„Religia w świecie dojrzewa. Rośnie sam świat. Tylko Europa niknie: demograficznie i ekonomicznie zaczyna się kurczyć. Tam, gdzie umiera religia, zanikają siły napędowe cywilizacji”, mówi włoski filozof i polityk w wywiadzie, który można przeczytać w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (nr 37/2011) i którego fragment publikujemy. Rocco Buttiglione był gościem specjalnym VII Dni Tischnerowskich w 2007 roku.

Michał Bardel: W ostatnich dekadach religia – chrześcijańska, ale od pewnego czasu także muzułmańska – stała się w oczach niektórych poważnym problem w procesie kształtowania Europy. Dlaczego?

Rocco Buttiglione: Trudno mi znaleźć jedną prostą przyczynę. Pamiętam czas Solidarności w Polsce, czas walki o wolność, demokrację, o Europę. Jan Paweł II mówił wówczas o chrześcijańskich korzeniach kontynentu, które wraz z tradycją grecką, rzymską i hebrajską wciąż i na nowo odgrywają ważną rolę w jego historii. To nie jest tak, że kiedyś, w wiekach średnich, byliśmy chrześcijanami. Bez chrześcijańskiego świadectwa nie byłaby możliwa bezkrwawa rozprawa z komunizmem w latach 80. ubiegłego wieku.
Chrześcijaństwo pozwoliło nam odkryć nową pragmatykę Prawdy przeciwko władzy. Totalitaryzm mówił, że to władza kształtuje prawdę. Nasza odpowiedź brzmiała: „Nie, Prawda potrafi oprzeć się władzy, jest jedyną możliwością oporu”. Jednak ta Prawda nie została ostatecznie wpisana do naszej Konstytucji, a społeczeństwa europejskie zaczęły tę Konstytucję – pozbawioną historycznych korzeni – coraz głośniej podważać. Wzrosła opozycja wobec samej idei zjednoczonej Europy…
Jak można kochać Europę, która nie ma własnej twarzy? Zastanawiam się, czy istotnie problem, o którym rozmawiamy, jest w ogóle związany z religią, czy raczej z tym, że my, Europejczycy, przestaliśmy kochać Europę, ponieważ stała się już tylko instrumentem służącym zarabianiu pieniędzy.
Jeśli mamy być w Europie braćmi, musimy mieć ojca. W jednej ze strof Schillerowskiego hymnu Unii Europejskiej śpiewamy przecież (zapewne nie do końca pojmując sens tej pieśni): „Brüder über’m Sternenzelt / Muss ein lieber Vater wohnen” („Bracie, nad namiotem z gwiazd / Mieszkać musi kochający Ojciec”). Jak inaczej moglibyśmy się nazywać braćmi? Dlaczego mielibyśmy być wobec siebie bliżsi bardziej niż wobec Chińczyków, jeśli nie dlatego, że dzielimy wspólną tradycję kulturową?
Niepokoi mnie jednak nie tylko spór o chrześcijańskie korzenie Europy, lecz także odwrót od idei sokratejskich, które są dla naszej tożsamości równie istotne. Tradycja grecko-rzymska, z jej prymatem i posłuszeństwem wobec obiektywnej Prawdy, pojmowała wolność jako rezultat odkrycia, przyswojenia tej Prawdy. Dziś, jak się zdaje, nie potrzebujemy już takiej wolności – ta ogranicza się do wyzwolenia instynktów. Taka wolność nie służy już kształtowaniu wspólnot, czy to na poziomie rodziny, czy na poziomie narodu.

Michał Bardel: Europa wydaje się być wyjątkiem na religijnej mapie świata. W Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji obserwujemy procesy modernizacyjne, które nie skutkują upadkiem religijności. Przeciwnie, wzrasta tam zainteresowanie sprawami wiary. Co takiego ma w sobie Europa, że tak łatwo poddaje się sekularyzacji?

Rocco Buttiglione: Właśnie – nie religia jest tu problemem. Problemem jest Europa. Czy należy się spodziewać zmierzchu cywilizacji europejskiej? Przejęcia rządów nad naszym kontynentem przez inne kultury, o silnych religijnych więzach? Bo religia w świecie dojrzewa. Rośnie sam świat. Tylko Europa niknie: demograficznie i ekonomicznie zaczyna się kurczyć. Tam, gdzie umiera religia, zanikają siły napędowe cywilizacji. (…)

Michał Bardel: Socjologowie zajmujący się kryzysem religijności europejskiej jako jedną z zasadniczych jego przyczyn wskazują rozdzielenie dwóch komplementarnych aspektów religijności: wiary i przynależności. (…) Czy Europejczycy należą do „wierzących bez przynależności”, czy „przynależnych bez wiary”?

Rocco Buttiglione: Wiara rodzi przynależność, jest opowieścią o odkrywaniu. Byłem porzucony, byłem sierotą, i naraz odkryłem ojca i matkę. Wiara stała się odkryciem, że mam rodziców i do nich przynależę. Jakże mógłbym mieć wiarę, nie czując się przynależnym.
Nasza wiara w Ojca rodzi wspólnotę. Pan i ja, obydwaj przynależymy do Jezusa Chrystusa. Obydwaj odkrywamy naszą prawdziwą tożsamość, rozpoznając się w Nim, i tym samym jesteśmy zjednoczeni bardziej niż mąż i żona. Jak możemy mieć wiarę bez przynależenia?
Czy można przynależeć, nie posiadając wiary? Można. Można należeć do wspólnoty, do pewnej struktury socjologicznej, w której nie porusza nas żaden wewnętrzny ogień. Ale nie jest to autentyczna przynależność – można bowiem powiedzieć, że przynależność rodzi wiarę. Pascal powiadał: działaj tak, jakby Bóg istniał, a wkrótce poczujesz, że On tu jest.
Nie byłem zbyt religijnym dzieckiem. Ale wychowywałem się wśród młodych ludzi, którzy mi imponowali: chciałem być taki jak oni, żyć w grupie przyjaciół. Usłyszałem od nich: „Modlimy się. Będziesz się z nami modlił?” Odpowiedziałem: „Czemu nie?” Nie miałem pojęcia, do czego mi to potrzebne, ale usłyszałem od nich, że to ważne dla mojego człowieczeństwa. Zacząłem się modlić, i wciąż to robię. Doszedłem do religii poprzez małą, sąsiedzką wspólnotę. (…)

Michał Bardel: Jak to się stało, że w ostatnich dekadach XX w. po raz pierwszy w tak wyraźny sposób starsze pokolenie nie przekaząło wiary młodszemu? Niektórzy z badaczy w tym fakcie upatrują zaczynu sekularyzmu.

Rocco Buttiglione: (…) Sekularyzm nie pojawił się przedwczoraj. Przyniosła go już ateistyczna fala II wojny swiatowej toczonej w imię władzy. Słysze często ten rodzaj krytyki skierowanej przeciwko Kościołowi: „W imię Boga toczone były wojny”. Tak, były, i były to wojny, które przyniosły światu ogrom zła. Lecz było to bardzo dawno temu. Wojny XX w. toczono już nie w imię Boga, ale w imię człowieka – i te były najstraszliwsze w dziejach.