać czytelnikom, że taka sfera – sfera samoświadomości społecznej – istnieje i jest ważna. Większość była skupiona na szczytach góry lodowej, czyli na różnych konkretach, nie zauważając, że choroba socjalizmu sięga o wiele głębiej.

Gdzie był Ksiądz w sierpniu ’80 roku?

U Papieża w Castel Gandolfo. Oglądaliśmy w czasie kolacji telewizję i nagle ukazała się na ekranie brama Stoczni Gdańskiej, na niej portret Papieża, i strajkujący, ale i modlący się robotnicy. Papież siedział obok, nic nie powiedział, ale było wiadomo, że czuje się za sprawę odpowiedzialny. Wtedy jeszcze nie było do końca pewne, jak zachowają się komuniści. Portret Papieża na bramie stoczni miał być jakby zabezpieczeniem strajkujących: jest portret, to chyba nie będą strzelać.

 

Sierpień `80, a potem powstanie „Solidarności" to było przede wszystkim zupełnie niezwykłe doświadczenie jedności społeczeństwa, stanięcia naprawdę razem przeciwko władzy. Ocenia się, że decydujące znaczenie dla tych wydarzeń miała pierwsza pielgrzymka Papieża.

Bez wątpienia. Papież doprowadził do kompromitacji władzy komunistycznej. Kompromitacja polegała nie na tym, że ich obrzucił błotem, ale na tym, że pokazał inną klasę. Spotkanie Papieża i prymasa Wyszyńskiego z rządem i członkami KC PZPR w Belwederze było spotkaniem normalnych ludzi z manekinami. Już sam widok był szczególny, nawet nie trzeba było specjalnie wsłuchiwać się w to, co mówią. Poza tym potwierdziliśmy sami przed sobą, że bez niczyjej pomocy potrafimy się świetnie samoorganizować.

Było to też wielkie wydarzenie narodowe, odkrycie na nowo polskości…

Oczywiście. Jednak wiedza, samoświadomość tego, co się działo, nie była zbyt duża. Żeby zniszczyć las, nie trzeba wiedzieć, jakie drzewa tam rosną, ale żeby zasiać nowy las, to już co innego – trzeba mieć wiedzę, jakie drzewa się tam przyjmą.

Czy kiedy pisał Ksiądz Etykę solidarności, miał Ksiądz też to doświadczenie jedności narodu, społeczeństwa?

Niezupełnie. Etyka solidarności była tak pisana, żeby trochę tę jedność wmówić. Ludzie byli skłóceni – z jednej strony PZPR, z drugiej „Solidarność”, i to w ramach tego samego narodu przecież. Dlatego zresztą nie chciałem zbytnio akcentować doświadczenia narodu. Dla mnie najważniejsze było to, że pojawili się nowi ludzie, w których była głęboka wola zmian. Ci ludzie się nie bali.

Minął rok i ze zjazdu „Solidarności” nie wrócił już Ksiądz tak zachwycony. Dlaczego?

Sam ruch był wspaniały, serce rosło, kiedy patrzyło się na to wszystko, co się działo. Od początku wiedziałem, że trzeba z tymi ludźmi iść, pomagać im, wspierać, doradzać. Na zjeździe zobaczyłem kuluary i uświadomiłem sobie, że muszą się jeszcze bardzo wiele nauczyć. Każdy z nich miał głęboką, ale wycinkową wiedzę o socjalizmie. Każdy miał w głowie jakiś ideał: jedni uważali, że trzeba naprawić socjalizm, drudzy – że trzeba go obalić. Każdy miał też inny pomysł na obalenie bądź naprawę. Trudno im było się porozumieć i dojść do jakichś konstruktywnych wniosków. Poza tym już w czasie pierwszego zjazdu „Solidarności” ujawniło się to, co teraz kwitnie w parlamencie – ucieczka od naprawdę ważnych problemów.

W jaki sposób się ujawniło?

Są tematy, na które ludzie reagują bardzo emocjonalnie. Podczas obrad zjazdu przyszła nagle wiadomość o podwyżce cen papierosów. I mimo że był to moment, kiedy pisało się statut związku, próbowaliśmy sformułować jakiś ideał naprawy Rzeczpospolitej, krystalizowały się idee samorządności – kilka godzin poświęcono dyskusji na temat papierosów… Główny zarzut był taki, że podniesiono ceny papierosów, a nikt tego z nimi wcześniej nie konsultował. Już w tym zarzucie był zarodek przyszłego niebezpieczeństwa: pojawiła się idea związku zawodowego, który rości sobie pretensje do konsultacji każdej podwyżki cen, zarządzania przedsiębiorstwami.
Uważałem, że jest tu głębokie nieporozumienie, bo nie mówi się w ogóle o strukturze pracy. Jedynym człowiekiem, który mówił na ten temat – jak mi powtarzano – byłem ja i to w czasie kazań. To był pewien sygnał, którego jeszcze wtedy nie brałem tak poważnie, jak należało, że wiedza o systemie nie przekracza szczytu góry lodowej. Ludzie zajmowali się podwyżkami, cenami, ale nie interesowali się tym, skąd się taka sytuacja bierze. Królowała ogólna hipoteza, mająca w sobie wiele z prawdy, że okrada nas Związek Radziecki. Ale problem tkwił przecież nie tylko w okradaniu. Nikt nawet nie ośmielił się wysunąć przypuszczenia, że ludzie źle pracują. Nikt nie powiedział o tym, że ukryte bezrobocie było ukryte nawet dla tych, którzy pracowali, bo oni sami nie wiedzieli, że wykonują fikcyjną pracę.

