„Coraz częściej boję się o przyszłość. Ale widzę też, że w ludziach narasta opór przeciwko polityce zamykania się i izolacji. Mam nadzieję, że rozsądek zwycięży. Mamy w sobie bardzo dużo dobra, dużo wrażliwości na krzywdę innych”, mówi Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, laureatka Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera z 2006 roku.

W obszernej rozmowie z Wojciechem Bonowiczem, opublikowanej przez najnowszy „Tygodnik Powszechny” (nr 7/2017) Ochojska opowiada o wzroście zainteresowania pomocą dla Aleppo, komentuje dekret Donalda Trumpa, odmawiający wstępu do USA obywatelom kilku państw muzułmańskich, a także tłumaczy się z różnych swoich wpisów na Twitterze, które w ostatnich tygodniach narobiły sporo szumu. Oto fragment wywiadu:

Wojciech Bonowicz: Co pomyślałaś, kiedy Donald Trump podpisał dekret o niewpuszczaniu do Stanów Zjednoczonych obywateli siedmiu państw muzułmańskich?

Janina Ochojska: Była to dla mnie bardzo smutna decyzja. Bo wiem, co oznacza. Próbując odgrodzić się od świata fizycznym lub prawnym murem, Ameryka dostarcza tylko argumentów prawdziwym terrorystom. Ta decyzja to właściwie zapowiedź kolejnych ataków.

Jeden z poprzedników Trumpa, George W. Bush, po atakach z 11 września 2001 r. tylko raz użył słowa „krucjata”. A jednak tzw. Państwo Islamskie przypomina o tym wciąż podczas rekrutacji ochotników na „świętą wojnę”.

Nowy prezydent chyba nie zdaje sobie sprawy, jak wielkie mogą być szkody. W ludziach odepchniętych, upokorzonych, zostawionych „za murem” będzie narastać złość.
Politycy powinni wspierać wszystkie środowiska muzułmańskie, które dążą do zbliżenia z Zachodem. Jest np. grupa duchownych muzułmańskich, która pracuje nad tym, żeby pokazać, iż terroryzm nie daje się pogodzić z Koranem. I że ci, którzy mordując, powołują się na Koran, dopuszczają się nadużycia. Takie posunięcia, jak wspomniany dekret, blokują możliwe zmiany i osłabiają pozycję ludzi działających na rzecz dialogu.

Patrzysz na przyszłość świata, i…?

Widzę, że zaczął nami rządzić lęk. On sprawia, że jest tendencja, aby się bronić – przed jakimś złem, które najczęściej, chociaż nie tylko, wiąże się dla wielu ze słowami: „terroryzm”, „muzułmanie”, „dżihad”. Daliśmy się zepchnąć do kąta – i tym kimś, kto nas tam spycha, jesteśmy my sami. Lęk przed terroryzmem, w dodatku muzułmańskim, zaczyna mieć wpływ na całe nasze życie; powoduje, że coraz bardziej się zamykamy. O to chodzi terrorystom – abyśmy nie wychodzili na ulice, nie chodzili do kina, bali się podróżować metrem. (…)
Z lęku może nas wyprowadzić wyłącznie dialog. W „spadku” po Janie Pawle II mamy słynne „Nie lękajcie się!”. Mamy Franciszka, który chce świata otwartego, dialogu, pomocy najuboższym i ofiarom wojen. Dialog między nami a muzułmanami to jedyne wyjście. Ks. Józef Tischner, mówiąc o spotkaniu drugiego człowieka, uznawał, że może się odbyć tylko w dialogu. Spotkanie w sporze, bez próby porozumienia, do niczego nie prowadzi.
Jeżeli Europa zaangażuje się bardziej w pomoc w rejonach ubóstwa i konfliktu, ograniczy to liczbę osób, które próbują się dostać do naszego „raju”, którego tak coraz pilniej strzeżemy. Paradoks polega na tym, że ludzie z ubogich krajów, którzy patrzą na śmierć głodową swoich najbliższych, chcą dostać się do miejsc, w których jedzenie się wyrzuca. Polacy wyrzucają 9 mln ton żywności rocznie. Musimy solidarnie się podzielić i pomóc tym ludziom żyć w warunkach, w których można się rozwijać – mając wodę, żywność, czyli to, co zapewnia im podstawowe bezpieczeństwo.
Tak, coraz częściej boję się o przyszłość. Ale widzę też, że w ludziach narasta opór przeciwko polityce zamykania się i izolacji. Mam nadzieję, że rozsądek zwycięży. Mamy w sobie bardzo dużo dobra, dużo wrażliwości na krzywdę innych.

Nie masz wrażenia, że w jakiejś mierze jest to rezultat wizyty papieża Franciszka i Światowych Dni Młodzieży w Krakowie?

W działalności pomocowej można obserwować „efekt Franciszka”. Podczas ŚDM papież prawie w każdym przemówieniu mówił o Syrii, o uchodźcach – i to jednak zostało w ludziach. Franciszek konsekwentnie przypomina, jakie są nasze obowiązki – jako ludzi i jako chrześcijan. I wielu to przekonuje. Oczywiście są i tacy, którzy twierdzą, że jest naiwny, nie ma racji…

…a nawet, że ściąga na chrześcijan i na Europę kłopoty.

Ale kto go uważnie słucha, ten wie, o co mu chodzi. Zamykanie się, odgradzanie, niepomaganie nie jest żadnym wyjściem. Problemy nie znikną, kiedy się od nich odwrócimy. Musimy budować świat inaczej niż do tej pory. Im więcej biedy i upokorzenia, tym więcej pożywki dla terroryzmu.
Polacy długo „dojrzewali do Aleppo”. Gdyby nie grudniowe naloty, pewnie do dzisiaj ta pomoc płynęłaby raczej wąskim strumieniem. Stało się jednak coś podobnego, jak w latach 90. w związku z wojną w byłej Jugosławii. Wtedy też się okazało, że ludzie byli gotowi na pomoc. Na apel nikomu nieznanej osoby, którą wtedy byłam, zebrano rzeczy, które zapełniły 12 ciężarówek. To był zresztą moment, który zdecydował o moim dalszym życiu. Wcześniej przez całe lata czułam się taką małą Janką, która nie ma żadnej siły sprawczej. Stałam z boku, przyglądałam się, słuchałam mądrzejszych od siebie. I pamiętam taki obraz: siedzę za kierownicą samochodu, za mną jest tych 12 ciężarówek i jedziemy do Sarajewa. Wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam, że coś mogę, że moja decyzja poruszyła lawinę. Z Aleppo było podobnie. Ludzie nie mogli już dłużej znieść tej bierności, przyglądania się.

Całość wywiadu można przeczytać w wydaniu papierowym, które właśnie trafiło do kiosków, lub elektronicznym, które można zamówić tutaj.

W najnowszym „Tygodniku” polecamy też m.in. rozmowę Błażeja Strzelczyka z obchodzącym jubileusz 80-lecia filozofem Karolem Tarnowskim (który także otrzymał Nagrodę Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera w 2006 roku) oraz dodatek z cyklu „Wielkie pytania” zatytułowany „Umysł i ciało”.