 

Kazania wygłaszane przez Księdza w trakcie zjazdu robią wrażenie natchnionych. Musiała tam panować gorąca atmosfera.

Moje kazania były bardzo spokojne, one raczej pacyfikowały tę atmosferę. Były nakierowywaniem wyobraźni na sprawy podstawowe, a jednocześnie nie postulowały niczego konkretnego. Starałem się jedynie podnieść na wyższy poziom samowiedzę tłumu.

Więc to był tłum?

Czasami nawet koczowisko. Z drugiej strony, byli tam wspaniali ludzie, którzy mieli w sobie marksistowską ideę, że są przodującą siłą narodu. Coś tam się przebąkiwało, że jest to ostatni desperacki akt klasy robotniczej, którego następstwem będzie jej samozniszczenie… Były to takie trochę w próżni zawieszone idee, dalekie od realizacji; na razie, póki co, trzeba było potwierdzić, że klasa robotnicza potrafi ciągnąć narodowy wóz.

Podstawowa teza stworzonej przez Księdza filozofii pracy brzmi: praca z monologu powinna się stać dialogiem, ma służyć porozumiewaniu się ludzi między sobą, być rozmową. Co to znaczy w konkretnej sytuacji społecznej, w jakiej się znaleźliśmy?

Dialog pracy jest pojęciem dynamicznym. Można je stosować w odniesieniu do prac prymitywnych, do pracy przemysłowej, a dzisiaj trzeba je zastosować także do nowoczesnej pracy technicznej. Dziś istota pracy urzeczywistnia się przez technikę, a zwłaszcza przez informatykę. Paradoks polega na tym, że dzięki technice można obecnie uzyskać o wiele większą pracę przy pomocy mniejszych sił ludzkich: jeden pracujący może utrzymać dziesięciu niepracujących. Sytuacja jest więc odwrotna niż na przykład w starożytnej Grecji, gdzie na jednego niepracującego przypadało kilku niewolników.

Właśnie o to pytam: jak ma wyglądać dialog pracy w kontekście rosnącego bezrobocia, które jest jednym ze skutków postępu technicznego?

Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że w Europie zawsze było ogromne bezrobocie, bo bezrobotnymi była cała arystokracja. Dziś sytuacja jest inna, bo arystokracja zubożała, a jej niedobici przez kolejne rewolucje członkowie pracują na ogół jak normalni ludzie.
Bezrobocie jest, niestety, normalnym zjawiskiem towarzyszącym technicznemu rozwojowi pracy. Bezrobocie nie oznacza braku jakiejkolwiek pracy; jest to brak pracy na poziomie ekonomicznym. Bezrobocie oznacza, że ktoś nie proponuje drugiemu takiej pracy, którą można sprzedać. A więc od dzisiaj ten, kto robi łuki, nie pracuje w sensie ekonomicznym, bo nikt wytworów jego pracy już nie kupi. Ten, co szyje łapcie, a nie buty – podobnie. Ale przecież praca ma sens szerszy, nie tylko ekonomiczny. Weźmy całą sztukę czy jakąkolwiek twórczość. To nie jest produkcja, to nie jest do sprzedania z zyskiem, ale jest to praca, która zachowuje strukturę dialogu.
Zasadnicze pytanie jest takie: czy wychodząc z komunizmu można poprawić ekonomię przy pomocy samej ekonomii? Otóż nie. Żeby poprawić ekonomię, trzeba zacząć od kultury i sięgnąć po całą samowiedzę społeczną.

A co obejmuje ta samowiedza?

Jest to świadomość tego, do czego zobowiązany jest mąż wobec żony, żona wobec męża, rodzice wobec dzieci, dzieci wobec rodziców itd. Od czasu do czasu ludzie idą do pracy, przynoszą jakieś pieniądze, i od tego właśnie momentu zaczyna się problem z samowiedzą społeczną. Bo trzeba podjąć decyzję, co z tymi pieniędzmi zrobić: jak je podzielić, jak je wykorzystać, jakie książki czytać, jakie filmy i programy oglądać, czy jechać na wakacje na Lazurowe Wybrzeże czy do Ochotnicy Górnej. To jest istota sprawy.